Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 391/1212759 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Pieszo do Lwowa
Autor: T.P.Chmielewscy
Data : 2013-05-25

Pomysł pójścia pieszo do Lwowa narodził się w naszych głowach krótko po półmaratonie w Wiązownej. Pan Marek Jaros, który jest trenerem Piotra zalecił jemu odpoczynek po biegu. Powiedział, że dobrym sposobem na regeneracje organizmu są długie spacery.

Piotr dostosował się do wskazówek Pana Marka i przez około dwa tygodnie bieganie zamienił na średniej długości marsze. Było to około dziesięciu kilometrów dziennie. Postanowiliśmy robić to razem. Wcześniej chodziłem z kijami, uprawiałem nordic walking, dlatego kondycyjnie mogłem dorównać bratu. Piotr łącząc turystykę z bieganiem ma plan wzięcia udziału w zawodach biegowych organizowanych przez miasta partnerskie Lublina. Jednym z nich jest Lwów. Spacerując po Lublinie stwierdziliśmy, że odcinek Lublin – Lwów możemy pokonać pieszo. I tak to się zaczęło.

W połowie marca o naszych planach poinformowaliśmy dr Piotra Gawdę z Centrum Medycznego Ort-Optymist. Umówiliśmy się w siedzibie Orto-Optymist na wstępne rozmowy, gdzie poznaliśmy Elę Fijołek z Giełdy Eventów. Pomysł wszystkim się spodobał, trzeba było tylko wymyśleć główny cel wyprawy. Ustaliliśmy, że głównym przesłaniem wydarzenia będzie promocja Maratonu Lubelskiego. Rozmowa z organizatorami maratonu zakończyła się naszym pierwszym sukcesem. Kierownictwo Maratonu Lubelskiego zgodziło się na promowanie swojej imprezy przez pieszą wyprawę na półmaraton do Lwowa.

Zaczęliśmy szukać sponsorów i partnerów naszej wyprawy. Ta część przygotowań nie sprawiła nam większego problemu. Sponsorem wiodącym zostało Centrum Medyczne Orto-Optymist. Pan dr Piotr Gawda właściciel centrum medycznego współpracuje z Piotrem od półtora roku. Wszystko zaczęło się w momencie przygotowań Piotra do maratonu w Rzymie. Doktor Gawda sprawował opiekę medyczną nad Piotrem. Centrum Medyczne Orto-Optymist specjalizuje się w medycynie sportowej. Często angażuje się w różnego rodzaju imprezy sportowe na terenie Lubelszczyzny między innymi w Maraton Lubelski.

Kolejnym naszym sponsorem był Sportspark. Sportspark to najfajniejsze miejsce w mieście, gdzie aktywnie i miło można spędzić czas całymi rodzinami, z przyjaciółmi, a także nawiązać nowe znajomości. Znajduje się tam profesjonalnie wyposażona siłowania, korty do squasha, sale aerobik-owe, kącik dla najmłodszych gdzie dzieci otoczone są opieką, mini squash dla dzieci w wieku już od pięciu lat oraz karate tradycyjne prowadzone przez profesjonalnych instruktorów – Mistrzów Świata i Europy.

Pomocą w ramach sponsoringu zainteresował się też Hotel pod Kasztanami. Hotel położony jest na malowniczych peryferiach Lublina bezpośrednio przy Zalewie Zemborzyckim. Jest to idealne miejsce na wypoczynek, rekreację, szkolenia, konferencje, wesela, bankiety, festyny, przyjęcia okolicznościowe. Obok restauracji przebiega ścieżka rowerowa. Gościom hotelowym udostępniane są rowery, by promować tą aktywną formę turystyki. Dla amatorów sportów wodnych istnieje możliwość skorzystania ze sprzętu wodnego, z wypożyczalni znajdujących się nad Zalewem Zemborzyckim, a także jednego z niewielu w Polsce wyciągu nart wodnych.

Chcieliśmy żeby naszą przygodę zobaczyło jak najwięcej ludzi, dlatego do współpracy zaprosiliśmy Clip Art Studio. Pan Waldemar Serafin właściciel firmy bez większego namysłu zgodził się i w ten sposób jego studio znalazło się na liście sponsorów. Clip Art Studio istnieje od 2000 roku i zajmuje się videofilmowaniem. Dzięki profesjonalnym sprzętom i wieloletnim doświadczeniem jakość wykonywanych usług jest na bardzo wysokim poziomie. Pan Waldek ze swoją kamerą towarzyszył nam prawie przez wszystkie dni podróży. Obecnie zarejestrowany materiał jest w trakcie obróbki i po zmontowaniu filmu planujemy jego projekcję. Na premierowy pokaz filmu będziemy chcieli zaprosić wszystkich, którzy nam pomagali.

Partnerami imprezy byli: Maraton Lubelski, Fundacja Rozwoju Sportu w Lublinie oraz Giełda Eventów. Opiekę medialną sprawowała nad nami TVP Lublin. Prezes Fundacji Rozwoju Sportu w Lublinie Pan Marcin Bielski ubrał nas w koszulki Maratonu Lubelskiego, dzięki czemu byliśmy bardziej widoczni. Giełda Eventów to partner, który na bieżąco publikował na swojej stronie internetowej relacji z trasy.

Kolejnym etapem przygotowań było zorganizowanie noclegów. Pomogli nam przy tym trener Piotra Pan Marek Jaros oraz Stanisław Marzec. Marek Jaros w młodości sam z sukcesem biegał 400 i 800 m. Od wielu lat zajmuje trenowaniem innych, jest szkoleniowcem Startu Lublin oraz reprezentacji makroregionu lubelskiego. Prowadzi zajęcia w ramach ogólnopolskiej akcji Biegam bo Lubię, które odbywają się w każdą sobotę na Stadionie Startu o godzinie 9:30.

Stanisław Marzec to nałęczowski długodystansowiec. Mistrz świata w biegu przełajowym na 8.000m, uzyskując czas 25 min 5s w kategorii 45 lat, podczas Mistrzostw Świata w Hali i w Crossie organizowanych w Clermont we Francji. Z jego inicjatywy powstała seria biegów ulicznych z cyklu "Grand Prix Polski Środkowo-Wschodniej, Bieg Sylwestrowy Nałęczów -Sao Paulo. Pracował w szkole, był nie tylko wychowawcą i nauczycielem, ale i wzorem do naśladowania. Dzięki nim podczas naszego marszu mieliśmy wspaniałe warunki do odpoczynku.

Nawiązaliśmy też kontakty po stronie ukraińskiej z organizatorem Półmaratonu Gorgany we Lwowie Panem Tarasem. Jego zadaniem było poinformowanie miejscowych działaczy, nie tylko sportowych. Taras wykonał swoją pracę w stu procentach. Czekał na nas przed Lwowem i wprowadziła do centrum miasta, gdzie pod siedzibą miejscowych władz zgromadziła się grupa powitalna. Byli to przedstawiciele Mera Lwowa, sportowcy, miejscowe media i Polacy tam mieszkający. Wspomnieć chcemy tutaj o Zbyszku Pakoszu lwowskim przewodniku, który załatwił nam bilety do opery na balet, audycję w Radio Lwów i oprowadził po mieście.

Kilka dni przed wyjściem mieliśmy wszystko już dopięte na ostatni guzik. Zakupy w postaci jedzenia i zapasów wody, pamiątki z Lublina dla osób które nas gościły, powiadomione zostały też miejscowe media i ze spokojem mogliśmy czekać na dzień wymarszu.

Lublin - Krasnystaw - Zamość

Wyruszyliśmy w niedzielę 12 maja zgodnie z planem godz. 9:00 spod Zalewu Zemborzyckiego. Wcześniej mieliśmy spotkanie z mediami, opowiadaliśmy o planie i idei naszej wyprawy. Zainteresowanie marszem do Lwowa było duże z uwagi na to, że wcześniej nikt czegoś takiego nie zrobił. Pierwszy kilometr odprowadzała nas dość duża gromada ludzi i nie byli to tylko biegacze. Maszerując przez Lublin wzbudzaliśmy zainteresowanie, napotkani ludzie dopytywali nas co robimy i dlaczego.

Pierwszy postój mieliśmy w Piaskach. Podobnie jak w Lublinie przechodnie patrzyli się na nas z zaciekawieniem, czasami też pytali dokąd i dlaczego idziemy. Dłuższy odpoczynek z obiadem mieliśmy w okolicach Łopiennika przy cmentarzu wojennym z czasów pierwszej wojny światowej. Spotkaliśmy tam starszą kobietę, która opowiedziała nam trochę o tym miejscu.

Przed Krasnymstawem spotkała nas miła niespodzianka. Czekała tam na nas grupa biegaczy. Była to rodzina i znajomi Eli Mamej, która w każdą sobotę spotyka się z nami na stadionie Startu w Lublinie w ramach akcji Biegam Bo Lubię. Dalej szliśmy już wszyscy razem aż na miejsce naszego noclegu. Powiedzieli nam, że kilka osób wybiera się na maraton do Lublina. Widząc co robimy powiedzieli, że grupa ta na pewno się powiększy. Po zakwaterowaniu aktywności nie było koniec i wybraliśmy się na zbawienny dla mięśni basen. Nasz dzień zakończył się po godzinie 22.

W poniedziałek około godziny 8:00 wyruszyliśmy z Krasnegostawu, a tak naprawdę to wybiegliśmy. Pogoda była tak dobra dla biegaczy (umiarkowana temperatura), że postanowiliśmy większość etapu przebiec. Po drodze spotkaliśmy dwie Szwedki, które marszobiegiem wracały z Istambułu do Sztokcholmu. Miały ze sobą rower i specjalny wózek, który służył do przewożenia bagaży. Radość ze spotkania była po obu stronach. Były to pierwsze osoby jakie napotkaliśmy, które podróżują podobnie jak my. Ciężko się nam było rozstać. Żałowaliśmy że, idziemy w przeciwnych kierunkach. W Zamościu byliśmy około godziny 14:00. Po nabraniu sił i krótkim odpoczynku i wybieramy się na zwiedzanie miasta. Mimo zmęczenia planujemy spacer po wyjątkowym zamojskim rynku.

15.05.2013 Zamość – Tomaszów Lubelski

W Zamościu noc spędziliśmy na terenie Ośrodka Sportu i Rekreacji. Pobudka była o godzinie 7:00, prysznic, śniadanie i krótki spacer po zamojskiej starówce. W drogę ruszyliśmy przed godziną 10:00. Trasa do Tomaszowa to około 32km, wiodła przez piękne tereny Roztocza. Niestety ze względów bezpieczeństwa byliśmy zmuszeni niewielki odcinek przejechać samochodem. Pozostały odcinek pokonaliśmy marszobiegiem. Dziś spotkała nas kolejna miła niespodzianka.

Biegnąć przez niewielką miejscowość Tarnawatkę naprzeciw wyszła nam grupa dzieci. Byli to uczniowie tamtejszej szkoły. Witając nas częstowali wodą. Zatrzymaliśmy się tam na krótki odpoczynek podczas, którego opowiadaliśmy o sobie. Pani nauczycielka wychowania fizycznego powiedziała, że szkoła w Tarnawatce jest na drugim miejscu w powiecie w lekkiej atletyce. Najbardziej zaskoczył nas moment, gdy dzieci zaczęły prosić o autografy. Kilkoro z nich pobiegło z nami około 2 km w kierunku Tomaszowa Lub. Spotkanie to wzruszyło nas prawie do łez.

Do Tomaszowa wbiegliśmy przed godziną 16. Po zakwaterowaniu odświeżyliśmy się i udzieliliśmy wywiadu dla miejscowej gazety. Następnie udaliśmy się na spotkanie z miejscowymi władzami, Burmistrzem Miasta Tomaszowa Lubelskiego Panem Wojciechem Żukowskim i Przewodniczącym Rady Miasta Tomaszowa Lubelskiego Panem Mirosławem Fusem. Panowie zapraszali na półmaraton do swojego miasta, a my na maraton lubelski. Bardzo miłym akcentem była wymiana koszulek. Gospodarzom wręczyliśmy koszulki maratonu lubelskiego, a Pan Burmistrz obdarował nas swoimi miejskimi z nadrukowanym herbem. Dostaliśmy również czapeczki z symbolami Tomaszowa Lubelskiego, w których jutro udamy się na granicę z Ukrainą.

Po spotkaniu Pan Przewodniczący Rady Miasta pokazał nam piękne obiekty sportowe Tomaszowa Lubelskiego. Warunki do uprawiania różnego typu sportu są tutaj wspaniałe, brakuje tylko chętnych do korzystania z tego. Powiedziano nam, że podobne akcje jak ta nasza, mogą wpłynąć na wzrost chętnych.

Pan Burmistrz opowiadał też o rekonstrukcjach historycznych, które mają miejsce na terenie miasta. Impreza przyciąga tysiące widzów. Wydarzenie to odbywa się we wrześniu w tym samym czasie co tomaszowski półmaraton. Nie tylko biegi, ale i historia jest w kręgu naszych zainteresowań, dlatego będziemy starać się przyjechać tutaj właśnie wtedy.

Ciepłe przyjęcie przez władze Tomaszowa Lubelskiego dało nam siłę na kontynuowania marszu.

Tomaszów Lubelski – Rava Ruska 15.05.2013

W Tomaszowie obudziliśmy się około godziny 7:00. Rozpoczęliśmy wymarsz w kierunku granicy około godziny 8:00. Wcześniej Przewodniczący Rady Miasta Pan Mirosław Fus przyszedł pożegnać nas i odprowadzić na rogatki miasta. Mirek zaopatrzył nas ogromną ilością prowiantu, która spokojnie wystarczy nam na kolejne dwa dni. Tomaszów Lubelski był ostatnim miejscem noclegowym w Polsce. Przyjęto nas tam z wielkimi honorami od serca, za co jesteśmy im bardzo wdzięczni.

Po drodze do Hrebennego odwiedziliśmy były obóz w Bełżcu, gdzie wpisaliśmy się do księgi pamiątkowej. Piotr napisał, że trud naszej podróży również poświęcił tym, którzy nie poddawali się i w jakikolwiek sposób próbowali uciekać.

Następnym nieplanowanym postojem było spotkanie z Inspekcją Ruchu Drogowego. Panowie wiedzieli o naszej wyprawie, co bardzo nas zdziwiło. Okazało się, że słyszeli o nas w Radiu Lublin. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie i poszliśmy dalej.

Trzy kilometry dalej w Lubyczy Królewskiej czekały na nas dzieci z tamtejszej szkoły. Było to dla nas kolejne miłe zaskoczenie, a dla dzieci coś nowego. Zadawały dużo pytań nie tylko na temat sportu. Opowiedzieliśmy o swojej podróży i zachęcaliśmy do uprawiania sportu. Piotr przez kilka minut zagrał z dziećmi w piłkę nożną. Szkoła w Lubyczy Królewskiej ma duże osiągnięcia w sporcie, dzięki zaangażowaniu i ciężkiej pracy nauczycieli. Pani Dyrektor zaprosiła nas na wspólny obiad. Spotkanie w szkole było dla nas nie tylko okazją do odpoczynku, ale przede wszystkim uświadomiło nam, że to co robimy ma sens.

Spotkania w szkołach, które dla nas były miłym zaskoczeniem okazały się zasługą Przewodniczącego Rady Miasta Tomaszowa Lubelskiego Pana Mirosława Fusa. Mirek jest nauczycielem wychowania fizycznego, trenerem i byłym sportowcem.

Ziemię Tomaszowską, która jest kresami obecnej Rzeczypospolitej wspominamy wyjątkowo. Przekonaliśmy się, że im dalej na wschód tym ludzie bardziej przyjaźni. Dotyczy to wszystkich ludzi, zarówno zwykłych mieszkańców jak i władze – przekonaliśmy się o tym po wyjątkowym spotkaniu z Burmistrzem Tomaszowa Lubelskiego Panem Wojciechem Żukowskim. Odwdzięczając się za wyjątkową gościnę drogę do granicy przemierzyliśmy w czapeczkach z Herbem Tomaszowa Lubelskiego.

Hrebenne przywitało nas delikatnym deszczem, byliśmy tam około godziny 15:00. Przejście graniczne pokonaliśmy samochodem bez kolejki. Traktowano nas jak specjalną delegację. Zdziwiliśmy się, że Straż Graniczna i Służba Celna już o nas wiedziała. Wszystko dzięki Radiu Lublin i TVP Lublin. Jeden z celników widział nas w Tomaszowie. Pierwszy raz spotkaliśmy się z tak szybką i miłą odprawą na granicy z Ukrainą.

Od granicy do Ravy Ruskiej było już niedaleko. Szybko dotarliśmy do hotelu i uwieńczyliśmy kolejny dzień marszu. Pozdrawiamy z Ukrainy!

16.05.2013 Rava Ruska – Żółkiew

Z samego rana na parkingu dla gości Hotelu Ararat gdzie spaliśmy zainteresował się nami pewien mężczyzna. Okazało się, że jest to Ormianin – właściciel hotelu. Zaczął wypytywać co robimy, skąd jesteśmy, dlaczego nasz samochód ma flagi i co jest napisane na plakacie w oknie samochodu. Słuchał z wielkim zainteresowaniem o naszej podróży. Gdy bardziej się poznaliśmy zaprosił nas na śniadanie do centrum Ravy Ruskiej. Pokazał nam tam swoją nową inwestycję, była to restauracja ormiańska.

Pierwszy raz spotkaliśmy się z tego typu lokalem, mamy tu na myśli wystrój. Przy ulicy stała budka wielkości kiosku, gdzie przez okienko można kupić coś do jedzenia i picia na wynos. W podwórzu było kilka małych drewnianych domków, a w każdym z nich stół i ławki. To tam delektowanie się posiłkami odbywało się na miejscu. Gospodarz Pan Levon poprosił żebyśmy usiedli w jednym z nich, a po chwili kelnerka przyjęła od nas zamówienie. Jedzenie było bardzo dobre, chleb ormiański, a w nim mięso z sosem, do tego herbata. Spędziliśmy tam około godziny, po czym wróciliśmy do Hotelu Ararat, gdzie Levon użyczył nam komputera z Internetem. Dzięki temu możemy do Was pisać J Na koniec spotkania z Ormianinem kolejna miła niespodzianka, dostaliśmy sporą ilość prowiantu na drogę. Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w stronę Żółkwi.

Odległość między Ravą Ruską a Żółkwią to około 30 km. Zajęło nam to sześć godzin z postojami i tak późnym popołudniem dotarliśmy do Żółkwi. Po drodze mieliśmy kilka krótkich przystanków. Najczęściej były to przydrożne cerkwie.

Z Żółkwi przejechaliśmy samochodem do wsi Turinka, gdzie mieliśmy zarezerwowany pokój w hotelu Wiktoria. Rozpakowaliśmy się i poszliśmy zwiedzać okolice. Miejscowi ludzie gdy usłyszeli, że jesteśmy z Polski powiedzieli na o Polaku, który mieszka niedaleko hotelu. Postanowiliśmy pójść do niego i porozmawiać. Okazał się nim młody chłopak z Tomaszowa Lubelskiego. Osiedlił się on na Ukrainie kilka lat temu. Ma tutaj żonę Ukrainkę i dzieci. Spacerując po okolicznych wsiach rozmawialiśmy z miejscową ludnością. Tym razem nie był to temat typowo sportowy, bardziej o codziennym życiu i problemach z tym związanych.

Wróciliśmy do hotelu wieczorem. Chcieliśmy już odpocząć ale zaproszono nas do bani. Z uwagi na zmęczenie nie chcieliśmy już korzystać z tego ale chętnie zobaczyliśmy jak jest urządzona. Usiedliśmy jeszcze na chwilę przed hotelem z jego pracownikiem. Zjedliśmy po kawałku chleba ze słoniną, popiliśmy wódką i poszliśmy spać.

17.05.2013 Żółkiew – Lublin

Krótko przed godziną 8:00 wyjechaliśmy z Turninki, gdzie spaliśmy w hotelu Wiktoria. Razem z Waldemarem pracownikiem Wiktorii pojechaliśmy do Żółkwi. W międzyczasie zadzwonił do nas Walery, kolega Piotra z Mariupola. Okazało się, że jedzie do Żółkwi aby później podróżować z nami do Lwowa. Valery spadł nam jak z nieba. Mieliśmy problem z kierowcą i operatorem kamery. Wpadliśmy na pomysł, że Valery i Tomek pójdą pieszo, a Piotr zastąpi kierowcę oraz operatora. Równo o godzinie 9:30 wyruszyliśmy z Żółkwi do Lwowa.

Valery poznał się Piotrem rok temu w październiku na maratonie w Białej Cerkwi. Jego ulubionym dystansem jest 100 km. Biegał w bardzo różnych miejscach między innym: Grecja, USA, Rosja, a ostatnio w Tunezji po pustyni. Nigdy nie biegał w Polsce, dlatego miło mu było gdy zapraszaliśmy go do Lublina.

Tablicę z napisem Lwów minęliśmy około godziny 13:30, gdzie czekali na nas Taras organizator półmaratonu lwowskiego oraz jego syn. Przywitaliśmy się i zrobiliśmy delikatne przegrupowanie. Taras usiadł za kierownicą naszego samochodu, Tomek zajął się kamerą a Piotr z Valerym zaczęli biec.

Po godzinie 14:00 dotarliśmy do Ratusza Lwowa. Czekali tam na nas przedstawiciel miejscowych władz odpowiedzialny za kontakty międzynarodowe, współorganizator niedzielnych zawodów biegowych, redaktor z polskiej gazety oraz kilku Polaków. Spotkanie przebiegało w miłej atmosferze. Pytali nas dlaczego na pieszo np. nie samochodem do Lwowa, jaki był cel, jak nam minęła podróż i jak się czujemy. Wymieniliśmy się prezentami, zrobiliśmy wspólne pamiątkowe zdjęcie i poszliśmy do miejsca zakwaterowania.

Nocleg pomógł nam zorganizować Zbyszek Pakosz, zaprzyjaźniony przewodnik po Lwowie. Miejsce zakwaterowania jest w samym centrum Lwowa, trzy minuty na pieszo od pomnika Adama Mickiewicza.

Po odpoczynku poszliśmy do opery odebrać bilety, które zarezerwował nam Zbyszek. Zaprosiliśmy również Valerego na spektakl, był to balet pt. „Korsarz”. Przedstawienie zrobiło na nas ogromne wrażenie tym bardziej, że Tomek balet widział po raz pierwszy. Nie tylko występ tancerzy ze Lwowa były dla nas atrakcją ale i również przepiękny gmach opery. Późnym wieczorem odprowadziliśmy Valerego na przystanek a sami udaliśmy się na spoczynek.

W sobotę czekają nas kolejne ciekawe spotkania. Jesteśmy zaproszeni na wywiad do polskiego radia, audycja ma być na żywo dlatego jest i trema. Planujemy również spotkanie z Konsulem RP we Lwowie.

18.05.2013 Lwów

Piotr spał a ja poszedłem szukać dostępu do Internetu, chciałem przesłać relacje z poprzedniego dnia. Lwów żyje 24h na dobę. Spacerując po mieście około godziny 7:00 rano widziałem mnóstwo ludzi. Jedni wracali do sowich hoteli inni zaczynali zwiedzanie miasta. Obok opery udało mi się połączyć z Internetem. Zostało mi jeszcze dużo czasu, nie chciałem budzić Piotra, dlatego postanowiłem zostać na głównym placu przy operze. Widok Lwowa z samego rana jest wyjątkowy.

Gdy wróciłem do domu Pani Irena nasza gospodyni poczęstowała mnie świeżymi bułeczkami drożdżowymi nafaszerowanymi mięsem. Pierwszy raz w życiu jadłem tak pyszne śniadanie. Gdy Piotr jeszcze spał Pani Irena opowiadała mi o sobie. Pokazywała zdjęcia swoich najbliższych, z radością pochwaliła się, że jest już prababcią. Po jakimś czasie dołączył do nas Piotr. Śniadanie u Pani Ireny zakończyliśmy wspólnym zdjęciem.

O godzinie 9:30 przed naszą kamienicą czekał na nas Zbyszek Pakosz. Zaprowadził nas radia. Chwile po godzinie dziesiątej na antenie Radia Lwów zaczęła się audycja z naszym udziałem. Prowadzącą program była Teresa. Opowiadaliśmy o sobie, o naszej akcji promocyjnej Maratonu Lubelskiego i zapraszaliśmy do Lublina.

Pozostałą cześć dnia poświęciliśmy na zwiedzanie miasta. Zbyszek na co dzień zajmuje się oprowadzaniem turystów po Lwowie. Jest przewodnikiem i zna doskonale Lwów, dlatego mogliśmy zobaczyć wyjątkowe miejsca, które często nie są w standardowym programie wycieczek po tym wspaniałym mieście. Mieliśmy kilka przerw na odpoczynek i posiłki. Był kieliszek wódki do tego słonina, wypiliśmy za wspólne spotkanie Polaków na ziemi ukraińskiej.

Najbardziej podobała nam się „Kopalnia Kawy”. Trudno jest mi opisać to miejsce dlatego powiem najprościej, jest to kawiarnia z atrakcjami jakich dotąd nigdy nie widziałem. Wystrój i sposób podawania kawy jest tak wyjątkowy i interesujący, że powinien zobaczyć to każdy. W międzyczasie poszliśmy na pocztę wysłać kilka widokówek z pozdrowieniami do szkół, które witały nas po drodze i tych którzy pomogli nam zorganizować pieszą wyprawę do Lwowa. Kolejną atrakcją tego dnia był dzień muzeów. Zbyszek zaprowadził nas do Muzeum Historii Lwowa oraz Muzeum Apteki.

Obiadokolacja zakończyła nasz spacer po Lwowie. Piotr wrócił do Pani Ireny odpocząć, a ja zostałem jeszcze żeby sfilmować Lwów wieczorem.

Lwów 19.05.2013 - uwieńczenie marszu poprzez półmaraton!

Jak zwykle obudziłem się pierwszy, Piotr jeszcze spał. Prysznic, śniadanie i chwilę po godzinie 7 byłem już w centrum miasta obok opery. Jest tam McDonalds i dostęp do Internetu, dzięki czemu mogłem podzielić się z Wami naszymi atrakcjami z poprzedniego dnia.

Gdy wróciłem do domu Piotr jeszcze spał. Jednak nie trwało to zbyt długo, zadzwonił do Nas Valery. Okazało się, że jest on blisko naszej kamienic i chętnie przyjdzie do nas. Spanie dla Piotra skończyło się około godziny 8:30. Przyszedł Valery, posiedzieliśmy jeszcze chwilę u nas w mieszkaniu i poszliśmy do biura maratonu przy samej operze. Byliśmy tam około godziny 10:00, wcześniej odwiedziliśmy niewielki bazarek żeby zrobić ostatnie zakupy.

Chłopaki odebrali numery startowe i poszli zrobić rozgrzewkę. Ja usiadłem przy fontannie, wykorzystując ostatnie chwile upajałem się przepięknymi widokami starego Lwowa. Maraton wystartował spod opery punktualnie o godzinie 12:00 miejscowego czasu. Pierwsze siedem kilometrów trasy przebiegało przez miasto, między innymi obok Cmentarza Łyczakowskiego. Pozostałe czternaście kilometrów to park na Pohulance. Gdy Piotr biegł ja samochodem ekipy telewizyjnej przejechałem na metę.

Półmaraton we Lwowie ma bardzo trudną trasę, można go porównać do biegu górskiego. Zielona część dzielnicy Pohulanka, to tereny górzyste. Piotr momentami musiał przechodzić w marsz. Strome podbiegi, wysoka temperatura i zmęczenie spowodowane sześciodniowym marszem dało się jemu we znaki. Biegł razem z Tarasem, dyrektorem półmaratonu. Taras znał trasę i pociągnął Piotrka za sobą. Na metę wbiegli po dwóch godzinach trzymając flagę z napisem „Maraton Lubelski”. Postanowiliśmy przekazać nagrodę dla najstarszego uczestnika biegu w postaci koszuli Maratonu Lubelskiego. Piotr powiedział kilka słów do mikrofonu. Mówił o naszej pieszej wyprawie i zapraszał do Lublina na maraton.

Po dekoracji, wręczaniu nagród i krótkim odpoczynku pojechaliśmy na obiad. Byli z nami Valery z Mariupola, Sasza ze Lwowa i Zbyszek, który dzień wcześniej oprowadzał nas po mieście. Zbyszek był na tyle dobry, że zawiózł nas samochodem. Po obiedzie poszliśmy do domu odświeżyć się i spakować. Pożegnaliśmy się z naszymi przyjaciółmi i pojechaliśmy do Mościsk. Mościska to jedno z większych skupisk Polaków w obwodzie lwowskim. Zatrzymaliśmy się u księdza Władysława, który jest tam proboszczem. Poznaliśmy się dzięki Zbyszkowi, znają się od dawna, chodzili do tej samej klasy. Ksiądz proboszcza przyjął nas bardzo serdecznie. Wieczorem poszliśmy jeszcze na spacer.

Mościska – Lublin 20.05.2013 - powrót!

Noc w Mościskach na plebanii minęła spokojnie. Wstaliśmy o godzinie 7:00. Poszliśmy obejrzeć kościół i zastaliśmy na mszy. Nabożeństwo było odprawiane w języku polskim i zaczęło się o godzinie 8:00. Kościół zapełniony był w 75%, głównie były to osoby starsze.

Po mszy ksiądz Władysław zaprosił nas do siebie na śniadanie. Przy stole było pięć osób, ksiądz proboszcz, dwóch wikariuszy, Piotr i ja. Rozmawialiśmy na różne tematy, poczynając od sportu kończąc na historii. Księża opowiadali nam o swojej pracy na terenie Ukrainy. Rozmowa była dla nas ciekawa, gdyż interesujemy się kresami. Wpisaliśmy się do pamiątkowej księgi i zrobiliśmy wspólne zdjęcie. Ciężko było się rozstać, ale czasu było coraz mniej.

Później poszliśmy na miejscowy bazar, tam jeszcze raz zrobiliśmy zakupy. Ciekawe było tam liczydło, które pamiętam jeszcze ze szkoły podstawowej. Żartowaliśmy z miejscowymi przekupkami mówiąc na to komputer. Myślałem, że panie handlujące tam wcale z tego nie korzystają. Zdziwiłem się bardzo, gdy zobaczyłem jak kobieta za pomocą liczydła naliczała nam rachunek.

Z bazaru pojechaliśmy do Strzelczysk - pobliskiej wsi. Większość mieszkańców tej niewielkiej miejscowości, to Polacy. Jest tam kościół z polskim proboszczem i polska szkoła. Piękne pagórkowate tereny. Większości są to łąki, na których pasą się zwierzęta. Droga do wsi nie jest zbyt komfortowa, brak asfaltu i dziury, ma jednak swój urok. Piotrkowi przypomniała się Wierszyna, polska wieś na Syberii, odwiedził ją w zeszłym roku w sierpniu. Był on wtedy na zawodach biegowych w Omsku i zwiedzał tereny syberyjskie.

Około godziny 15:00 polskiego czasu przekroczyliśmy granicę i tak zakończył się nasz sześciodniowy pobyt na Ukrainie. Łącznie byliśmy dziewięć dni w podróży z czego sześć pokonaliśmy pieszo.

Piotrek i Tomek Chmielewscy



Komentarze czytelników - 1podyskutuj o tym 
 

antgaz

Autor: antgaz, 2013-05-30, 11:47 napisał/-a:
czytając Wasz barwny opis czułem się jakbym z Wami szedł i tam był.moim marzeniem jest wycieczka do Lwowa,może kiedyś.
zazdroszczę Wam przeżyć chociaż to nieładne uczucie ale szczerze Wam zazdroszczę tych widoków i przeżyć .po prostu zazdroszczę( fe nieładne to z mojej strony).

 



















 Ostatnio zalogowani
Januszz
06:35
Bartu¶
06:33
Stonechip
06:06
drago
05:59
romangla
05:39
biegacz54
05:14
42.195
04:23
Admin
03:00
krunner
01:53
andreas07
00:22
a.luc
23:46
stanlej
23:44
rolkarz
22:40
LukaszL79
22:26
kubawsw
22:20
BOP55
22:02
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |