Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [13]  PRZYJAC. [15]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Krissmaan
Pamiętnik internetowy
Bieganie - Pasja Dla Każego

Krzysztof Bagiński
Urodzony: 1974-10-17
Miejsce zamieszkania: Ostróda
9 / 19


2012-05-29

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
I Półmaraton Św Jerzego - dla mnie jak święto. (czytano: 1486 razy)

 

Te zawody to dla mnie święto - z kilku powodów. Pierwszy : współorganizuję je z grupą przyjaciół z biegania. Mnóstwo pracy przygotowań, pokonywania przeszkód i nadziei, że nie będzie to klapa. Drugi powód: to mój drugi półmaraton. Po dramatycznym debiucie w Iławie z całego serca pragnę udowodnić sobie, najbliższym, znajomym ,że mogę przebiec taki dystans bez marszu. Powód trzeci: Sam sobie obiecałem odgryść się i pobiec lepiej niż Mirek w Warszawie gdzie pojechał beze mnie i zrobił 2:09 z haczykiem. Liczę, że pokonam go chodź wiem, że on tu dziś nie wystartuje. Stoczymy korespondencyjny pojedynek. Powód kolejny: moje ostanie dobre rezultaty rozdmuchały moje oczekiwania na tyle mocno, że dopuszczam możliwość złamania dwóch godzin. Mam przeświadczenie o zrobieniu wszystkiego aby było to możliwe. Ciężko trenowałem, odpowiednio się odżywiałem a ostanie dwa tygodnie można powiedzieć odpoczywałem. Tydzień odpoczynku -w niedzielę dycha w Morągu kilka dni potem jeden rekordowy bieg na 3 km i odpoczynek aż do soboty do półmaratonu. Sporo za to zajęć w przygotowaniach organizacyjnych i urwanie głowy w nowej pracy. W piątek wieczorem przyjeżdża mój kuzyn Sławek i idziemy pomagać rozdawać pakiety. Potem się pakujemy na nasze biegowe święto. Rano pobudka i jedziemy na start. Moja działka to nagłośnienie i prowadzenie konferansjerki. Tylko ja i Irek z naszej grupy dostaliśmy zgodę pozostałych na udział w biegu. Reszta się poświęca i pilnuje sprawnego przebiegu zawodów. Irek dostaje zgodę bo i tak strasznie dużo pomógł a poza tym jest z nas bezsprzecznie najlepszy. Ja dostaję bo od początku moja deklaracja brzmiała- pomogę we wszystkim w czym będę mógł ale muszę pobiec. Załatwiam zmiennika na konferansjerkę i w połowie prowadzę zawody i w połowie w nich uczestniczę. Jak zwykle rozdarty. Godzina rozstawiania nagłośnienia ale punktualnie o 8:00 witam biegaczy i dla pokreślenia lokalnego klimatu z głośników rozbrzmiewa hejnał Ostródy. Debiutuję w roli spikera zawodów ale rola mi się podoba. Mówię dużo o bieganiu o tym ile serca potrzeba włożyć aby w ogóle móc stanąć na starcie takiego biegu, o pięknie rywalizacji i szacunku do rywali.Czas szybko leci i od startu dzielą nas tylko chwile. Przybywają rycerze aby strzałem z hakownicy rozpocząć walkę. Zapowiadam ten moment oraz deklaruję bieg razem z zawodnikami. Przekazuję mikrofon i wskakuję do grona zawodników. Pada strzał i jestem już kimś innym. Jestem zawodnikiem zdanym na siebie. Pierwsza myśl - co ja tu robię - to czyste szaleństwo. Nie przebrałem się - nie miałem na to czasu - biegnę w gorących dresach. Na pierwszych metrach rozpinam ortalionową kurtkę i liczę na lepsze chłodzenie. Biegnę w naszej bawełnianej koszulce reklamującej bieg. Gorąco i nie biega się w bawełnie. Od Iławy to wiem na pewno. Jest kilka minut po 9 i może kilometr góra półtora a jest już bardzo ciepło. Prognoza się sprawdza upał przez kilka najbliższych godzin murowany. Cholera jeszcze w tym roku tak gorąco nie było. Mało tego nie trenowałem w takich warunkach w tym roku. Przypomina mi się natychmiast wpis Krzyśka z maratonu w Rzymie. Zagotuję się nie ma co. Porażka murowana. Co tu robić? Zdejmuję czapkę może się poprawi wentylacja. Wciągam koszulkę ze spodni i to wszystko co mogę zrobić bo ortalion zdjąłem jakiś czas wcześniej. Biegniemy i wszystkich po kolei pytam o tempo biegu. Nie udaje mi się uzyskać odpowiedzi. Piąty kilometr a już mi ciężko. Nie to nie możliwe! Może za długa przerwa w bieganiu czuję się jak na pierwszych moich biegach. Liniowo opadam z sił. Jak balon, z którego uchodzi powietrze - katastrofa jest tylko kwestią czasu. Aby zrealizować marzenie powinienem biec jakieś 5:26 albo troszkę szybciej bo ostatnie kilometry będą u mnie wolniejsze. Podbiegam do kolejnego zawodnika i widząc kosmiczny zegarek na jego nadgarstku pytam: przepraszam kolego jakie mamy tempo? Krzysiek przecież my się znamy!? Naprawdę zbity z tropu szukam w pamięci i jedyne co mi przychodzi do głowy to odpowiedź : Pewnie tak skoro tak mówisz - może z jakiejś imprezy którą grałem. - Krzysiek!? Wojtek twój przełożony. Jakie spotkanie z kimś komu bardzo wiele zawdzięczam i od którego w dawnej pracy nigdy nie spotkało mnie nic złego. Widziałem Imie i nazwisko na liście kiedy ją przeglądałem ale jakoś na biegu o tym nie myślałem a tu trach góra z górą się nie zejdą... Zupełnie go nie poznałem, bardzo się zmienił - wyszczuplał. Po krótkim powitaniu dał mi prędkość a nie tempo. Na co dzień nie operuję tym parametrem i 12 km/ godzinę nic mi nie powiedziało poza tym, że muszę utrzymać to tempo. Zacząłem mówić, że musimy się zgadać na portalu i trzymać się i w tym momencie dogoniłem Marię zacząłem ją dopingować "Dawaj dawaj" " a znowu będę ostatnia" odpowiedziała. Chwilę pobiegłem z Wojtkiem i potem pobiegłem do przodu. Po podbiegu już wiedziałem gdzie moje miejsce.Już żałowałem, że nie biegałem tej trasy przypominając sobie Mirka słowa " ja to teraz biegam tylko trasę Jerzego." Jest praktyczny i wie co zrobić aby wygrać ze mną. Niestety dziś nie biegnie- może wie że nie da rady na dwie godziny pomyślałem. No nic trzeba biec i jakoś dotrwać. Tuż przed końcem pierwszego okrążenia wiem, że oddam czapkę i ortalion. Przebiegawszy obok stanowiska nagłośnieniowego podałem te rzeczy kibicowi prosząc aby zaniósł je do konferansjera. Pobiegłem ochoczo dalej ciesząc się jak to sprytnie rozwiązałem problem balastu. Mijam żonę i córkę i pokazując uniesiony kciuk kłamie jej w żywe oczy mówiąc jej "Jest Ok" Wiem, że nie jest i , że nie będzie. Mam 7 km za sobą i rezerwę w baku. Wracam myślami do upału i tego, że kompletnie źle się ubrałem. Dobrze, że pozbyłem się kurtki. No tak pozbyłem się kurtki ale przy okazji żelów które miałem tam w kieszeni. Nie ma co sprytny jestem. Brawo. Trzeba wcielić plan b, którego nie mam ale coś może wpadnie do głowy. Po namyśle jest decyzja. Staję na wszystkich pitstopach i maxymalnie się nawadniam. Jeśli trzeba będzie maszerować to trudno nie będę czekał aż mnie złamią skurcze albo opadnę całkowicie z sił i nie będę mógł biec. Biorę po dwa kubki i powoli piję. Na podbiegu wlatuję w krzaki bo pęcherz boli. Niestety nie za specjalnie udaje się pozbyć tego dyskomfortu. Mija mnie Wojtek i pyta Jak tam Panie Krzysztofie? Źle, przeliczyłem się. Odpowiadam. Za górką meta drugiego okrążenia. Nie mam pojęcia jak poradzę sobie na trzecim. Pod koniec drugiego Tarasiuk mnie dubluje. Znam już to uczucie. Nie myślę o tym. Są lepsi i to nic wstydliwego. Piję gdzie się da. Mijam żonę tym razem ona do mnie rzuca: Krzysiek nie za wszelką cenę. Wyraz mojej twarzy tylko podsyca jej niepokój. Kawałek dalej na bulwarze nad jeziorem jakaś kobieta proponuje mi butelkę wody mineralnej. Błyskawiczna refleksja: muszę źle wyglądać, powinienem pić izotonik a nie wodę - będzie zaraz na pitstopie. Machinalnie odpowiadam: nie dziękuję spoglądam jeszcze raz na butelkę i instynktownie zmieniam zdanie. Albo poproszę wypowiadam ku uciesze kobiety która dostrzegła jak bardzo tej wody pragnę. Biegnę i piję. Maszeruję na wodopojach i proszę o izotonik. Wypijam dużo i przed połową ostatniego okrążenia mam wrażenie, że dochodzę do siebie. A Irek mówił mi wczoraj pij dzień wcześniej ile się da. Trzeba było posłuchać. Jeszcze dobiec do górki - na tym dobiegu na szosie Elbląskiem widzę jak ktoś omdlały otrzymuje pomoc lekarską. Może mi nie będzie potrzebna. Muszę trochę iść. Czuję litościwe spojrzenia kibiców. Widzieli mnie wcześniej w lepszej formie - pocieszam się. Dobiegam do górki. Resztą sił wdrapuję się i miem, że teraz już lekko do mety. Na zbiegu czuję jak chcą mnie złapać skurcze. Nie no znowu tylko nie to! Stawiam inaczej kroki opracowałem tę technikę w Iławie i pomaga. Ostatni wodopój chwytam ile się da i chwilę maszerując kończę picie. Ostatnia prosta do jeziora zbiegam słysząc konferansjera. Zostały tylko nawroty wzdłuż brzegu. Słyszę zamówioną melodię na mój finisz. Pomaga mi się poderwać. Skurcze szczypią mi łydkę. Da się biec. Utykam ale biegnę. Dobrze że to nie dwugłowy uda bo było by po mnie. Dobiegam do mety. Jaka ulga. 2:09:43. Słabo - jednocześnie wszytko na co mnie dziś stać. Przegrywam z Mirkiem. Nie ma złamanych dwóch godzin. Chwilkę odpoczywam. Wracam do mikrofonu. Nie piję po biegu. Błąd. Po chwili przychodzi radość, uratowałem z tego biegu ile się tylko dało. Mogło być o wiele gorzej. Czegoś się nauczyłem.

Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


darianita (2012-06-08,00:05): Gratuluję sukcesu organizacyjnego. Dopiełeś swego. Masz charakter zarówno organizacyjny jak i charakter do biegania. Walka na trasie godna podziwu. W przyszłym roku postaram się być na Twoim biegu. Pozdrawiam.
Krissmaan (2012-06-09,22:34): Bardzo dziękuję za te ciepłe słowa. Nie mogę się doczekać kiedy będę mógł opisać to co działo się w Toruniu.







 Ostatnio zalogowani
BemolMD
07:41
mirek065
07:34
rolkarz
07:29
maciekc72
06:52
farba
06:43
Leno
06:20
StaryCop
06:18
Admin
06:15
niemir
05:31
biegacz54
05:28
SantiaGO85
23:41
lordedward
23:25
kos 88
23:00
rokon
22:41
ryba
22:19
Andrzej_777
22:04
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |