Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [91]  PRZYJAC. [91]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Magda
Pamiętnik internetowy
Ziorko do ziorka

Magdalena R-C
Urodzony: --------
Miejsce zamieszkania: hożuf
811 / 949


2014-03-30

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Danse macabre. (czytano: 1503 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: http://wiadomosci.onet.pl/slask/tragiczny-wypadek-przy-ul-katowickiej-w-chorzowie/0ps1j

 

Sobotnie popołudnie, jadę na umówioną konsultację do lekarki.
Czekam na przystanku tramwajowym, ale po chwili przypomina mi się, że przecież tramwaje miały jakoś inaczej jechać i wracam się na przystanek autobusowy, żeby w ogóle mieć szansę dostać się do Katowic.
Stoję na przystanku, samochodom właśnie zapaliło się zielone, więc cztery sznureczki, po dwa w każdą stronę ruszyły ospale. Jest po 16.
Nagle słyszę jakiś dziwny dźwięk i widzę jak coś szybuje w powietrzu i uderza w tył jednego z samochodów. W tym samym momencie na przeciwległym pasie kładzie się motor, motocyklista ładnie się składa, prawidłowa pozycja, jeżeli tylko nic na niego nie najedzie nic mu nie będzie. Jego motor sunie po jezdni, robi fikołka i wreszcie się zatrzymuje. Wszystkie samochody wokoło hamują albo rozpierzchają się na boki, część odjeżdża odsłaniając mi widok na ulicę i dostrzegam, że ktoś leży na samym jej środku.
Sekunda walki z samą sobą. Biegnę wyciągając telefon, 112 zgłasza się od razu, rzucam okiem na kamienice obok i podaję dokładny adres, ilość maszyn i ludzi. Dobiegam do wątłego ciała i widzę rosnącą kałużę jasnej, lepkiej krwi. Wzdrygam się, bo ta krew nie wróży nic dobrego. „Dziękuję, przyjęłam, karetka jest w drodze!” słyszę w telefonie. Rozłączam się i przyklękam nad chłopakiem. Nie wyczuwam pulsu. Boję się go obrócić, boję się zobaczyć jego twarz, bo skąd tyle krwi, może ma ją roztartą z mózgiem na wierzchu? To trwa ledwie sekundę gdy dopada jakiś gość i bez ceregieli go obraca.
W takich sytuacjach mój mózg pracuje w bardzo specyficzny sposób. Zapamiętuję najróżniejsze dziwne szczegóły. Np. teraz rejestruję, że kilka osób dzwoni na 112, że kobita w oknie na piętrze ma podomkę w kolorowe groszki, a dzieciak stojący pod latarnią obrabia śmietankowo-truskawkowego chupa-chupsa. Drugi motocyklista jest już na nogach, chyba z nim ok. Obok kałuży krwi jakieś dziwne cząstki czegoś, czegoś z tego chłopaka, ale nie potrafię ich rozpoznać. I wszystko to dzieje się w ułamku sekundy.
Zbiera się duża grupa gapiów. Jedni wołają, że trzeba chłopaka było zostawić na boku, bo na boku to jest dobrze. Inni wrzeszczą, żeby go w ogóle nie ruszać. Ja patrzę spowrotem na to dziecko, bo ma góra 17 lat. Leży teraz pode mną i najpewniej nie żyje. Przykucam przy głowie i ostrożnie odchylam ją do tyłu. Nie widzę żadnych większych ran, więc skąd do cholery ta krew?! Gdy przesuwam się i przykucam przy nim, żeby podjąć reanimację, z zza moich pleców wyrasta policjant prosząc o odsunięcie się. Od razu zaczyna uciskać licząc pod nosem. To patrol jeżdżący po mojej dzielnicy. Mamy tutaj dużo patroli.
Jestem już niepotrzebna, ale ciągle nad nimi stoję, tak na wszelki wypadek, rozglądam się- gdzie ta karetka? Podjeżdża mały wóz chyba straży pożarnej, wyskakuje dwóch chłopaków, mają wielkie torby ratowników medycznych, teraz już na pewno mogę odejść.
Wycofuję się najpierw na chodnik, później spowrotem na przystanek, z którego chwilę temu tutaj biegłam. Dojeżdża karetka, po chwili druga. Udało mi się wreszcie odetchnąć, ale po chwili łapię się na tym, że nie słyszałam żeby odjeżdżały. Patrzę w tamtą stronę. One nadal tam są. Dlaczego z nim nie odjeżdżają? Serce mi cierpnie. Ręce mi się lepią i dopiero teraz widzę, że całe dłonie mam we krwi.
Zanim zdążę się zastanowić jak wyciągnąć chusteczki nie brudząc siebie i wszystkiego dookoła krwią, podchodzi do mnie jakaś kobieta i pyta czy wszystko w porządku. Obserwowała mnie z chodnika i chciała się upewnić, czy czegoś nie potrzebuję. Bez słowa wyciągnęłam przed siebie ręce, ona również bez słowa podała mi dwie chusteczki.
- Nie odjeżdżają. – ledwo mówię.
- Ciągle go reanimują. Ale chyba nic z tego. Jak kogoś wysadza nawet z butów, to nigdy nic z tego nie ma. – odpowiada filozoficznie.
- To dzieciak jeszcze. – mówię bardziej do siebie.
- No szkoda chłopaka. Ciekawe co się stało, ale może to on spowodował ten wypadek.
Dziękuję kobiecie za pomoc, ona idzie dalej, ja czekam. Dociera do mnie że jestem mocno spóźniona, a przecież ta konsultacja jest bardzo ważna. Próbuję się otrząsnąć z szoku, na szczęście podjeżdża autobus i wsiadam do niego. Powolutku przejeżdżamy obok miejsca wypadku. Chłopak jest już pod czarnym workiem. Nie mają parawanów, więc ktoś stoi z kocem, żeby ludzie nie widzieli. Wokół pełno płaczących, przerażonych dzieciaków, rodzice zamiast je zabrać, utulić, patrzą na chwilową atrakcję.

W Katowicach biorę taksówkę, na którą w zasadzie mnie nie stać, spóźniam się tylko troszkę.
Czekając na wejście do gabinetu pytam dziewczynę z rejestracji, czy mają coś do dezynfekcji, bo ciągle mam trochę krwi na palcach, przy paznokciach. Dziewczyna troskliwie mi podaje najpierw chusteczki ze specjalnym płynem, później żel myjący i w końcu żel dezynfekujący, a na koniec specjalny krem do rąk.
Zanim wejdę do gabinetu widzę się jeszcze z Przyrzeczonym, ale nie zdążę się z nim nawet dobrze przywitać, a po wizycie nie ma jakoś czasu o tym wszystkim porozmawiać. Potrzebuję ukojenia, ale nie znajduję go.
Wracam do domu ciągle ściśnięta w środku. Przechodzę obok miejsca, gdzie to wszystko się działo. I paliwo i krew zasypane jakimś piachem, może nawet specjalnym. Jeżeli się nie wie, to nie widać. Idę do domu. Radośnie kicający pies jest miłą odskocznią, ale też nie za bardzo pomaga.
Nie czuję się dobrze i szybciej kładę się do łóżka, chcę już tylko spać. Gdy zamykam oczy widzę tę czerwoną, lepką plamę.


Sen jednak nie pomógł i ciągle czuję ciężar na sercu.
Jest śliczna pogoda, ciepło, leniwie. Ludzie odsypiają wczorajsze szaleństwa, albo są gdzieś na świeżym powietrzu- pojechali do parku albo siedzą na działkach. A gdzieś w prosektorium, w lodówce, leży dzieciak, który wczoraj umierał na moich oczach.
Świat nie wstrzymuje oddechu, gdy umieramy.



Często gdy ktoś ze znajomych robi coś niebezpiecznego czy niezdrowego, to go strofujemy. I można wtedy usłyszeć ten cholernie wkutwiający mnie tekst „na coś trzeba umrzeć”. Zawsze gdy to słyszę, to mam ochotę dać po mordzie osobie, która go mówi. Może najbliżsi tej osoby nie są tacy obojętni na to, kiedy jej zabraknie w ich życiu, może im jednak zależy, żeby jak najdłużej mieć syna, tatę, dziadka, brata, męża czy córkę, mamę, babcię, siostrę, żonę. Oczywiście, że każdy z nas kiedyś umrze, ale po co śmierć zapraszać do tańca? Po co głupio ryzykować? Skąd w nas to kretyńskie przekonanie, że jesteśmy nieśmiertelni i „mnie to nie dotyczy”.
Na śmierć nigdy nie jesteśmy przygotowani, nawet wiedząc, że umieramy, a przecież często przyspieszamy śmierć własną głupotą i zaniedbaniem.


Wiele śmierci już widziałam. Dlaczego więc akurat ta tak długo mnie trzyma?
Może po prostu zły czas w moim własnym życiu i kumulacja beznadziei trochę mnie przerosła?





Rzeczy do zrobienia:
1. Zacząć nosić rękawiczki lateksowe w torebce, albo najlepiej całą małą apteczkę, na pewno się zmieści
2. Powtórzyć pierwszą pomoc, w sumie dawno nie byłam na żadnym szkoleniu.
3. Sprawdzić co się u mnie dzieje, nie reaguję normalnie.






na wysepce, gdzie doszło do wypadku stoi już kilka zniczy
http://www.dziennikzachodni.pl/artykul/3383721,wypadek-w-chorzowie-nie-zyje-18letni-motocyklista-zdjecia,4,1,id,t,sm,sg.html#galeria-material

Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga







 Ostatnio zalogowani
biegacz54
05:06
Andrea
02:27
pawlo
01:01
Lektor443
00:30
rokon
00:10
STARTER_Pomiar_Czasu
23:49
lordedward
23:17
andreas07
23:08
Bystry1983
22:37
damiano88
22:30
saul
22:26
maiesky
22:00
aschro
21:55
Stonechip
21:52
conditor
21:46
mabole
21:45
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |