2012-11-29
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| to ja też powspominam. :) (czytano: 671 razy)
Marysia zabrała się za wspomnienia. Ja niestety nie mam ani takich sukcesów (w sumie to nie mam żadnych, jeśli nie liczyć pierwszego miejsca w rzucie granatem na obozie w Niemczech), ani takiego doświadczenia, ani nawet takiej przeszłości sportowej i biegowej. Ale niechcący przypomniał mi się pewien mecz, UWAGA: w DWA OGNIE! :)))) I to był nie byle jaki mecz, tylko taki międzykolonijny, w Jastarni, w lipcu 1986 roku i wdodatku był międzynarodowy. Z Czeszkami.
Te Czeszki to w ogóle ciekawa sprawa była bo one chyba przyjechały tam nie na kolonie, tylko na jakiś obóz sportowy. Były wielkie jak konie i to te dla rycerzy, więc trenowały chyba coś strasznego. Kto wie, czy nie było to np. podnoszenie ciężarów. No dobra, może nie ciężary tylko wiosła ale na jedno wychodzi. W każdym razie Herzigowej to tam między nimi nie było.
Pogoda w dniu meczu była cudna. Było bardzo ciepło i słonecznie i chyba nie muszę pisać, że w drugiej połowie, tej decydującej o wygranej, to my miałyśmy pole pod słońce. Ale to w sumie nic. Pamiętam jak my te Czeszki zobaczyłyśmy, to zrobiło nam się nieco słabo. W naszym zespole ja byłam najwyższa, ale za to przeraźliwie chuda, a reszta moich koleżanek była jakoś tak o pół głowy i więcej niższa niż ja. No luz. Czeszki złamały w nas ducha samym swoim czołgowym wyglądem. Jak zaczęły w nas walić piłką nie było lekko ale jakimś cudem dawałyśmy radę.
W połowie zaczęłam zauważać taką największą i najbardziej rozrośniętą czeszkę. W ogóle nie szło jej zrobić krzywdy. Łapała małpa wszystkie piłki i miała strasznie zaciętą twarz. Jakoś tak przestałam ją lubić, bałam się jej strasznie ale zauważyłam, że ona też mnie nie lubi. Uhm... musi mi dobrze iść - pomyślałam.
Wyrzynałyśmy się na tym boisku strasznie, aż na koniec zostałyśmy, no jakżeby inaczej, MY DWIE. Oko w oko. Wielka Czeszka i ja. Niemal jak Dawid i Goliat. :)))
Przełknęłam ślinę. Miałam piłkę. Rzuciłam. No i pech straszny, czeszka ją złapała. Piłka po jej stronie, ja ostatnia na boisku. Jak dostanę to koniec meczu i przegrałyśmy... Pamiętam to jak dziś. Chciałam się cofnąć, bo stałam tuż przy środkowej linii, po prostu na wyciągnięcie jej ręki, byłam tak łatwym celem, że aż żal było patrzeć i kiedy dałam krok do tyłu wyglebiłam się jak długa. Leżałam, a kiedy podnisłam głowę zobaczyłam jej uśmiech i to jak bierze zamach.
No to koniec - przemknęło mi przez głowę. Ale postanowiłam chwilę wytrzymać w niewygodnej pozycji i kiedy niunia nie mogła już nic zmienić, rozłożyłam się płasko na asfalcie. I Wielka Czeszka nie trafiła! W następnym ruchu zmoitłam ją z boiska.
Cieszyliśmy się tak bardzo jakby to była olimpijska wygrana. Od kolegi dostałam całą gałąź z owocami. Szkoda, że już nie pamiętam z jakimi. Ale do dzisiaj, jeśli się z tamtymi ludźmi spotykamy, wspominamy tamten mecz. To było coś. Mieliśmy wtedy 14-15 lat..
No i miała być wesoła historia a wyszła prawie z morałem. Ze nawet jak się leży to i tak można się podnieść i wygrać!
I to tyle. :)
Dzisiaj po sprawiedliwości, drugie dziecko w blogu.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Marysieńka (2012-11-29,11:47): Ale kolegi nie zapomniałaś chyba co??? Truskawa (2012-11-29,12:08): To Bąbel był. Robercik znaczy. Mój kolonijny mąż zresztą. :)) snipster (2012-11-29,12:09): haha to się uśmiałem :))) ach te obozy sportowe za młodych lat... :) kurcze, jak ty granatami tak rzucasz, to trzeba uważać ;) Truskawa (2012-11-29,12:21): Obozy sportowe i kolonie to moje najlepsze wspomnienia. :) renia_42195 (2012-11-29,13:23): Każdy ma jakieś sukcesy, mniejsze lub większe :) Pewnie masz ich dużo więcej niż myślisz :) papaja (2012-11-29,13:52): Jezu! Jak się grało w dwa ognie?!?!?! papaja (2012-11-29,14:07): A poza tym - gałąź z owocami... Cudowny prezent! :) paulo (2012-11-29,14:48): w dwa ognie... jak to sie pięknie grało. Miło powspominać :). Czyli możesz zwać się BOHATEREM :) Truskawa (2012-11-29,16:29): Pewnie tak. :) Truskawa (2012-11-29,16:32): Asia, fantastycznie się grało, ale przepisów to ja już tak dokładnie nie pamiętam. Dwie matki na zewnątrz pola i cała banda dzieciaków podzielona po równo na dwóch polach. Zaczynało sie chyba od tego, że trzeba było piłke przerzucić bez upadku, a potem już mozna było strzelać w bandę. Na koniec chyba matki mogły rozstrzygnąć mecz ale wiem, że w naszym międzynarodowym tak nie było. :) Mniej więcej chyba tak to wyglądało. :) Truskawa (2012-11-29,16:32): Musiał być cudowny jeśli po tylu latach nadal go pamiętm. :) Oj fajne chłopaki wtedy były. :) Truskawa (2012-11-29,16:33): Nieee Paweł. Ja tam tylko posprzątałam. :)))) Ale gra była super. :) tygrisos (2012-11-29,18:05): Czytałem z zapartym tchem :) Truskawa (2012-11-29,20:55): :))) No przepraszam za taki wpis, ale nie poradzę, ze mi się przypomniało i jeszcze rozśmieszyło. :D jacdzi (2012-11-30,07:03): Kilka reflaksji: po pierwsze nie wszystko co duuuze to piekne i pozadane ;-), po drugie zacietosc sasiadow naszych za Komuny swiadczyla i ich zawisci wobec nas, a po trzecie nieraz nie trzeba sie wysilac, lepiej pomyslec, polozyc sie i sie zwyciezy. A juz mialem wstawac... Chyba jednak jeszcze poleze. Truskawa (2012-11-30,07:22): A poleż sobie Jacku, tylko się przykryj bo coś dzisiaj ciągnie chłodem. Lepiej żebyś się nie przeziębił. :)
|