Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 587/930933 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Traversée: 61km i 4100m szwajcarskiej przygody
Autor: Radek Okieńczuk
Data : 2016-06-20





Lato to najlepszy czas, aby własnoręcznie przerobionego busa zapakować do pełna sprzętem sportowym i wyruszyć w podróż po Europie w poszukiwaniu przygód. O ile uwielbiam podróżowanie bez dokładnych dat czy ściśle zaplanowanej trasy, to jednak posiadanie punktu, który stanie się pewnego rodzaju celem sprawia (przynajmniej w moim przypadku), że czas po drodze jest intensywniej wykorzystywany.



Tym sposobem szukając ciekawych biegów w Alpach trafiłem na festiwal Trail Verbier St. Bernard i bieg Traversée o długości 61km z 4100 metrami przewyższenia. Reszta planu jest bardzo prosta – dużo biegania po górskich szlakach, spanie i jedzenie w busie, pływanie na świeżym powietrzu, dużo fotografowania, wspinaczka, via ferraty i szeroko pojęte obcowanie z przyrodą.

Moja droga do Szwajcarii prowadzi przez Belgię, Luksemburg i Francję. Prawdę mówiąc jest trochę okrężna, ale po tygodniu dojeżdżam na wysunięty na południe fragment Szwajcarii nieopodal Jeziora Genewskiego i trafiam do miejscowości Saint Cergue. Stąd prowadzi szlak na szczyt La Dôle. Na trasie odkrywam uroki alpejskich krajobrazów – kamienne ścieżki, zróżnicowany, bardzo techniczny teren, widoki na rozległe doliny, a także towarzyszące mi wysokogórskie kozice coraz przecinające mój szlak.







Pojawiają się wyżynne pastwiska, na których krowy beztrosko skubią trawę i zupełnie nie rozpraszają się zawieszonymi na szyi dzwonkami robiącymi mnóstwo hałasu. To na sam początek.

Postanawiam też spędzić kilka dni w Chamonix we Francji. Szybko przekonuję się, że nie bez powodów miejsce to uznawane jest za światową stolicę biegów górskich. Chamonix latem jest po prostu fantastyczne. Dopisuje pogoda, w całym miasteczku widoczna jest panorama Mt. Blanc, a możliwości eksploracji są nieograniczone w każdym kierunku. Żeby nie stać w miejscu i nie zwariować zastanawiając się dokąd wyruszyć, arbitralnie wybieram dwie trasy: Chamonix – Brevent (22km / 1550m D+), prowadzącą na zachód przez schronisko i przełęcz Bellachat, a także Chamonix – Aiguille du Midi (18km / 1300m D+), prowadząca na południowy wschód do stacji pośredniej w drodze na szczyt. Ta trasę udaje mi się pokonać w wariancie bez wracania tą samą drogą.







Przed biegiem

Może zabrzmi to zabawnie, ale alpejskie krajobrazy są tak niepowtarzalne, że aby nie tracić widoków, postanawiam się nie przemieszczać w nocy. Opuszczam więc Chamonix i nocuję tuż za granicą po stronie szwajcarskiej w Martigny. Zostały mi dwa dni do biegu, które warto przeznaczyć na relaks i zapoznanie się z trasą. Postanawiam dojechać busem w kilka miejsc na trasie biegu, które wyglądają na dostępne dla samochodu.alps-121









Co mam pomyśleć o sile mięśni i wytrwałości, których będę potrzebował w trakcie biegu, skoro nawet mój poczciwy transporter T4 ledwo daje radę wspiąć się po górskich serpentynach do przełęczy Św. Bernarda? Na stromych podjazdach czuję, że auto ma już dość i to chyba za duży wysiłek jak na jeden dzień. Zjeżdżam do jednej z dolin. Wioska Lourtier wygląda tak jakby czas się tu zatrzymał – drewniane domy, wodopoje, stodoły i zagrody ze zwierzętami, a tuż za wioską – widok na szczyt La Chaux, który będzie ostatnim potężnym przewyższeniem do pokonania na trasie. Wiem już, że nie będzie łatwo.









Przed samym biegiem warto odpocząć. W okolicy, tuż przy tamie Mauvoisin udaje mi się znaleźć niedawno otwartą trasę z Via Ferratami. Stopień trudności określiłbym jako umiarkowany, ale adrenaliny dodają stalowe linki łączące dwa brzegi naturalnego kanionu. To jedyny sposób, aby przedostać się na drugą stronę. Przewieszone ściany z zamontowanymi poręczami dają poczucie bycia spider-man’em. Ogólnie polecam – przed biegiem w sam raz.





Pędzące alpejskie antylopy

Podekscytowanie przed startem nie pozwala mi zasnąć. Myślami krążę wokół elektryzującego niepokoju i niewiedzy tego, co mnie czeka. Zupełnie jak przed daleką podróżą. O godzinie 7:15 autobus wywozi uczestników biegu do La Fouly. Tam trwają ostatnie przygotowania. Zjadam pół słoika nutelli i dwa banany. Już od 9:45 robi się tłoczno na starcie. Zostało 15 minut. W powietrzu wyczuwalna jest atmosfera przyjacielskiej rywalizacji, a nad głową lata nie żaden dron, tylko prawdziwy helikopter z ekipą telewizyjną. Na bogato. Rozpoczyna się odliczanie i huczny start. Bardzo mocny start.





Początek. Wiem i zawsze o tym staram się pamiętać, ale i tak zapominam. W biegach długodystansowych trzeba umieć zwolnić. Na początku biegnie się bardzo lekko, ale jeszcze będzie czas się śpieszyć, ścigać i nieuniknienie przyjdzie pora na zmęczenie. Emocje jednak biorą górę i wszyscy startują w tempie maratonu ulicznego. Ale co zrobić, staję się jednym z nich…

Droga asfaltowa szybko się kończy i wkraczamy w górski teren. Jest piękna pogoda, wzdłuż trasy zebrali się kibicujący mieszkańcy wioski. Przy pierwszym podejściu rozbrzmiewa ubrana na galowo orkiestra dająca koncert na niezwykle donośnych rogach alpejskich. To tradycyjne regionalne instrumenty o bardzo niskim, głębokim brzmieniu. Wyjątkowa atmosfera pozwala odwrócić uwagę biegnących od profilu trasy, który stopniowo staje się coraz trudniejszy.

Pierwszy etap biegnę dość mocno, będąc jeszcze w pełni sił przyjemnie leci się pod górę o stałym nachyleniu w stronę szczytu Col de Fenêtre (2698m). Do przełęczy Św. Bernarda prowadzi wąska, czasami kręta, ale łatwa technicznie ścieżka. Opuszczamy Szwajcarię, aby na moment wbiec do Włoch – Benvenuto Italia! Na wysokości 2600m nawet w upalny dzień w środku lata potrafi być zimno, szczególnie przy takiej jak dziś wietrznej pogodzie.













W lekko ukrytych przed słońcem częściach przełęczy wciąż jest dużo śniegu, ten odcinek trzeba pokonać ostrożnie. Pozostaje podejście na najwyższy punkt biegu – Col des Chevaux (2714m) i bardzo techniczny, trudny, stromy i wymagający zbieg po ostrych skałach i luźnych kamieniach. Żałuję, że tak dużo energii zużyłem właśnie na tym odcinku – potem pojawi się więcej okazji na nadrobienie czasu i rozwinięcie prędkości. Chyba trochę mnie zestresowały alpejskie biegaczki pędzące po skalistym terenie niczym antylopy po sawannie.

Dalszy odcinek jest już przyjemniejszy. Spokojny zbieg prowadzi do głównego punktu odżywczego w Bourg St. Pierre (1620m), na którym serwowane są szwajcarskie wędliny, szynki, salami, spaghetti, różne słodkości i eliksiry dodające mocy. Tutaj też zakładam plastry na pierwsze otarcia od moich speedcrossów.

Po wyjściu z punktu rozpoczyna się podejście na Col de Mille. Zapowiada się niewinnie. Poznaję Szwajcara podążającego podobnym tempem. Ukończył kilka wcześniejszych edycji Traversée, a w tym roku pokonuje tylko fragment trasy aby kibicować znajomym. Ma więcej siły ode mnie i sam proponuje, aby iść moim tempem. Oferuje także wsparcie psychiczne w momentach zwątpienia. Nawet najzwyklejsza rozmowa pomaga odwrócić uwagę umysłu od zmęczenia ciała.

Po drodze do schroniska Cole de Mille (2480m) pojawiają się pierwsze osoby, które wycofują się z biegu. Schronisko to także świetny punkt widokowy i popularne miejsce startu paralotni. Tutaj organizatorzy przygotowali kolejną stację odżywczą. Otuchy dodaje fakt, że ponad połowa drogi za mną i kolejne kilkanaście kilometrów to lekki zbieg z 1400m deniwelacji.

W rzeczywistości nie jest aż tak łatwo, bo trudno przyjąć odpowiednią technikę i strategię zbiegu, droga jest bardzo zmienna, pojawiają się ostre skały, są też proste, płaskie odcinki, szuter i leśne, niekiedy śliskie ścieżki.

Dochodząc do końca grani przy Servay pewnym momencie pojawia się widok, którego na pewno nie zapomnę. To Verbier – jest jak na wyciągnięcie ręki na północ, tuż przede mną. Helikopter wykonujący ujęcia lotnicze z TVSB pokonuje ten dystans w kilka minut i przelatuje jak ptak ponad głowami.

Rzeczywistość wygląda jednak inaczej. Trasa biegu nie prowadzi w linii prostej. Przede mną odbicie na wschód, a potem długi zbieg okrężną drogą i zakosami do Lourtier. To kolejne 1000m wysokości do oddania, tylko po to, by ponownie je odzyskać.









W nogach mam już około 3000 metrów pozytywnego przewyższenia. Nie daje mi spokoju świadomość, że czeka mnie jeszcze podejście z Lourtier na Le Chaux, ostatnią potężna górę. Nie mogę nawet przyśpieszyć na zbiegu, bo wiem, że ostatnie siły będą potrzebne na to mordercze podejście.

Doping mieszkańców i sympatyków biegu w Lourtier sprawia, że nie chcę nikogo zawieść – organizm sam przyśpiesza i prawie sprintem przebiegam przez wioskę, aby dobiec do przedostatniego punktu żywieniowego. Na wejściu tracę siły i niekontrolowanie upadam na kolana – wystraszyłem jednego z sanitariuszy, ale równie szybko udało mi się pozbierać.

Biegi górskie wymagają nie tylko przygotowania fizycznego, ale także dużo psychiki i strategii. Jedną z moich strategii jest ograniczanie postojów do niezbędnego minimum – lepiej przemieszczać się powoli z jedzeniem na wynos, niż tracić cenny czas na biesiadowanie. Tutaj potrzebowałem 5 minut, szybkie przekąski i wyruszam w górę w stronę Le Chaux.

Rozpoczyna się niewolnicza praca. Myśl, że trzeba iść do góry to jedyne, co mnie utrzymuje przed zatraceniem świadomości, wyłączam pozostałe funkcję organizmu i mój umysł przechodzi w stan bliski hibernacji. W linii pionowej pozostaje 1200 m podejścia. Czuję się jak starożytny Egipcjanin targający w górę głazy do budowy piramid. Tutaj tempo spada prawie do zera. Osiągam wyjątkowy stan świadomości. Pojawiają się pierwsze zaburzenia percepcji rzeczywistości – czasu, dźwięku i przestrzeni. Pocieszające jest to, że wszyscy zawodnicy wokół mnie zdają się mieć ten sam problem. Dzielimy naszą niedolę.

Końcówka biegu okazuje się jeszcze bardziej zwodnicza. Trzeba zejść do małej doliny i dojść do wyciągu na szczycie La Chaux. W tym momencie każdy dodatkowy metr przewyższenia ma wielkie znaczenie. Po szybkim odżywieniu na szczycie, pora na ostatni zbieg.

Sił coraz mniej, nastaje zmrok, mimo że miałem cichą nadzieję ukończyć za dnia, z pokorą sięgam do plecaka po czołówkę. Drugi plan zakłada, że i tak wielkim sukcesem będzie ukończenie biegu.

Zbliżając się do Verbier dostrzegam kilka osób przede mną na trasie. To ostatni odcinek, aby dać z siebie wszystko. Przebiegam przez miasteczko, siedzący ludzie w barach i spacerowicze krzyczą, dodają otuchy i kibicują. A co tam, przyśpieszam i wyprzedzam jeszcze kilka osób – trzeba do końca zużyć wszelkie zapasy energii. Ostatni kilometr przebiegam w niecałe pięć minut. Na mecie wypełnia mnie euforia i bezkresna radość. Wszystkie wysiłki uwieńczone zostają gigantyczną satysfakcją osiągnięcia mety.



I właśnie chyba to uczucie spełnienia uzależnia wszystkich utrasów od startowania w kolejnych biegach.

Nie muszę chyba wspominać, że po takim wysiłku zasypia się wraz z zamknięciem powiek. Kolejne dni spędzam nieco mniej intensywnie, ale wciąż zagłębiając się w Szwajcarię. Przemieszczam się z zachodu na wschód, wkrótce opuszczam część francuską i docieram do niemieckojęzycznej części kraju. Zatrzymuję się w Interlaken u podnóży Jungfrau i Eiger, pomiędzy dwoma jeziorami: Thunersee i Brienzersee. To drugi poranek kiedy czuję w nogach, że nie prędko będę mógł znów trafić na górski szlak. Zwiedzam okolice na longboardzie i zaprzyjaźniam się z dozorcą kempingu, który opowiada o widoku z pobliskiego szczytu Harder Kulm. Jednak decyduję się pokonać słabości i wbiegam polecaną trasę. Przede mną Jungfrau, inne okoliczne szczyty i dwa turkusowe jeziora górskie.

Biorę głęboki wdech alpejskiego powietrza i kontemplując ten inspirujący widok, w moich myślach nie pojawia się nic innego jak plany na kolejne biegi, przygody i marzenia do spełnienia.





Kilka szczegółów technicznych na temat biegu

Festiwal biegowy TVSB (Trail Verbier St. Bernard)
Mój czas całkowity: 12h 47 minut, miejsce 153/387.
Lokalizacja: Verbier, Szwajcaria (część zachodnia – francuskojęzyczna)
Pora roku: początek lipca
Wpisowe: 86/106 CHF
Start: La Fouly (zawodnicy transportowani są z Verbier autokarami)
Meta: Verbier
Po drodze 5 stacji żywieniowych

W ramach festiwalu odbywają się następujące biegi:

Liddes-Verbier 29km / 2500m D+
Traversée 61 km / 4100m D+ [2 punkty UTMB]
X-Alpine 111km / 8400m D+ [4 punkty UTMB]
Więcej informacji i zapisy: http://www.trailvsb.com/en/

Rozpiska trasy i punktów żywnościowych:



Profil trasy:



Tekst pochodzi ze strony www.questformore.com



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał

 Ostatnio zalogowani
dejwid13
09:52
Wojciech
09:51
Januszz
09:27
Gapiński Łukasz
09:27
waldekstepien@wp.pl
09:27
marswi60
09:17
conditor
09:10
rdz86
08:58
runner
08:48
Romin
08:40
TomekSz
08:34
Jorgen P..
08:21
Admirał
08:19
Stonechip
08:12
jarecki112
07:51
platat
07:50
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |