Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
109 / 338


2013-03-18

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
weekend jeden z niewielu (czytano: 481 razy)

 

Ach, chciało by się rozpisać, jak to się fajnie śmigało, niczym perszing na trasach biegowych, ale nie tym razem.
Sobotni poranek, lekki kac, stoję przed oknem łapiąc pion wpatrując się za okno... wiem, wiem, postawa demoralizatorska.
Tak sobie myślałem, że to chyba będzie ostatni zimowy weekend.
Pogoda była tak wysmerfiona, że aż grzechem było lewitować tylko w czterech kątach. Zero wiatru, zero chmur, tylko lekki mrozik koło zera, czadersko.
Jak teraz patrzę w prognozy, to jednak widzę, że znowu się myliłem i wiosna zdecydowanie leni się dalej. Rosjanie mówili prawdę, że zima będzie upierdliwa w tym roku ;)

No ale, stojąc w sobotę przed tym oknem, drapiąc się po bródce... dopuściłem do głosu myśl, że lepiej wskoczyć w biegowe ciuszki, niż stać tak bezczynnie. Szczególnie że w piątunio wieczorem dostałem przesyłkę z Azymutu, gdzie odsyłałem pasek od tętna od mojego Gremlina 610ki, który to pasek działał jak chciał, albo w ogóle nie działał ostatnimi czasy. Jak coś działa nie tak - frustracja gotowa ;)
Jak było moje uchachanie, jak oczom moim ukazał się nuffka funkiel nowy pasek HR. Ten argument przeważył do ruchu :)

Wskoczyłem więc w spodnie a"la Robin Hood, założyłem dostępne pod ręką elektroniczne gadżeciki, przybrałem obcisłą bluzę, koszulkę z Cracovii, superchustę na łepetynę i wio. Jako lejce posłużyły mi kije Nordyk Łokin.
Przed startem oczywiście dumnie wypiąłem klatę i ruszyłem z obcasa niczym pewna siebie blondi na wybiegu w Paryżu.
Po kilometrze zdjąłem buciki z kijków (takie gumowe nakładki), zaczynał się park, więc mogłem zacząć w pełni powozić się z badylami ;)

W sobotę postanowiłem pocisnąć dyszkę, na wzór dyszki Maniackiej, w której miałem lecieć, no ale... odpuściłem starty wiosenne, żeby się naprawić.

Po kilometrze byłem już w parku. Początkowo kilka osobników z psami, które załatwiały WC wszędzie, gdzie popadło. Z czasem jednak zaczął się las i brak żywej duszy.
Przyznaje się, ale chyba bardzo, bardzo bardzo lubię samotność lasowatościowatą.
Tylko ja i las i niezmącona przestrzeń, percepcja idealna, przenikalność duszy w mikroświecie.

Ta sobota była jednak inna. Było bezwietrznie, bezchmurnie, bezszelestnie. Kosmos wręcz. Nie wiem, czy to za sprawą godziny, bo zbliżała się 17ta, czy zbieg okoliczności, ale... takie dni przytrafiają się bardzo rzadko.
Rozglądałem się, czy nie tropi mnie jakaś wataha bezpańskich psów, czy czasem jakaś sarna z dzikami nie czai się za drzewami, czy jakaś wiewióra nie czai się na pniu z orzechami w łapie, czy nie ma gawędzi ptasiorów... nic, a nic, pustka, tylko słońce powoli zachodziło. Normalnie romantyczniej niż na filmie o Forreście Gump.
Słyszałem tylko swój oddech, lekko skacowany, ale i tak fajowy ;) szuranie butami o śnieg i lód, stukanie albo zapadanie się kijków i odgłos fruwającej chusty na łepetynie. No i tętno od tego wszystkiego jakieś takie bardziej pobudzone. Czułem, że żyję.
Coś chyba jednak jest w tym, że drzewa dodają energii. Wolałem jednak pozostać w naszym związku tak, jak to było do tej pory, czyli bez obejmowania ich ;)
Wracałem po zachodzie słońca, lampy jednak jeszcze nie były włączone. Idealny timing ("tajming") jakby to rzekł Szpakowski podczas skoku Małysza ;)
Sobota dała mi małą namiastkę braku z Maniackiej, ale grunt, to pozytywne myślenie.

Niedziela była odmienna. Nie chodzi tutaj o rozpoczęcie sezonu F1, którą to w sumie fajnie się oglądało, czy brak kaca ;) ale...
Nie było jeszcze 9ej, a ja już wskakiwałem do lasu. Scenariusz podobny jak dzień wcześniej, strój Robin Hooda i Kije. Tym razem postanowiłem wypuścić się nieco dalej.
Mam taką trasę, która wypada do Krzyża niedaleko pewnej wioski. Krzyż jest na skraju lasu, obok szutrowej drogi, a odległość z domu to około 10.5km w jedną stronę (z mała modyfikacją trasy jest lekko ponad 11km). Nazywam to szlakiem do Krzyża, albo pętlą do Krzyża. Płasko nie jest, ale o to w tym wszystkim chodzi, aby nie było monotonnie prosto i łatwo ;)
Lekkie chmurki, czasem jakaś żywa istota, no i wietrzycho, które w pewnym momencie mnie trochę zmroziło. Niektórzy twierdzą, że ubieram się za cienko. Niedziela była jednak żywa :)
Na wejściu do lasu w krzakach coś się czaiło, wolałem jednak nie dociekać co to za potwór się tam czai. Po którymś kilosie przywitał mnie jakiś KRA KRA KRA ptasior, rzekłem więc do niego na cały głos SIEMA SIEMA wypatrując do góry co to za stworzenie, KRA KRA KRA usłyszałem jedynie potykając się o własne kije, znaczy się po dżentelmeńsku było :)
Spotkałem paru biegaczy, w tym również "swoich" z Bractwa Biegaczy, parę starszych z kijami, ogólnie sporo ludzi. Szkoda jedynie lekkich chmurek, no i wiaterka jakby to Małysz określił, bo momentami było średnio fajnie.
Zrobiłem nieco ponad Półmaraton o kijach, to chyba w analogii do tych, co startowali w Żywcu. Przy okazji Krzyż w Niedzielę również był ;)

Takie weekendy ładują osłabione mentalne bateryjki, tylko teraz trzeba czekać na kolejny... weekend.



Wspomnieniowa fota z Tyrolskich Alpejskich Klimatów, wszak jest jeszcze zima ;)
Aloha



pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


jacdzi (2013-03-18,11:12): Kurcze z trzema "kijkami" po parku zasuwales a Zielonogorzanki patrzyly z apetytem...
snipster (2013-03-18,11:16): hahaha :)))
paulo (2013-03-18,11:18): super, że nie tracisz humoru i nadziei. Nie poddawaj się nigdy.
snipster (2013-03-18,11:23): nadzieja... to słowo mi chyba wiecznie towarzyszy ;)
(2013-03-18,19:32): Moje faworyty z tego tekstu: "powozić się z badylami ;)" oraz "bardzo lubię samotność lasowatościowatą" - pierwsze - zabawne, drugie - mi bliskie :-)
snipster (2013-03-18,20:40): Piter, kiedyś za chiny nie sądziłem, że w ogóle się dotknę badyli nie będąc na emeryturze ;) odnośnie lasu... to odkąd biegam, byłem tam ze sto pięćdziesiąt razy, nie licząc wcześniejszych rowerowych wypadów itp. Za każdym razem odkrywam coś nowego
(2013-03-18,20:49): jak to mówią - nigdy nie mów nigdy :-) ja kijki doceniam - to taki pretekst, zeby wyciągnąc ludzi z domu - i chwała im za to!
snipster (2013-03-18,20:52): dokładnie - nigdy nie mów nigdy :)
Truskawa (2013-03-20,07:51): Kije sa bardzo w porzadku. A las i puste sciezki to moje srodowisko naturalne. :) A za wysilek na kacu podziwiam. Zdarzylo mi sie pare razy w zyciu zakosztowac tego stanu i raczej nie bylam wtedy sklonna do wysilku. :)
snipster (2013-03-20,08:24): Iza, na kacu to jest +10 do cierpliwości ;)







 Ostatnio zalogowani
VaderSWDN
02:54
Hermanowy
00:04
s0uthHipHop
23:57
alex
23:13
edgar24
23:07
marz
22:56
batoni
22:32
cierpliwy
22:25
konsok
22:08
jpolcyn
21:56
kones1289
21:41
Seba7765
21:35
adam_j
21:31
GRZEŚ9
21:30
kubawsw
21:16
lecho
21:15
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |