Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 457/915668 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Najpiękniejsze maratony świata? Relacja z Lizbony
Autor: Dariusz Gawenda
Data : 2019-03-26

Jesienią zeszłego roku kolega przeglądając internet wpadł na stronę „najpiękniejsze maratony świata”. Przeglądając egzotyczne miejsca znaleźliśmy na liście półmaraton w Lizbonie. O! To tuż za rogiem! Oplata startowa nie odbiegająca od Polskich cen więc podjęliśmy dość spontaniczna decyzję – jedziemy!

Zapisani, bilet lotniczy zakupiony, miejscówka zaklepana czekamy do wiosny aby wziąć udział w jednym z najpiękniejszych półmaratonów na świecie. Start na moście przypominającym ten z San Francisco i bieganie po klimatycznej Lizbonie musi być super. W międzyczasie czytamy umiarkowane komentarze z poprzednich lat studzące nasze podekscytowanie, ale tłumaczymy to sobie że to pewnie jacyś malkontenci, narzekacze...

Solidnie przepracowałem zimę, bo nie po to jadę na koniec Europy żeby zrobić byle jaki wynik, tym bardziej że o tym biegu mówi się że jest jednym z najszybszych na co rzeczywiście wskazuje profil i przebieg trasy. Zbieg szeroką pętlą z mostu i cała trasa praktycznie prosto z dwoma nawrotkami. Potwierdziły to zresztą wyniki najlepszych zawodników, którzy przybiegli na metę w niecałą godzinę.


Nadszedł czas wylotu, a mnie poskładało jakieś przeziębienie, ale nie ma co, po drodze mi przejdzie w końcu w Lizbonie jest ciepło, zabrałem całą baterie leków i pozytywne myślenie nakręcone entuzjazmem. Lądujemy w Lizbonie instalujemy się w wynajętym mieszkaniu w dzielnicy Alfama. Klimat Lizbony wyrwał nas butów, piątek i sobotę przemaszerowaliśmy chcąc zobaczyć jak najwięcej, co później okazało się nie najlepszym pomysłem bo w dniu biegu odczuliśmy na wycieczki. Przy okazji odebraliśmy pakiety startowe w których była koszulka, piwo i fajny pasek triathlonowy z torebką na żele – naprawdę fajna rzecz.

Nadszedł czas biegu postępujemy zgodnie z instrukcjami wskazanymi w regulaminie w punkcie: Jak dotrzeć na start. Jedziemy metrem do stacji kolei podmiejskiej, która przewiezie nas na druga stronę rzeki bo most wyłączony jest z ruchu pieszego. Mój niepokój zaczynają budzić stroje lokalnych biegaczy nie niosących z sobą żadnych tobołków. Towarzystwo gotowe do startu, co niektórzy dodatkowo w workach na śmieci. Włącza mi się lampka – tam nie ma depozytu!

Jadąc pociągiem na start pytamy innych biegaczy o depozyty, niestety potwierdzili moje obawy że nie ma czegoś takiego.

No ładnie, a my w dresikach z plecaczkami w których zabraliśmy ubranie do przebrania, ręczniki itp bo zamierzaliśmy po biegu zwiedzić tą część Lizbony w której znajdowała się meta. Poza tym nie wyobrażam sobie nie przebrać się z mokrych ciuchów na mecie!

Idziemy w sznurze ludzi i główkujemy co tu zrobić, pytam organizatorów słyszę że im przykro, i na pocieszenie dostajemy chusty. Całe szczęście spotkamy studentki z Poznania które z programu Erasmus studiują w Lizbonie i przyszły kibicować znajomym. „Uratowały nam życie” zgodziły się zabrać nasze plecaki na metę. W tym miejscu jeszcze raz serdeczne dzięki dla dziewczyn, które objuczone naszymi gratami dzielnie maszerowały w stronę mety przez zamknięte ulice.

Stajemy w tłumie 16000 ludzi nie podzielonych na strefy startowe, wypatruje bezskutecznie pacemakerów, szukamy przenośnych toalet jest ich jak na lekarstwo więc nawet dziewczyny okupują pobliskie krzaki żeby zdążyć na start.

Dobra, pierwsze koty za płoty. Telewizja, kamery, halo, halo wielki świat. Startujemy tzn przesuwamy się w stronę linii startu, potykając się o pozostawione na ziemi worki i ubrania. Poczułem się trochę jak w Kingsajzie i wystraszyłem że co niektórym brakło Polokokty i znowu są krasnoludkami
Nabieramy rozpędu nie na długo bo wielu z biegaczy bezmyślnie zatrzymuje się na środku mostu robiąc sweet focie, wiec albo uprawiamy slalom ekstremalny lub przytykamy się w korkach. Zaczynam się denerwować, ale nie ma to tamto, trzeba biec. Po zbiegnięciu z mostu który był główną atrakcja tego biegu, której jakoś nie dostrzegłem bo skupiałem się żeby nie wpaść komuś na plecy, wbiegamy na szeroką kilku pasmową ulicę.

Na trasie niewielu kibiców bo jak na warunki portugalskie zrobiło się chłodnawo i nie wiele atrakcji do obejrzenia bo to w końcu arteria komunikacyjna, a więc z jednej strony doki portowe i linia kolejowa z drugiej budynki przemysłowe. Po nawrotce opisane atrakcje zamieniły się stronami. Na wysokości zadania stanęły zespoły przygrywające biegaczom, grały tak fantastycznie że miałem ochotę zatrzymać się i słuchać. Rewelacja! Grały za dobrze bo prawie się skusiłem na postój i pląsy. Punkty odżywcze jak w Pewexie wszystkiego pełno, woda, iso, owoce, czekolada, nawet żele kto co lubi!

Prosta się nie kończy a ja zaczynam coraz częściej kaszleć i powłóczyć nogami, od 14 km bije się z myślami czy nie zejść z trasy bo załatwię się na amen i wrócę do polski z ciężkim zapaleniem płuc. Oczywiście po drodze pomstuje na swoją głupotę po jaki diabeł startuje w zawodach ledwo zipiąc. Na przekleństwach i wyzwiskach skierowanych pod własnym adresem dotarłem do ostatniej nawrotki więc czy z trasy zejdę wcześniej czy pobiegnę dalej do mety będę miał tyle samo. Włączyłem opcje przetrwania i dowlokłem się do mety.

Po przekroczeniu linii mety wbiłem się w tłum ludzi przesuwających się żółwim tempem w stronę jakiś bramek. Zeszło dobre 10 min zanim tam dotarłem i wręczyli mi do ręki medal, kolejne 10 min wlokę się w tłumie do następnych bramek, coraz bardziej mną jak i innymi biegaczami telepie bo mokre koszulki przewiewa wiatr. Marzymy o tych workach w które zawinięci są biegacze którzy szczęśliwie już wyszli ze strefy mety i widzimy ich przez płot. Przechodzimy przez drugą bramkę dostaje wodę, banana, i jakieś kakao proteinowe w kartoniku. Worków już brakło ( dorwałem taki ze śmietnika), ale za to dostałem loda. W strefie zawodnika nie było przebieralni, nie wspominając o prysznicu. Z drugiej strony po co skoro teoretycznie i tak nie było w co i się przebrać.

Podsumowując Półmaraton w Lizbonie to impreza bardzo przereklamowana. Na 5 gwiazdek przyznałbym 2. Organizatorzy nie są w stanie ogarnąć takiej rzeszy ludzi stąd te elementarne nie dociągnięcia jak brak depozytu i infrastruktury na mecie. Trasy też za bardzo nie można uatrakcyjnić bo ta turystyczna prawdziwa Lizbona to brukowane wąskie ulice, można by zahaczać bulwary, parki, deptaki ale taka masa ludzi musi mieć miejsce i bieg straci na tempie.

Z czystym sumieniem mogę powiedzieć że Polskie imprezy masowe, jak Orlen, maraton w Krakowie, w Poznaniu, w Warszawie itp. nakrywają Lizbonę czapką. Organizatorzy Polskich dużych imprez biegowych pomimo wpadek nie powinni mieć żadnych kompleksów. Do Lizbony pewnie jeszcze nie raz pojadę ale raczej posłuchać fado w klimatycznym lokalu z widokiem na miasto i deltę rzeki Tag.



Komentarze czytelników - 3podyskutuj o tym 
 

Krzysiek_biega

Autor: Krzysiek_biega, 2019-03-27, 12:38 napisał/-a:
Jednym słowem, żeby docenić biegi organizowane w Polsce, polecam udać się do Lizbony..:)

 

Jarek42

Autor: Jarek42, 2019-03-27, 12:50 napisał/-a:
Dlaczego "nawet dziewczyny"? Kobietom tak samo się chce jak mężczyznom.

 

Autor: adamSL3, 2019-03-27, 14:08 napisał/-a:
Fajny artykuł. Wszystko się zgadza. Jednak mimo tego iż organizacyjnie rzeczywiście było parę niedociągnięć, ja dałbym 3 gwiazdki. Chociażby za widoki z mostu, dużą ilość punktów z bogatym wyborem artykułów wspomagających biegacza (czego w Polsce w takiej formie i ilości nie widziałem) czy nawet za super muzykę live ze scen rozmieszczonych wzdłuż drogi.

 



















 Ostatnio zalogowani
tomsudako
12:59
stanlej
12:50
Hoffi
12:38
arco75
12:30
raczek1972
12:21
fit_ania
12:04
conditor
11:50
Kapitan
11:35
bolitar
11:29
42.195
11:15
gabo
11:12
Nicpoń
11:10
mariuszkurlej1968@gmail.c
11:06
ikswopil@onet.pl
11:03
AntonAusTirol
10:52
michu77
10:42
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |