Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [100]  PRZYJAC. [99]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Mijagi
Pamiętnik internetowy
Z pamiętnika "młodego" biegacza

Wojciech Krajewski
Urodzony: 1974-02-15
Miejsce zamieszkania: Piła
406 / 427


2013-04-10

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Skrzatuski katorżnik i 21x21 w Poznaniu (czytano: 1210 razy)

 

Zabierałem się do tego wpisu jak pies do jeża. W końcu się jednak coś naskrobać o ostatnich biegowych imprezach, w których brałem udział w ostatni weekend. Pierwszy prawdziwie wiosenny weekend.
Najpierw był skrzatuski katorżnik – 7km dla bł. Jana Pawła II. Niby tylko 7km, ale za to po iście crossowej trasie. Błoto, woda, resztki roztapiającego się śniegu i … znowu błoto. Jak ja to kocham! Bieg po mistrzowsku przygotowany przez Stowarzyszenie Biegowe Gminy Szydłowo z Grzesiem- prezesem na czele. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Na mecie czekał piękny medal (szkoda tylko, że zabrakło go tym najdłużej biegnącym) oraz staropolska biesiada w stylu „czym chata bogata”. Pogoda dopisała, więc można było nacieszyć się zawodami i towarzystwem ponad dwustu tuptaczy.
Dla mnie była to przebieżka przed niedzielnym półmaratoniem w mieście koziołków. Błotniste 7km biegło mi się bardzo dobrze. Z założenia nie ścigałem się. Biegłem jednym tempem konwersując sobie z sąsiadami po lewej lub prawej stronie. Podłoże odpowiadało mi, więc nie szukałem jakiejś ścieżki trochę bardziej czystej. Człapu człap po wodzie, po błotku. Byle tylko butów nie zgubić. A, że im trudniej tym fajniej, więc razem z Markiem ruszyliśmy w drogę powrotną. Kolejne 7km po tym samym błotku, śniegu, który bardzo szybko się topił i kałużach. Extra! 14km skrzatuskiego katorżnika. Niezła zaprawa! Naprawdę podobało mi się!
A potem była niedziela, a jak niedziela, to i poznański półmaraton. To był mój 21. półmaraton i pierwszy w Poznaniu. Miało go nie być, a był. Wpadł mi w ostatniej chwili i w sumie cieszę się, że go pobiegłem. Do Poznania wybrałem się z teamem Zygmuntów i Mariuszem, który w Ujściu dołączył do naszego wesołego autobusu (ze sprawnym sprzęgłem). Droga przebiegła nam bardzo miło. Temat, a jakże, bieganie! Czułem się trochę jak Matuzalem, który już z niejednego biegowego pieca chleb jadał. Trochę się powymądrzałem jak znawca tematu. Ot, takie belfrowskie zboczenie. Tak naprawdę, to jestem w tych tematach zielony jak szczypiorek na wiosnę, która właśnie postanowiła zaszczycić nas swoją obecnością niczym księżniczka, która miała focha. Poznań przywitał nas rześkim powietrzem i słoneczkiem, które przebijało zza niewielkich chmur. Pierwszym poważnym wyzwaniem było znalezienie parkingu. Udało się dzięki bystremu oku Marcina – męskiej części Zygmuntowego Teamu. Miał być niedaleko od startu i był, tylko … jeszcze kawał drogi od szatni na Malcie. Nic to, trzeba iść i tyle. To będzie rozgrzewka. Tam czekał na mnie już Tomcio z moim pakietem startowym i wielu znajomych. Było szybkie :”Cześć! Cześć!” i czas na wskoczenie w mundurek. Na krótko, czy na długo? Będzie ciepło? Może jednak zimno? Zdecydowałem – strój pośredni. W końcu to Tomcio miał iść w trupa niczym kuna za drobiem. Ja postanowiłem tym razem upodobnić się bardziej do konia pociągowego, ewentualnie muła i biegnąć sobie jednym spokojnym tempem. Czas naglił i ruszyłem na start. A tam już kolorowe tłumy. Trwała zorganizowana rozgrzewka, prowadzący zawody Pan Maestro Toboła stopniował napięcie. Zostało kilka minut i ruszymy. Pojawiła się Kasia, która na dzisiaj zaplanowała bicie życiówki. Miała swojego osobistego kicającego, więc byłem pewny, że ugra to, co chce. Angelikę i Marcina straciłem z oczu. Team Zygmuntów miał konkretny cel – Angelika postanowiła sobie zadebiutować w półmaratonie, a Marcin, jak przystało na wzorowego męża i coacha ekipy, postanowił dopilnować, żeby zajęła się tylko bieganiem, a nie np. towarzyskimi konwersacjami.
W końcu poszły konie po betonie! Ruszyliśmy! Ja się jakoś tak zakręciłem na starcie, że zacząłem z grupą na 2:15. Coś wolno mi się zdało, więc zacząłem slalomem niczym Alberto Tomba po stoku. A to z lewej, a to z prawej, a to między jakąś miłą parą. Mijałem sobie kolejnych biegnących, doganiałem kolejne baloniki. Szło naprawdę bardzo przyjemnie i stosunkowo łatwo. Może dlatego, ze biegłem spokojnym, jak na mnie, tempem. Trasa sprzyjała takiemu bieganiu. Miałem wrażenie, że jest ciągle z górki. Jedyny niewielki podbieg na 10 km, był malutką kępką przy podbiegu na Belwederskiej, której posmakowałem na warszawskiej połówce. Na 13km dogoniłem Wiesia, na 20km dogoniłem Waldka. Miło jest tak… doganiać. W końcu Malta i meta. Za metą piękny medal, piękny uśmiech wręczającej go dziewczyny. I tak sobie pomyślałem, że miło było wziąć udział w tej imprezie. A potem? A potem jak zwykle: uzupełnienie płynów, toaleta i dalsze świętowanie. W międzyczasie spotkałem znajomych, którzy już dobiegli na Maltę: Kasia z życiówką, Tomcio bez życiówki, bo „maszynista chciał, ale parowozik wysiadł”, zadowolony Sławek i Zygmunt Team z udanym debiutem Angeliki. Brawo kobieto, brawo!!! No to teraz czas na maraton! Przynajmniej dla Marcina! I może razem go pobiegniemy. Czemu nie? A potem jeszcze dalsze uzupełnianie płynów. Szczególnie Młody, który wykręcił niezły czas, musiał dużo ich straci, bo nawadniał się całą drogę powrotną, która ponownie minęła w bardzo miłej atmosferze.
Bardzo krótko podsumowując ten kwietniowy weekend w biegu, to był on bardzo udany zarówno od strony czysto sportowej, jak i towarzyskiej. Dla mnie jedno bez drugiego nie ma sensu. W dobrym towarzystwie biega się o wiele przyjemniej. A przy okazji i miasto koziołków odwiedziłem … w końcu. Tak jakoś się rozpisałem, a miało być krótko… No cóż, ja lubię dłużyzny, tak jak na trasie: półmaratony, maratony, ultra. Więcej, dłużej, dalej …


Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora







 Ostatnio zalogowani
Fred53
21:03
INVEST
20:59
jacek50
20:58
stanlej
20:43
rezerwa
20:28
Wojtek23
20:04
Zielu
19:55
entony52
19:51
kostekmar
19:38
tete
19:30
kasar
19:20
macius73
19:12
42.195
18:29
chris_cros
18:15
kubawsw
18:12
GriszaW70
18:10
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |