Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [1]  PRZYJAC. [17]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Shodan
Pamiętnik internetowy
Moja droga do Maratonu

Eryk
Urodzony: 1972-11-27
Miejsce zamieszkania: Warszawa
48 / 82


2013-11-13

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Dum pugnas, victor es (czytano: 17716 razy)

 

Po nieudanym półmaratonie w Szamotułach czułem się rozbity. Jakoś nie potrafiłem wziąć się w garść. Nie potrafiłem też znaleźć sensownego wytłumaczenia, dlaczego nie byłem w stanie lepiej pobiec połówki. Mimo trzech prób, nie udało mi się poprawić wyniku. Bez problemu nabiegałem życiówki na krótszych dystansach, jesienny maraton przebiegłem lekko, łatwo i przyjemnie poprawiając się o 8 min, a półmaraton był jak mur, przez który nie potrafiłem się przebić. Szamotuły miały być moim ostatnim podejściem do tego dystansu, potem jeszcze tylko niepodległościowa dycha i zasłużony urlop. Jednak ta przegrana nie dawała mi spokoju. Przewertowałem kalendarz zawodów i znalazłem połówkę w Kościanie. Płaska trasa z atestem, co prawda dużo zakrętów, ale wyczytałem na forum, że pomimo tego jest całkiem szybka. Niestety zawody były zaplanowane na 10.11 – czyli dzień przed Biegiem Niepodległości. Po krótkim namyśle postanowiłem odpuścić niepodległościową dychę i przygotować się do startu w Kościanie. Dychę też miałem pobiec, ale bez ścigania się, na luzie.

Do startu były 3 tygodnie. Na początku zrobiłem kilka lżejszych treningów, żeby wrócić do formy po ostatnim starcie, ale w drugim tygodniu przygotowań wszedłem już na maksymalną intensywność. Trochę ograniczyłem interwały kilometrowe, natomiast dwa razy mocno pobiegłem 20 km z narastającą prędkością. Drugi BNP wyszedł mi rewelacyjnie – biegałem na pięciokilometrowej pętli w Lesie Kabackim w cudownych, jesiennych okolicznościach przyrody, na każdej kolejnej podkręcając tempo. Ostatnie kilometry biegłem poniżej 4 min/km, co w moim przypadku jest wynikiem lepszym niż przyzwoity. Były też treningi z podbiegami – i tutaj również czułem moc. Jeszcze nigdy wcześniej z taką łatwością i z taką prędkością nie wspinałem się na Górkę Szczęśliwicką.

Ostatni tydzień – to już zmniejszenie intensywności, dieta przedmaratońska (tak na wszelki wypadek) i strojenie psychiczne. Nastrój miałem umiarkowanie optymistyczny.

Do Kościana przyjechałem w sobotę po południu. Godzinny rozruch, potem obiad, a po obiedzie wziąłem mapkę i objeździłem samochodem fragmenty trasy. Jak mam możliwość to często robię taki rekonesans – albo spacerem, albo biegiem, albo przynajmniej samochodem. Zaprzyjaźniam się wtedy z trasą, proszę żeby była dla mnie łaskawa i żeby dobrze się po niej biegło ;) (ani w Tarczynie, ani w Szamotułach tego nie robiłem – i może właśnie to było przyczyną porażki ;-).

Niedzielny poranek przywitał mnie chłodną, ale słoneczną pogodą. Było w miarę bezwietrznie, a temperatura miała wzrosnąć do ok. 9 st. C. Zaplanowałem, że pobiegnę na złamanie 1:29, a w ostateczności postaram się zmieścić przed 1:29:13, żeby chociaż o 1 s poprawić swój wynik. Bieg rozpoczął się o 13:00. Najpierw mniejsza pętla po kościańskim rynku, potem dwie większe. Dużo zakrętów, ale nie były one jakoś szczególnie spowalniające. Biegło mi się bardzo dobrze. Od samego początku trzymałem równe tempo. W okolicach połowy dystansu miałem ok. 8 s przewagi nad planowanym czasem. Wydawało mi się, że jest dobrze, ale pomny wcześniejszych startów, kiedy do połowy też wszystko szło zgodnie z planem, a potem przychodził kryzys, starałem się nie dekoncentrować. Biegłem w skupieniu, wsłuchany w swój oddech, bicie serca i rytm kroków. Na 15. km nadal miałem kilka sekund zapasu. Po raz pierwszy poczułem, że sukces jest na wyciągnięcie ręki. Pierwsze oznaki zmęczenia pojawiły się 2 km później. Motywowałem się: „Nie po to jechałeś 350 km, nie po to będziesz wracał 350 km, nie po to zapłaciłeś 80 zł za autostradę, żeby teraz odpuścić! Masz walczyć do końca!” Walczyłem. Mijały kolejne kilometry. Na ostatnim przyspieszyłem. Czas na mecie: 1:28:56. Poczułem się szczęśliwy, poczułem się zrealizowany. Dałem z siebie wszystko. Nie odpuściłem. Wygrałem! Wygrałem ze swoimi wątpliwościami. Wygrałem na tej trasie, ale wygrałem też moją jesienną wojnę o życiówkę na połówce (mimo przegranych trzech bitew).

Wiem, gonię za wynikami. Ścigam się. Ścigam się sam ze sobą, z nikim innym, tylko ze sobą. Ale lubię to, to mnie nakręca. Lubię też tę sportową złość po zawalonym biegu. To mnie mobilizuje. A im trudniej było wywalczyć życiówkę, im dłużej na nią czekałem - tym lepiej mi smakuje. Nie chcę tego zmieniać. To jest moje bieganie, moja filozofia. Nie jest ani lepsza, ani gorsza od innych – jest po prostu moja!

Z Kościana wyjeżdżałem przeszczęśliwy. Jeszcze kipiały we mnie wspomnienia z tego biegu: odtwarzałem przebiegnięte kilometry, przypominałem sobie co wtedy czułem, ale jednocześnie coraz intensywniej rozmyślałem o Biegu Niepodległości następnego dnia. Planowałem wcześniej, że tę świąteczną dziesiątkę przebiegnę razem z moją mamą, która od kwietnia regularnie, raz w miesiącu startuje w jakiś zawodach i postaramy się razem złamać 60 min. Moje rozmyślania przerwał dzwonek telefonu – na wyświetlaczu: „Mama”. Zdałem jej relacje jak to mnie nogi poniosły na dobry wynik, a ona na to, żebym również spróbował pobiec na dobry wynik w Warszawie. Długo nie trzeba było mnie namawiać ;)

Nie wiedziałem, co z tego wyjdzie, bo jeszcze nigdy nie biegałem dwóch imprez dzień po dniu i to jeszcze na maxa. „Co mam do stracenia?” – zadawałem sobie pytanie – „Nic” – odpowiadałem. W tym roku zrobiłem już wynik na 10 km, z którego byłem zadowolony, więc mogłem to pobiec bez żadnej presji.

Pogoda ponownie sprzyjała. Słonecznie, bezwietrznie, temperatura podobna jak poprzedniego dnia. To był dobry znak. Ustawiłem się na końcu pierwszej strefy. Zaplanowałem, że pobiegnę w tempie 3:58 min/km, przyspieszę na finiszu i może uda się zdjąć kilka sekund z życiówki (39:40).

Jak na złość mój garmin z foot-podem strzelił focha i pokazywał jakieś nierealne, wręcz kosmiczne tempo (poprzedniego dnia było tak samo) – chyba też potrzebuje roztrenowania (resetu). Biegłem więc tylko na stoper, kontrolując czas co 1 km. Na półmetku miałem 19:50 – czyli byłem co do sekundy w punkt. Sukces znowu był na wyciągnięcie ręki. Czułem moc. Wyprzedzałem współbiegaczy. Po minięciu znacznika z 9. km przyspieszyłem. W Biegu Niepodległości fajne jest to, że meta widoczna jest z bardzo dużej odległości, a widok mety zawsze wyzwala u mnie głęboko skryte pokłady energii. Czym bliżej była meta tym szybciej biegłem. Zawody ukończyłem z czasem 39:32 zdejmując 8 s z mojego poprzedniego rekordu.

Mama nie złamała 60 min... nabiegała 1:00:48, ale i tak swój wynik poprawiła o 2 s, więc bez wątpienia jest to sukces i co najważniejsze - progres. Podoba mi się jednak jej podejście. Też czuje sportową złość – był żal, że odpuściła tempo na drugiej połowie. Będzie dalej walczyć. Po biegu wspomniałem, że w grudniu będzie bieg mikołajkowy – oczy jej się zaświeciły :)

Rekordowym dubletem Kościan - Warszawa kończę sezon. Mój organizm domaga się odpoczynku od biegania. Zasłużyliśmy sobie. Przyda nam się reset. Nie sądziłem, że na koniec dostanę tyle biegowej radości. Było ciężko, ale nie poddałem się, walczyłem – a dopóki walczysz – nie jesteś przegranym.

Foto: Finiszowe metry Biegu Niepodległości i jednocześnie finiszowe metry tego sezonu.


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


snipster (2013-11-13,15:03): Gratulacje Harpaganie :) połówka i dyszka dzień po sobie... muszę kiedyś spróbować tego, wtedy chyba nie ma kalkulacji, tylko się leci, ile fabryka daje, a czasem jak widać i u Ciebie, Fabryka potrafi podawać :)
Shodan (2013-11-13,15:20): Dzięki! O tyle fajnie leciało się tę dyszkę, bo na tle połówki z poprzedniego dnia - to ZALEDWIE 10 km :)
maleńka26 (2013-11-13,18:23): Gratulacje,mam nadzieję ,że w przyszłym sezonie będę biegać w podobnych czasach.Taki plan,a czy wyjdzie,zobaczy się.Pozdrawiam.
Truskawa (2013-11-13,20:13): Ogromne gratulacje dla Twojej mamy. Niewiele jej zabrakło do złamania 60". Następnym razem pewnie się uda a nawet jeśli nie to przecież i tak jest bez znaczenia.
Shodan (2013-11-13,21:49): Lucyna, dzięki! Mieć plan - to już pierwszy krok do sukcesu. Trzymam kciuki!
Shodan (2013-11-13,21:51): Iza, racja. Ważniejsze to gonić króliczka... Przekażę gratulacje mamie, bardzo się ucieszy :)
Rufi (2013-11-14,10:57): Świetny wpis i fotka :-) Uskrzydla :-) Pozdrowienia dla mamy!
Shodan (2013-11-14,11:41): Rufi, dzięki! Pozdrowienia oczywiście przekażę :)
piTTero (2013-11-15,12:24): duże brawa za taką owocną końcówkę sezonu:) nic tylko się cieszyć:D p.s. masz Kolego ciekawy styl pisania, więc zacząłem Cię "śledzić":P czekam na kolejne ciekawe relacje/ przemyślenia;-)
Shodan (2013-11-15,12:39): Dzięki! Zakasuję rękawy, ostrzę ołówki i biorę się za pisanie :)) Pozdrowienia!
lszalkowski (2013-11-15,16:44): Brawo i gratulacje. Czasy imponujące !!!
FiKa (2013-11-18,22:15): No i proszę - wynik lepszy niż ten wyczarowny photoshopem po Tarczyńskiej połówce :) Ale skądeś ten Kościan wynalazł... ;) Szukajcie a znajdziecie - Chyba specjanie dla Ciebie go zorganizowali, bo zasłużyłeś (a w zasadzie zapracowałeś ciężko) na życiówkę, również na tym dystansie. Podziwiam!







 Ostatnio zalogowani
andre 84
14:39
arco75
14:27
biegacz54
13:58
AleCzas
13:34
akaen
13:20
kostekmar
13:19
tomsudako
12:59
stanlej
12:50
Hoffi
12:38
raczek1972
12:21
fit_ania
12:04
conditor
11:50
Kapitan
11:35
bolitar
11:29
42.195
11:15
gabo
11:12
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |