2012-10-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Jazda na Poznań (czytano: 665 razy)
Wybiegany, wypoczęty, najlżejszy od ponad 20 lat – czuję się na Poznań gotowy. Jeśli czegoś nie schrzanię, nie powinno być źle. Nawet podróż na maraton nie będzie daleka – to raptem ze trzy godziny, a znając zamiłowanie Roberta do szybkiej jazdy – najwyżej trzy.
Nie przepadam za Poznaniem, ale organizacja maratonu już teraz – po sposobie prowadzenia jego strony internetowej – podoba mi się. Ludzie znają się na rzeczy.
Jak zwykle przed startem w maratonie gdzieś, gdzie wiele razy byłem, przychodzą mi do głowy wspomnienia z tym miejscem związane. Osiem lat temu, gdy byłem w Poznaniu ostatni raz, brałem udziałem w bardzo ciekawym szkoleniu, na które wysłał mnie koncern, w którym wówczas pracowałem. Były to dwa dni wytchnienia od codziennego zasuwania od rana do wieczora. Choć koledzy, z którymi tam pojechałem, nie potrafili się uwolnić od kieratu – nawet w czasie wolnym od zajęć ciągle nawijali o robocie.
28 lat temu tata zabrał mnie na mecz Lech – Liverpool. To było wydarzenie... Liverpool, któremu jestem wierny do dziś, wygrał, ale najbardziej zapamiętałem wspaniałą atmosferę na stadionie przy Bułgarskiej. Konfetti jak w Argentynie.
Na meczu Lecha byłem też na początku lat 90. Łudząc się, że zobaczę jego awans do Ligi Mistrzów, wybrałem się z Wrocławia, gdzie wówczas studiowałem, na starcie Kolejorza z drużyną z Goeteborga. Było zimno jak diabli, na domiar złego bramkarz Sidorczuk, jak i reszta zespołu, nie miał najlepszego dnia. Skończyło się na 0:3.
Dwa razy kończyłem w Poznaniu wyprawy autostopowe. Raz, w środku nocy, z obozu językowego w Trewirze w Niemczech. Już spałem, gdy uprzejmy kierowca (wiózł mnie spod Hannoveru) podjechał pod dworzec kolejowy. Jeszcze zaspany wziąłem plecak, ale zapomniałem o książce. Zostawiłem ją w bagażniku. To było coś Alberto Moravii.
Za drugim razem w Poznaniu kończyła się podróż z Maroka. Dokładnie kończyła się w Mosinie, bo tam jechał TIR złapany w Słubicach (a może Gubinie - nie jestem pewien). Trzeba było się jeszcze przerzucić pociągiem na dworzec główny, a stamtąd do domu.
Przed maturą byłem w Poznaniu z dwoma kolegami zobaczyć miasto pod kątem ewentualnego studiowania. Nie byliśmy zachwyceni. Zdawaliśmy gdzie indziej.
Ale rok później znowu pojechałem do Poznania. Z Maćkiem – moi towarzyszem licznych włóczęg. Miasta z tego wypadu nie pamiętam. Tylko schronisko młodzieżowe, w którym byliśmy sami, salę telewizyjną w nim, i mecz, bodaj mistrzostw świata, w którym David Platt w ostatniej minucie dogrywki strzelił wspaniałego gola dla Anglii przeciwko Belgii. Ten fantastyczny strzał mam teraz przed oczami.
Jak i dwie fascynujące szachistki, schludne hipiski, zapoznane z Maćkiem na obozie sportowym w Kamieniu koło Rybnika w 1986, spotkane w Poznaniu kilka tygodni później. Razem poszliśmy do Areny na półfinał mistrzostw Polski w kosza Lech – Zagłębie Sosnowiec. Nasi wygrali, ale dziewczyny po meczu nie zaprosiły nas do siebie. Zresztą i tak trzeba było wracać... Pojechać było jednak warto. Włodzimierz Środa zagrał życiowy mecz. Trafiał z każdej pozycji.
I jeszcze turniej siatkówki mi do głowy przychodzi. Byłem rozgrywającym zespołu Uniwersytetu Wrocławskiego. To był bodaj 1992. Graliśmy w hali przy szkole na jakimś osiedlu.
Jakoś bardzo sportowe okazują się te wspomnienia. I jeszcze teraz ten maraton. W takiej sytuacji tym bardziej nie wypada go zepsuć.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2012-10-11,09:08): oby i tym razem Poznań okazał się szczęśliwy. Miłego i wytrwałego płynięcia w tej łodzi o nazwie MARATON :) kokrobite (2012-10-11,09:54): Dziękuję. Pięknie napisane :-) Hepatica (2012-10-11,11:25): W 1997 roku tato zabrał mnie przy okazji jakiegoś tam sympozjum do Poznania i wówczas zobaczyłam w starym zoo po raz pierwszy na żywo słonia:))), 1981 roku spędziłam w Poznaniu 3 tygodnie na koloniach i zwiedziłam wówczas niemal wszystkie zabytki tego miasta:)))), 1988 przyjechałam do niego by zdawać egzaminy wstępne na studia i tak po przerwie wakacyjnej niezmiennie wracałam tam przez pięć lat:))). Od 1993 roku niemal co miesiąc jeżdżę tam służbowo. W 2008 i 2009 roku ukończyłam tam dwa razy maratony:))). Coś w tym mieście niewątpliwie jest:))), a w najbliższą niedzielę będzie się tam odbywał MARATON:)))na który zjedzie się tyyyyyyle "WIARY" z całej Polski... POWODZENIA I DO ZOBACZENIA. PRZECIEŻ NIE MOŻE NAS TAM ZABRAKNĄĆ:)))) beczkowy (2012-10-11,11:32): Akurat z Marsylią to Lech wygrał u siebie, a mecz o którym piszesz chyba z Goeteborgiem był :) Do zobaczenia w Poznaniu! kokrobite (2012-10-11,12:24): Oczywiście, że z Goeteborgiem! Dziękuję, że zwróciłeś mi na to uwagę. Lata lecą, pamięć jest zawodna. We wpisie już sprostowałem nazwę drużyny. W Goeteborgu było tylko 0:1, więc była nadzieja przed rewanżem... kokrobite (2012-10-11,15:46): Krysiu, Wiechu - do zobaczenia kokrobite (2012-10-11,15:48): Krzysztofie, dzięki za życzenia. Uzupełnię jeszcze, że w Liverpoolu Lech przegrał 0:4. Jakiś taki usztywniony był, przestraszony, odniosłem wrażenie, że przegrał ten mecz już przed wyjściem na boisko. Truskawa (2012-10-12,10:37): Bardzo Cię Leszku przepraszam ale już tytuł mnie zabolał więc wyjątkowo nie przeczytam. Napiszę tylko, że bardzo zazdroszczę Poznania. (Przeczytam jak już się oswoję z sytuacja i relacje pomaratońską też przeczytam. ) kokrobite (2012-10-12,16:44): Powodzenia w Żorach, Straw :-)
|