Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [55]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
kokrobite
Pamiętnik internetowy
Widziane z tyłu

Leszek Kosiorowski
Urodzony: --------
Miejsce zamieszkania: Jelenia Góra
212 / 300


2012-07-24

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Od Sarajewa do Wiednia (czytano: 612 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: http://www.youtube.com/watch?v=viVtHCDG81w

 

W Sarajewie, za radą szefa hostelu, pobiegłem asfaltową drogą ze starówki wzdłuż rzeki. Po paru minutach nie było śladu miasta, z lewej skały, z prawej rzeka, dużo zieleni. Jak gdzieś w górach, a właściwie to nie: „jak”, tylko, po prostu – w górach. Sarajewo jest przecież nimi otoczone, zupełnie jak Jelenia Góra, tylko znacznie większe. Uwielbiam miasta, z których wychodzi się od razu do lasu, w góry czy na zwykłe pola, bez potrzeby przedzierania się przez obwodnice i galerie handlowe.
Powłóczyłem się też trochę biegowo po mieście, także obok miejsca, gdzie w 1914 doszło do zamachu, od którego zaczęła się I wojna światowa.

W Czarnogórze stacjonowaliśmy w Dobrej Wodzie, przy morzu. Ponieważ góry schodzą tam pięknie ku wodzie, gdzie się nie ruszyłem, musiałem najpierw kilka minut biec pod górę. Jeśli wstałem za późno i zaczynałem lecieć powyżej siódmej, grzało niemiłosiernie. By nie dostać udaru, jak przed rokiem w Turcji, biegałem powoli, polewałem się regularnie wodą. Nie było to konieczne tylko wtedy, gdy zdołałem wyruszyć o 5-6. Wtedy było jeszcze w miarę, jakieś 25 stopni.

Ciężko było znaleźć dobrą trasę. Bo ta równoległa do Adriatyku, fantastyczna widokowo, z dobrym asfaltem, wymagająca, ale nie katorżnicza profilowo (umiarkowanie w górę i w dół), byłaby doskonała, gdyby nie spory ruch. Nie znoszę biegać, gdy ciągle przejeżdża koło mnie jakiś samochód. Tam duży ruch robił się już koło siódmej, ale regularne przejazdy były także wcześniej. Wkurzało mnie to. A gdy parę razy zacząłem później, po ósmej, bieg tą szosą stawał się nieznośny.

Ale z czasem, podczas samochodowych wypadów do różnych czarnogórskich i albańskich atrakcji, poznałem teren dokładniej. Trochę powyżej głównej szosy odkryłem boczną drogę z gajem oliwnym pełnym bardzo starych drzew i wiekowym murem, a jeszcze wyżej kolejną szosę równoległą do morza, węższą od głównej, ale również rewelacyjną widokowo, bo z pokaźnymi skałami krasowymi, ze znacznie mniejszym ruchem samochodowym. Po drodze usadowione były tylko dwie nieduże wioski, poza tym odkryta przestrzeń i las dający nieco cienia.

To dzięki tej trasie, w dużym stopniu na niej, pomimo gorąca, zrobiłem najdłuższe czarnogórskie bieganie – 24 km. Pierwsze 4 km zajął dobieg do niej, czyli podbieg. Najbardziej strome sto metrów szedłem. Potem osiem kilometrów w stronę Albanii, po czym, już w trakcie powrotu tą samą trasą, wody mi brakło w bidonie. Słońce dawało mocno. Uratowały mnie dwa publiczne wodopoje przy drodze oraz potężny wąż z wodą, którym polewano działkę przy szosie. Na moją prośbę, ogrodnik polał mnie grubym strumieniem z tego szlaufa. Uratował mi ten bieg!

Na końcu były cztery kilometry, szczęśliwie w dół, bo już była prawie dziesiąta i temperatura dochodziła do 37 stopni, no a dwie dychy były w nogach, więc zaczynałem mieć dość.

Spanie tranzytowe ze zwiedzaniem wypadło w bośniackim miasteczku, o sympatycznej nazwie Jajce, położonym niesamowicie efektownie na wodospadzie. Obiegłem te Jajce dokładnie, przy wodospadzie byłem po dwa razy, z bliska tuż przy jego górnej krawędzi, i by popatrzeć z pewnej oddali, obejmując go oczami w całości.

Na finał wakacji był Wiedeń. Ach, jak mi się tam dobrze biegało. Wspaniale! Tam było już znacznie chłodniej. Poza tym to miasto stworzone do rekreacji. Z dużym pomyślunkiem wykonano mnóstwo doskonale oznakowanych ścieżek dla biegaczy i rowerzystów, a także takich nieoznakowanych, ale też świetnych, i mostków, a nawet spirali, po których można wbiec i wjechać na położone wysoko wiadukty. No i miałem kapitalnego przewodnika, Piotrka, miejscowego, który pokazał mi urocze miejsca, o których w żadnym przewodniku o Wiedniu nie czytałem, a lekturę kilku mam za sobą.

Obiegliśmy jezioro po prawej stronie Dunaju. Zapamiętałem kilka obrazków, które nadawałaby się na okładkę przewodnika „Wiedeń inaczej”: małe, śliczne domki mieszkalne, otoczone zielenią, położone blisko jeziora, a za i nad nimi, w odległości paruset metrów, drapacze chmur UNO City i inne. Jakby dwa światy w pigułce.

Drugiego dnia po szóstej poleciałem pod główną wiedeńską katedrę – wyszła godzina w jedną stronę, ale dołożyłem jeszcze parę długich prostych na Praterze, w sumie poleciałem ze 27 km. Biegłem dość szybko, brakowało mi tego po prawie trzech tygodniach ślimaczenia się w bałkańskim upale.

Czasem w Dobrej Wodzie nie wstawałem jak należy na bieganie, bo nie mogłem długo zasnąć. Dyskoteka pobliska grała na całego. Ale nie narzekam - to w końcu wakacje nad morzem, niech się ludzie bawią.
Grali całkiem dobrze. Do dziś leci mi w głowie: "Nossa, nossa, Assim você me mata, Ai Se Eu Te Pego..." Jak w linku.

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Krzysiek_biega (2012-07-24,14:02): Możesz wstawić jakąś fotkę, co bardziej da nam na wyobrażnie widoków o których wspominasz?
Truskawa (2012-07-24,14:10): Uwielbiam te widoki. Zazdroszczę ale niedługo ja też się zapatrzę na ten świat.
Marysieńka (2012-07-24,17:17): Takiemu to ...dobrze:))
mamusiajakubaijasia (2012-07-24,20:29): Zazdroszczę. Dziko, zachłannie, bezrozumnie.







 Ostatnio zalogowani
Snake
18:02
Dajesz Byku
17:49
kubawsw
17:46
Merlin
17:20
42.195
17:15
kasjer
16:49
Deja vu
16:49
michats
16:47
Admin
16:44
biegacz54
16:28
Patriszja11
16:23
czewis3
16:18
marekwroc
16:07
Inek
15:54
andrzej65
15:53
Wojciech
15:33
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |