Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
234 / 338


2015-07-05

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
retrospekcyjność letnia (czytano: 1263 razy)

 

Czerwiec, a właściwie już lipiec... chciałoby się rzec tonem, niczym Kapitan Willard (Martin Sheen) na początku filmu Czasu Apokalipsy, który spogląda przed okno uzmysławiając sobie różne rzeczy.
Miesiąc był pracowity, mimo iż kilometraż wyszedł najmniejszy od chyba roku. Czerwiec minął pod znakiem dwóch startów, sporej pracy... w pracy, jakiś delegacji i... pomocą przy organizacji Parszywej 12. Doba w pewnych momentach była zbyt krótka.

O ile wiązałem jakieś tam nadzieje, że coś się z moim zdrówkiem i formą ruszy, o tyle zostałem sprowadzony na ziemię w Toruniu i we Wrocku.
Zjeżdżałem z kilometrażem przed startami, no ale jak nie idzie, to nie idzie.
Przyjąłem to na klatę i podchodzę do tego po japońsku "jakotako". Wciąż jednak kombinuję.
Po sporej ilości lektury na różnego rodzaju stronach i krótkiej pogawędce z taką jedną farmaceutką nabyłem jakiś lek - Multilac, który ma jakieś szczepy bakterii i poprawia odbudowę flory bakteryjnej w bebechach. Na razie po kilku dniach jest inaczej, więc jestem dobrej myśli.

A propos myśli...

Stoję przy parkiecie, spoglądam na Gremlina - trzecia piętnaście, trzymam łyskacza ze sprajtem i cytryną, wokół kręcą się ludzie różnej treści, muzyka coś tam plumka z głośników, jakieś światła krążą po wszelakich kątach... nagle słyszę jakiś utworek, który kojarzy mi się z Berlinem.
Zastanawiające, że od razu przypomina mi się Maraton w tamtym mieście.
Zastanawiam się też czemu ostatnio zaczynam rozpamiętywać przeszłość? czy to oznaka, że jest aż tak źle, że próbuję sobie przypomnieć dobre wspominki?

Stoję więc, może nie jak kołek przy tym barze, z wlepionym w parkiet wzrokiem. Stopa instynktownie sobie tupie a mnie bierze na rozmyślania biegowe...
Próbowałem w ostatnim czasie sporych zmian, jednak tak naprawdę patrzę na ludzi wokół, którzy jakiś czas temu szorowali za mną spore kilka minut, a teraz klepią mnie po ramieniu zaraz za startem i tyle ich widzę. Ja wciąż walczę, aby dojść do formy, kiedy to łamało się trójeczkę w maratonie i tylko wymyślało kolejne cele... połówka w tempie 4:00 była osiągalna, więc kolejny celem miał być maraton w tym tempie. Po drodze jednak kontuzje i różne perypetie...
Zawsze, kiedy wpadam w jakiś tam rytm to wydaje mi się, że ma to jakiś większy sens, że coś tam "na pierwszy rzut oka" trzyma się całości, jednak z perspektywy czasu albo to wygląda na total-poligon "czego nie należy robić", albo bezproduktywne strzelanie z armaty w komara.
Spora część to wymieszanie spontanu, lenistwa i nadwrażliwości ruchowej.

W podstawówce na wywiadówkach mówili, że Łużyński to leń, zdolny leń, bo jak się za coś weźmie, to są efekty...
Z kolei na którymś obozie strzeleckim jeden znany obecnie dzisiaj trenejro powiedział, że Łużyński trenuje najwięcej ze wszystkich, ale nie ma wyników.
Jak to jest, że wpadam czasem w wir autodestrukcji i chcę więcej, wyżej, dalej, szybciej... a brakuje w tym wszystkim w pewnych momentach odpowiedniego "hej, zwolnij, pomyśl, odpocznij, nie martw się...".


Trzecia trzydzieści... drin mi się skończył, więc wykładam dwudziestaka na ladę, miła panna z uśmiechem serwuje "to, co ostatnio"... pojawia się uśmiech i u mnie, jednak już czuję na sobie wyszczerzone zęby jej karkołomnego boyfrienda w przyciasnej koszulce... szkoda, taka ładna dziewczyna z takim bezmózgiem. Biorę drina i wracam do rozmyśleń.


Rozmyślam o wspominkach, jednak i rozmyślam "co dalej"?
Czuję się jak wspomniany Martin Sheen, a raczej Kapitan Wilard, który czeka na misję, na swoją misję, po której nic już nie będzie takie, jak przedtem.
Jest to i fajne, i nie fajne, a zarazem przerażające, brzmi niczym plan grozy, a takowej nie chcę.
Najgorsza jest świadomość, że wszystko jest inne, niż np. dwa lata temu.

Co jakiś czas, rzadko, robię sobie takie fajne motywy jak np. rower+bieganie jedno i drugie bez jakiś większych przerw.
Dwa lata wstecz, czy nawet rok temu, kiedy takie coś śmigałem, bieganie po rowerze było w sumie śmieszne. Jeśli ktoś nie próbował to z gorącego serca polecam - jest ubaw :)
Początek biegu to wrażenie, jakby się biegło w osobnym ciele. Każda noga jest niczym mały Terrier, który się nie słucha swojego Pana :)
Dwa lata temu takie połączenie było zupełnie inne, niż ostatnie - w czwartek, kiedy to nakręciłem niecałe 60km na szosówie i wskoczyłem pobiegać. Myślałem, że jestem na końcówce maratonu - bez kitu. Tętno oczywiście dryfowało w wyższych sferach, jednak wrażenia "artystyczne" miałem z innej epoki.
Najgorsza w tym wszystkim jest świadomość, co było jeszcze przed chwilą, a co jest teraz. Staram się jednak nie przejmować...

Chciałbym znowu wypuścić się w szerokie wody z ambitnym planem na maraton, jednak chciałbym zakończyć to sukcesem. Może nie życiówką, ale przynajmniej 2:59... chociaż z 2:58:12 na 2:59:59 niedaleki rzut.
W głowie mam różne wizje oparte na różnych periodyzacjach (mądre słowo :)) przemieszane z teoriami pod kątem poprawy szybkości na czymś krótkim. Przecież im szybciej się potrafi przebierać na krótkim dystansie, tym szybciej się przebiera w maratonie ;)


Dobija czwarta, ludzi jakoś coraz mniej, drin mi się kończy... i chyba nie mam już ochoty na kolejnego, przecież w niedzielę czeka bieganie ;)
Oczywiście idę do domu z buta, wokół zbiera się burza, coś tam grzmi, jest już jasno, lekko kropi i jest mini sauna z tej okazji. Wiem, że niedzielne bieganie będzie masakryczne, ale przecież lubimy takie masakry ;)

Chyba nadal jestem marzycielem, latającym z głową w chmurach. Jestem też niezdecydowany, sam czasem nie wiem czego chcę.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że trzeba sobie obrać cel i dążyć do realizacji. Niestety, ale takie twierdzenia są dobre jak demotywatory, czy film Rocky.
Z praktyki wiem, że życie nie jest czarno-białe, jest sporo różnego rodzaju akcji, które powodują splot innych akcji.
Łatwo przecież jest wywiesić na drzwiach kartkę z jakimś tam czasem, planem czy podobnym. Czasem jednak plan nic nie daje, przytrafia się kontuzja, albo zdrówko nie jest 100%. Doliczyć do tego np. cięższy okres w pracy, zawirowania w sferze osobistej... można by wiele wymieniać, a nie mam piersi pod ręką, do których mógłbym się przytulić i tak sobie pomarudzić ;)


Grunt to dobra karma, wszak jest lato, a co ma być, to będzie ;)


Travelling somewhere
could be anywhere
there`s a coldness in the air
but I don"t care
we drift deeper
life goes on
we drift deeper
into the sound...




PS. w niedzielę biegałem WB po leśnych Wzgórzach... chociaż lekko nie było startując o 15ej w pełnym słońcu przy 35C ;)


Aloha

pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


fajnygrabarz (2015-07-06,12:20): Widzę, kolegę z ZG wrzucili na główną. Co do biegania, to czasem tak bardzo się chce, że to idzie w drugą stronę. Tak jakby świat uczył pokory, spokoju, "nic na siłę". W takich chwilach można wszystko to rzucić albo nauczyć się cieszyć z tej chwili, w której się jest. Też się czasem smucę, jak przygotowuję się kilka miesięcy, a na zawodach kolka albo termin zawodów mi nie pasuje, albo kontuzja wyskakuje przed zawodami. Smutek jest, ale przyjmuję to na klatę i lecę dalej. 2 lata czekam na realizację celów i może się doczekam. Pozdro.
snipster (2015-07-06,13:02): nie no aż taki smutek to nie jest, raczej traktuję to jako rodzaj sinusoidy - raz jest na plusie, raz na minusie... tylko pewne rzeczy są dla mnie nadal niewytłumaczalne
Joseph (2015-07-06,13:47): Pułkownik Kilgore poradziłby Ci zapewne, żebyś biegał z Wagnerem na słuchawkach. Bo wiesz, "żółtki srają od tego ze strachu" ;)
snipster (2015-07-06,14:06): hehe ;) Wagner czasem mi się przypomina... ale czasem mam tak, że lekko sobie sapiąc biegnę i widzę kogoś idącego przede mną. Kiedy ten ktoś jakoś tak widząc mnie niechętnie chce ustąpić miejsca zajmując całą ścieżkę czy chodnik, idzie środkiem, wtedy włączam megasapanie, efekt jest podobny co Wagner w filmie ;)
Magda (2015-07-06,15:33): jak byś mi podesłał na priva adres, bo mnie natchnąłeś i chciałabym Ci coś podesłać.... możesz? :D
snipster (2015-07-06,15:45): namiary są widoczne w profilu jakby co ;]
paulo (2015-07-07,08:20): rower a potem bieganie rzeczywiście może wydawać się śmieszne na początku. Tak miałem trzy lata temu. Niemniej fajna z tego wychodzi zabawa :) Szczególnie jak się na początek rzuci 2 kilosy w wodzie :)
snipster (2015-07-07,08:41): Paulo, masz rację, znaczy się... tak sądzę ;) ciekawe jak jest po 3.8km pływania i 180km na rowerze :)))
paulo (2015-07-07,14:37): też bym chciał wiedzieć :) Może Ci odpowiem za rok :) W niedzielę zapodałem sobie prawie stówkę na rowerze i po nie widziałem żadnego światełka w tunelu :(, tzn. nie miałem sił na nic :). No może prawie na nic :)
snipster (2015-07-07,14:47): Paulo, no wiesz... po "setce" wymieknąć? ;)
Truskawa (2015-07-13,12:41): Oj, bo zależnie od aktywności to pewnie Łużyński leń albo pracuś. ;) Co się przejmujesz. Każdy czasami daje sobie luz, a czasami w palnik tak, że mucha nie siada. Do formy wrócisz, tylko trenuj mądrze. :)
snipster (2015-07-13,20:52): trenuj mądrze... :) mógłbym parafrazować słynne powiedzenie "Łużyński mądry po szkodzie" ;))) ale błędów nie popełnia jedynie ten, kto nic nie robi :)







 Ostatnio zalogowani
SantiaGO85
23:41
lordedward
23:25
kos 88
23:00
rokon
22:41
ryba
22:19
Andrzej_777
22:04
Artur z Błonia
21:53
perdek
21:43
knapu1521
21:21
Leonidas1974
20:59
Lektor443
20:52
42.195
20:52
maciekc72
20:46
marczy
20:42
Wojtek23
20:38
entony52
20:35
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |