I jak tu nie kochać biegania?!
VI Półmaraton Świętych Mikołajów już za nami. Jeszcze w tym roku wspomnienie po toruńskim biegu wróci na chwilę, kiedy zobaczę czerwoną czapeczkę założoną przez jakiegoś biegacza podczas ostatniego w tym roku biegu sylwestrowego.
Rok temu w Trzebnicy zagadnąłem pewnego starszego pana w czerwonej czapeczce, a on z dumą pochwalił się, że to piękne nakrycie głowy ma z Torunia. Myśl o biegu w Toruniu była wtedy tyle odległa co nierealna. I oto minął rok, a ja, 6 grudnia 2008 r. stanąłem wraz z prawie 1200 zawodnikami na starcie VI Półmaratonu Świętych Mikołajów w Toruniu.
W piątek dokładnie o godz. 19.00 wyruszyłem na podbój Torunia i słowo podbój jest tu użyte nieprzypadkowo, gdyż w planie było zdobycie miejsc noclegowych w Forcie IV. Wyprawa zapowiadała się ciekawie, ponieważ po biegu miała odbyć się impreza integracyjna TEAMU MaratonyPolskie.PL.
No ale od początku.
W piątek przenocował mnie mój przyjaciel Darek, a w sobotę razem wyruszyliśmy do grodu Kopernika. Podróż przebiegła bez komplikacji więc dotarliśmy planowo. Pomimo wczesnej pory uśmiechnięci ochroniarze poinformowali nas gdzie postawić samochód i już po chwili minąłem piękny stadion i zaparkowałem pod tabliczką z napisem : BIURO.
W w/w obiekcie było jeszcze sennie ale wiedziałem ,że to cisza przed burzą. Szybka i sprawna weryfikacja, a później już tylko to co zwykle, czyli... wypatrywanie znajomych teamowiczów. Już po kilku minutach słychać było trzask gruchotanych kości, gromkie okrzyki powitań i salwy śmiechu.
Ledwo „uporaliśmy” się z powitaniami a już trzeba było przemieszczać się w kierunku startu. Minęliśmy lodowisko a tu jak na zamówienie podjechały dwa autobusy, które po kilku minutach zapełniły się zawodnikami i ruszyły w kierunku Starego Miasta.
Z wielkim rozbawieniem i radością obserwowałem twarze ludzi siedzących w autobusach, które jechały po sąsiednim pasie. Gdy podjeżdżał nasz pojazd, te zapatrzone w dal, zastygłe niemal i zamyślone oblicza nagle ożywiały się wyraźnie, by po chwili uśmiechać się radośnie na widok - wypełnionego mikołajami po brzegi - autobusu.
Na rynku ciąg dalszy powitań a później obowiązkowa i niekończąca się sesja zdjęciowa w przeróżnych konfiguracjach przy NR 1 zawodów, czyli największym ( dosłownie i w przenośni) – MIKOŁAJEM K. Jego cierpliwość była godna podziwu ale…….w końcu się wyczerpała……..i kiedy już chciał zejść z podestu, padła komenda : „na start”……. i tylko dzięki temu zwiedzający Toruń goście, będą mogli (jeszcze przynajmniej przez rok) podziwiać tę znakomitą postać.
Ustawiliśmy się na starcie i nagle bez uprzedzenia padł strzał.
Ruszyliśmy powoli. Po minięciu „dmuchanej” linii startu poprosiłem jednego zawodnika, żeby podniósł mnie na chwilkę do góry. Był mocno zdziwiony moją prośbą ,a gdy jeszcze obrzucił wzrokiem moją 94 kg postać w jego oczach dostrzegłem lekką panikę.
Na szczęście drugi zawodnik pomógł mu. Wzięty pod łokcie wzniosłem się ponad głowy biegnących ludzi i…………widok był IMPONUJĄCY. Niekończące się czerwone morze głów. WSPANIAŁE!!!!
Trasa biegu jak dla mnie wymarzona. Leśne dukty, naokoło sosnowe lasy. Nie przeszkadzał mi nawet kopny piach. W mieście raził mnie zupełny brak kibiców ale szybko wbiegliśmy w las ,więc problem się skończył. W okolicach 3km. zobaczyłem przed sobą grupkę znajomych z Teamu: Agę ,Wiecha i Mirka.
Kiedy do nich dobiegałem przyspieszyłem gwałtownie ( jak na 400m) i kilkakrotnie powtarzając b. głośno - „ godzina szesnaście, godzina szesnaście” – minąłem ich w zawrotnym tempie. Słyszałem ich śmiechy i komentarze ale jeden zawodnik całkiem poważnie powiedział: - „NIE DA RADY!!!”
To stwierdzenie tak mnie osłabiło( ze śmiechu),że zrezygnowałem z walki o 1.16 i dalsze kilometry pokonywałem już w tempie moich przyjaciół z Teamu. Ostatnie 5km postanowiłem z poznanym na trasie kolegą przebiec w szybkim tempie ale Wiechu mi to odradził więc…..posłuchałem Go.
Na 18km. znowu nas targało, że jednak trzeba by się zmęczyć. Zaplanowaliśmy więc, że ostatni kilometr + 97m, biegniemy na maksa. Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy. Przebiegliśmy ten odcinek w szalonym jak na mnie tempie 3min.47 sek. Na 50 metrów przed metą zatrzymałem się jednak aby poczekać na Agę i Wiecha i razem wbiegliśmy na metę.
Później zakończenie na hali. Tam miała miejsce dość wzruszająca dla mnie sytuacja a mianowicie wręczenie prezentów dla Rodzinnego Domu Dziecka. Był to prezent ,na który złożyli się członkowie MaratonyPolskie.PL TEAM. Nie spodziewałem się aż takiej radości i wzruszenia w oczach dzieci i opiekunów.
Tym większa była nasza radość, że potrafiliśmy się zmobilizować i sprawić dzieciakom tyle frajdy.
Po zakończeniu spożyliśmy przepyszny obiad w knajpce o dźwięcznie brzmiącej nazwie „Gęsia szyja”. Adekwatnie do nazwy zamówiłem pokaźnych rozmiarów... golonkę i ... pochłonąłem ją błyskawicznie.
Do Fortu IV dojechaliśmy bez żadnych problemów, dzięki spotkanym na ulicy Teamowcom ( jesteśmy wszędzie . Po drodze zabraliśmy jeszcze nowego kandydata do teamu - Krzycha.
W forcie szybka kąpiel i o 19.00 rozpoczęliśmy zwiedzanie. Jak już wcześniej zauważyłem, ludzie z naszego Teamu są wszędzie, wiec nie zdziwił mnie fakt, że oprowadzał nas licencjonowany przewodnik w czerwonej tamowej kurteczce.
Kolega Buki opowiadał zajmująco i bardzo ciekawie więc pomimo czekającej nas imprezy wszyscy słuchali z dużym zainteresowaniem. Na koniec zwiedzania jeszcze wspólna fotka i ….imprezę czas zacząć.
Tu kolejna niespodzianka. Zostałem…..MIKOŁAJEM. Obdarowałem czwórkę tamowych dzieci wspaniałymi prezentami a sam przy okazji podjadłem trochę mikołajowej brody.
Nie będę tu wymieniał wszystkich uczestników ,bo na pewno kogoś pominę ale było nas ponad 40 ? osób.
Spuśćmy na to zasłonę milczenia co się działo na imprezie. Kto nie był niech żałuje. Zabawa była przednia.
Gitary, kobiety i śpiew :)
Murzynek Bambo, Ave Maria, Mija stres……………………Oj działo się ,działo!!! Gardła będą nas bolały ( od śpiewu a czasami ryku :)) równie mocno jak mięśnie po biegu.
Imprezy integracyjne to wspaniały pomysł. A jak uczestniczą w niej tak WSPANIALI ludzie to musiało się udać.
W niedzielę jeszcze wycieczka po Toruniu. Oprowadzał nas bardzo sprawnie i profesjonalnie sam Benek. Dowiedzieliśmy się jakimi ścieżkami chadzał Kopernik i... Tarzi.
W muzeum piernika każdy zrobił sobie własnoręcznie pierniczka i po upieczeniu zabrał do domu na pamiątkę. Niestety Benek i ja musieliśmy posiedzieć dość długo, ponieważ za wyżeranie ciasta musieliśmy przy rozgrzanym do czerwoności piecu odmówić 50 zdrowasiek.
Na zakończenie wspólny obiad i trzeba się było pożegnać.
Smutno było się rozstać ale przecież już niedługo znów się gdzieś na trasach biegowych spotkamy…..
Bieg Świętych Mikołajów – Rewelacja
Impreza integracyjna – Rewelacja.
Czy wrócę tu za rok? Odpowiedzcie sobie sami na to pytanie. :)
Aaaaa!!! Jeszcze jedno. Podczas pisania tego tekstu zżarłem 1kg pierników w czekoladzie.
Czy to znaczy ,że przytyję 1kg? :)
Fotografie: Dariusz Duda
|