Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

GrandF
Panfil Łukasz
LKS Maraton Turek

Ostatnio zalogowany
2024-03-25,17:25
Przeczytano: 421/811285 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:10/6

Twoja ocena:brak


Wilno, podium i Wasilij
Autor: Łukasz Panfil
Data : 2013-09-17

Gdybym miał profil na facebooku, zapewne odszukałbym fanpage Maratonu Wileńskiego i kliknąłbym „lubię to”. Polubiłem maraton w stolicy Litwy już na kilka tygodni przed startem. Jako fan maratonów w Europie Zachodniej byłem ciekaw jak robią to sąsiedzi po drugiej stronie.

Poza tym byłe republiki Związku Radzieckiego w pewien sposób mnie fascynują. Pewnie dlatego, ze fascynujące jest odkrywanie ich historii. Jako dziecko komunizmu, zakodowałem sobie wszystkie post zeteserowskie państwa jako „ruskich”. Człowiek robił wielkie oczy dowiadując się np o skandynawskim pochodzeniu Estonii.

A więc Wilno.

Pierwszym, pozytywnym zaskoczeniem był kontakt z organizatorem. Natychmiastowy. Błyskawiczny. Można było odnieść wrażenie, że siedzą wpatrzeni w skrzynkę mailową i odpisują z reakcją startową Carla Lewisa. Na każdego maila. Na każde pytanie. Na każdą moją fanaberię. Zwolnili mnie z opłaty startowej.

Zakwaterowali w komfortowym hotelu. Pozwolili mi zabrać ze sobą wsparcie w postaci żony. Przydzielili mi opiekuna-tłumacza. Czułem się jakbym miał w metryce PB 2:05:43, a nie 2:25:43.

Jadąc na Litwę miałem więc głowę zupełnie odciążoną sprawami organizacyjnymi. Z przygotowań byłem również zadowolony, co nie było sprawą aż tak oczywistą w ostatnich kilku miesiącach. Przed poprzednim maratonem w Mannheim miałem wrażenie, że mój czas się skończył. Nic nie szło. Na prostych wybieganiach „muliłem” po 20-30 sekund wolniej na kilometrze niż norma, do której przyzwyczaiłem się przez kilkanaście lat. I tak też w Mannheim wyglądałem – muł.

Po tymże występie, który wolę jednak pamiętać jako przestrogę czar został zdjęty. Jakby ktoś usunął mi z nóg sim locka. Zmieniłem podejście do treningu. Zrezygnowałem zupełnie ze środków tempowych, których zwłaszcza krótkie formy bywają narzędziem kaleczącym mój organizm. Umiarkowanie zadowolony byłem z objętości, a zupełnie średnio z uzbieranych kilometrów siły biegowej.

Zwłaszcza ten ostatni element przypomniał mi się na sobotnim spacerze po wileńskiej starówce. Profil trasy, którego formy elektronicznej nie doszukałem się wcześniej, wyglądał nieco przerażająco. Górki, pagórki, wzniesienia wpisujące się w jeden termin – podbiegi. Poza tym konstrukcja dystansu jakiej nie znoszę najbardziej – dwie równe połówki. Forma ta miażdży mi psychę niezmiennie na pierwszym okrążeniu, kiedy niedaleko tabliczki np. „14” stoi „35”. Niezmiennie te same myśli, będące z jednej strony marzeniem, z drugiej koszmarem. Pragnienie bycia już na drugim „kole” i dźgające gdybanie „jak będę się wówczas czuł”.

Jako, że w moim przypadku stres przedstartowy maleje wraz ze wzrastaniem dystansu, noc miała formę snu absolutnego. Gdybym miał w perspektywie występ na 1500m nie spałbym pewnie od tygodnia. Godzinę przed maratonem przyszedł po nas przewodnik. 2-kilometrową trasę pod bramę startową poprowadził w 45 minut... Dobrze, że wcześniej pobiegałem po hotelowym korytarzu, porozciągałem się i pomachałem kończynami.

„Puszczali” nas wspólnie z półmaratonem. Idea różnokolorowych numerów startowych w przypadku dwóch równocześnie przeprowadzanych biegów jest słuszna. Ale tylko w przypadku kiedy zawodnik otrzymuje 2 numery – zdobiące tył i przód koszulki. Oczywiście każdy otrzymywał jeden egzemplarz numeru startowego. Po raz n-ty biegnąc w tej formule nie miałem pojęcia który jestem. Nieważne :-)

Strzał startera wyzwala we mnie zawsze najgorsze cechy. Na czas biegu staję się egoistą. Z nikim się nie przyjaźnię. Nawet najlepszy przyjaciel wyjęty jest wówczas poza nawias rywalizacji sportowej. Pierwsza piątka prawie z górki. 17:31. Jak jest z górki to musi być i pod nią… Druga pofałdowana. 17:44. Oszczędzam się. Na podbiegach skracam krok i zwalniam, trzeba pamiętać że do zrobienia jeszcze ksero tego co nabijam w nogi.

Mimo tej asekuracji nogi same „idą”. To pierwsza pozytywna oznaka. Podczas ostatniej, maratońskiej porażki tempo było podobne jednak musiałem kobyłę zmuszać do ciągnięcia wozu. Trzecia piątka również pofałdowana. 17:28. Po 15km długa prosta przypominająca nieco Piotrkowską w Łodzi i wicher w oczy. Wicher tak mocny, że powywracał kilka metalowych barierek...

16 i 17 km – uliczki starówki, kręte i brukowane. Ale prawdziwy deser nastąpił na 18 km. Podbieg. Kilometrowy. Nie jestem w stanie go opisać. Wtaczając się pomiędzy 18, a 19 km miałem świadomość, że za siedemdziesiąt kilka minut będzie to ekspedycja pomiędzy 39, a 40 km. Czwarta piątka 18:16. Zaraz się okaże, który jestem. Mijam połówkę w 1:14:44. Jest ok, czuję się ok.

Mijam najlepiej zaopatrzony punkt odżywczy, pani wolontariuszka będąca w normalnych, codziennych warunkach moją żoną Moniką podaje mi płyn. Informuje mnie również, że jestem czwarty. Morale nieco spada, bo miałem cichą nadzieję, że jestem na medalowej pozycji. Ale, ale! Łapię kontakt wzrokowy z trzecim aktorem tego przedstawienia. I tutaj mój mózg generuje przeróżne analizy:

Miał z 700 metrów przewagi, teraz to jest z 400.
Pewnie słabnie.
Ja jestem w lepszej sytuacji, bo od 4-ego kilometra biegnę sam, a on współpracował z zawodnikami z połówki, teraz został sam.
Pewnie słabnie.
Biegnie tuż przy krawężniku, najbliżej jak się da, chce pokonywać jak najmniejszy dystans. Ja tak robię zawsze kiedy jestem wyczerpany.
Pewnie słabnie.
W ogóle się nie ogląda. Są dwa rodzaje nieoglądania się – nie oglądam się bo jestem tak mocny, że nie muszę, albo nie oglądam się bo jestem słaby i nie chcę dowiedzieć się, że zaraz mnie ktoś wyprzedzi. On na pewno wpisuje się w przypadek numer 2.
Pewnie słabnie.
20 metrów.
Na pewno słabnie.


Po 26 km mijam zieloną koszulkę i wychodzę na trzecią pozycję. Jako, że od kilku maratonów mam zasadę niemierzalności piątek po 20 km, mierzę dopiero dychę. 36:08. Zostaje 12,195km i kolejna szablonowa od zawsze myśl – "gdyby maraton miał 40km, zostałaby dycha…".

Wbiegam na „Piotrkowską” po raz drugi. Wbiegam w uliczki starówki po raz drugi. Wtaczam się na najwyższe wzniesienie maratonu po raz drugi. Biegnę znacznie wolniej, ale czuję się całkiem dobrze. W czworogłowe nie wlewa się ołów, łydki w pomiarze sztywności ustępują karbinowi. Kolejna dycha bardzo przewidywalnie – 38 minut. Tak prognozowałem. Staczam się ku mecie. Radość oczywista. Na podium maratońskim stawałem 6-krotnie, ale nigdy w żadnej z europejskich stolic. Zegar wskazuje 2:33:16.

Pani wolontariuszka znów staje się Moniką i dzieli ze mną radość. Miejsce cieszy. Wynik również. Przekładając wysiłek na płaską trasę z pewnością stać mnie na czas około 3-4 minuty lepszy. Koledzy Litwini finiszujący przede mną w 2:27 i 2:29 w „normalnych” warunkach biegają również szybciej. Ten drugi PB ustanowił u nas. U nas w Poznaniu – 2:20:46. Oboje biegają połówkę w 67 minut.

Na dekorację czekałem 45 minut. Litewskiego ni w ząb. Ale wzrok mam dobry i widzę, że stają na podium. Beze mnie! Trzecie miejsce podium puste. Zgłaszam więc swoje roszczenie do pustostanu. No i usłyszałem...

- Wchodź Wasilij!
- Ale ja nie jestem Wasilij...
- Nie?
- Nie.


Powstało zamieszanie. Chłopaki zeszli z podium. Nie wiadomo skąd dopada do mnie jakiś niemiecki reporter niczym hiena z „Faktu” i zasypuje gradem pytań. Podchodzi pani i macha mi przed nosem dyplomem z Wasilijem w tytule. Mało tego! Z dyplomu wynika, że Wasilij "pocisnął" w 2:31:50! Zgłupiałem. Monika daje sobie ręce poodcinać, że byłem trzeci. Wzruszają ramionami, biegną do ekipy zajmującej się pomiarem czasu, wybiegają od ekipy zajmującej się pomiarem czasu:

- Trzeci był Wasilij
- Ok. To gdzie niby jest ten Wasilij?!
- Nie wiemy...


Biegają w różnych kierunkach. Biegnie i dyrektor.

- Przepraszamy! Przeanalizowaliśmy foto finisz, byłeś trzeci. Przepraszamy!

Ja tam nie należę do osób długo gniewających się. Mój wynik do dziś ewoluuje na stronie Vilniaus Marathon, początkowo wynosił 2:34:16, później było 2:33:46, 2:33:38, może w końcu nastąpi progres równy ze wskazaniem mojego stopera. Poza tym zdarzyło mi się przez rok „robić” w pomiarze czasu i mam z tego tytułu bardzo szeroki margines wyrozumiałości w stosunku do takich sytuacji.

Po kwadransie zrobili mi dekorację indywidualną z wszelkimi honorami i uściskami. Zastanawiałem się nawet czy wspominać o tej sytuacji, czy aby nie zaszkodzę przyjaciołom z Litwy. Uważam jednak, że to nie antyreklama. Błędy to nie zawsze ludzka rzecz. Ważne jednak, aby złośliwość przedmiotów martwych umieć opakować w ludzkie zachowania. Litwini potrafili i chwała im za to. Maraton jako całość począwszy od dbałości o zawodnika przez perfekcyjne zabezpieczenie trasy i jej atrakcyjność po świetną atmosferę wpisuję na złotą kartę moich startów.

Pozostaje tylko pytanie...

Kim jest Wasilij? :-)



Komentarze czytelników - 7podyskutuj o tym 
 

Krzysiek_biega

Autor: Krzysiek_biega, 2013-09-17, 22:47 napisał/-a:
Mamy szczęście do Wilna, w ubiegłym roku byłem tam drugi z wynikiem 2:31. To że chłopaki mają życiówki po 2:20 o niczym nie świadczy. Na takiej trasie wszystko jest możliwe i przy odrobinie szczęścia można z nimi rywalizować (zawsze mogą mieć ten słabszy dzień). Szkoda że w tym roku koligowało z maratonem Wrocław.

 

benek

Autor: benek, 2013-09-18, 09:29 napisał/-a:
takla sytuacja :)

Gratulacje :)

 

ROCKMEN

Autor: ROCKMEN, 2013-09-18, 09:49 napisał/-a:
Gratulacje !!!!

Ps. Na końcu zadałeś pytanie które będzie nurtować cały świat?

 

f.lamer

Autor: f.lamer, 2013-09-18, 10:40 napisał/-a:
widzę dwie odpowiedzi:
- ktoś łukasza z jakimś wasilijem pomylił, kogoś zasugerował i w pośpiechu pomyłka się rozprzestrzeniła
- wasilij był ustawiony na 3 miejsce podium ale poprzedniego dnia już fetował swój wyścig i niestety spóźnił się na dekorację

 

di

Autor: di, 2013-09-18, 11:13 napisał/-a:
Wilno lubi Polaków, a zwłaszcza podium w Wilnie, ja byłam w ubiegły, roku trzecia w półmaratonie i rzeczywiście muszę przyznać, iż trasa naprawdę wymagająca - podbiegi, a do tego silny wiatr ;)

 

phoros

Autor: phoros, 2013-09-18, 22:00 napisał/-a:
To najlepsza relacja z biegania, jaką czytałem w ostatnim czasie. :D I gratulacje za pudło, oczywiście!

 

izamoskal

Autor: izamoskal, 2013-09-19, 08:18 napisał/-a:
Nie dosyć, że świetnie biegasz, to w dodatku ciekawie piszesz. Gratulacje jednego i drugiego :)

 



















 Ostatnio zalogowani
mieszek12a
15:10
Jarek42
15:08
KrzysiekWRC
14:47
Lego2006
14:47
biegacz54
14:46
mariuszkurlej1968@gmail.c
14:43
42.195
14:38
ksieciuniu1973
14:37
DaroG
14:36
duńczyk
14:27
Jacek Księżyk
14:17
zwojtys
14:09
Henryk W.
13:52
Wojciech
13:47
Marek2112
13:28
nikram11
13:11
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |