Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Antoni
Paweł Antoni Pakuła
Wisznice
MKS ŻAK Biała Podlaska

Ostatnio zalogowany
2020-12-13,10:52
Przeczytano: 303/76798 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:10/1

Twoja ocena:brak


XI Długodystansowy Rajd na Orientację DYMnO 2009
Autor: Paweł Pakuła
Data : 2009-05-12

Pamiętam, gdy rok temu pierwszy raz pojechałem na długodystansowe zawody na orientację DYMnO. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej ukończyłem Kierat - pieszy maraton na orientację na dystansie 100 km w Beskidzie Wyspowym. Czułem się pewny siebie. DYMnO w wersji, na którą się zgłosiłem to 50 kilometrów na orientację w terenie nizinnym.

Co to dla mnie – myślałem; przecież niedawno pokonałem dwa razy większą odległość i w znacznie trudniejszym terenie. DYMnO zaliczę bez problemu. Jakież było moje zdziwienie, gdy nie tylko nie udało mi się ukończyć zawodów (limit dla biegaczy wynosił 10 godzin), ale zostałem sklasyfikowany na przedostatnim miejscu. Zaskoczyła mnie trudniejsza niż na tzw. setkach nawigacja; popełniłem też kilka innych błędów.



Sromotna porażka, której doświadczyłem sprawiła, że tym bardziej chciałem przyjechać za rok, poćwiczyć nawigację, poprawić fatalny wynik, ukończyć zawody w limicie czasu, zająć wyższe miejsce w końcowej klasyfikacji.

Zanim przejdę do relacji z tegorocznej edycji jeszcze kilka słów ogólnego wprowadzenia. XI Długodystansowy Rajd na Orientację DYMnO organizuje Harcerski Klub Turystyczny „Trep” PTTK, Komisja Imprez na Orientację Oddziału PTTK Praga Południe im. Z. Glogera przy współpracy z Warszawsko – Mazowieckim Związkiem Biegu na Orientację oraz Mazowiecką Komisją Imprez na Orientację PTTK.

Kierownikiem imprezy i budowniczym trasy pieszej / biegowej jest Andrzej Krochmal. Zawody rozgrywane są raz do roku w porze letniej / wiosennej na Mazowszu, równocześnie w trzech formułach. Pierwsza i najbardziej interesująca z punktu widzenia biegaczy to bieg na orientację na dystansie 50 km w linii powietrznej (najkrótszymi możliwymi drogami dystans jest większy).

Liczba punktów kontrolnych (PK) i limit czasu w różnych latach jest różna; w tym roku do odnalezienia było 26 PK w limicie 12 godzin. Część punktów kontrolnych podbić należy w kolejności ustalonej zaś cześć w dowolnej (scorelauf).

Formuła druga skierowana jest do cyklistów. Rowerzyści mają za zadanie odnaleźć określoną liczbę PK pokonując dystans 100 km w czasie nie dłuższym niż 12 godzin. Ostatnia i najbardziej złożona wersja zawodów DYMnO to rajd przygodowy (trasa ekstremalna). Składają się nań takie elementy jak jazda rowerowa na orientację, bieg na orientację, pływanie kajakiem po Bugu na orientację, zadania oraz odcinki specjalne.



Łączna długość trasy ekstremalnej to 115 km, limit czasu: 18 godzin. Start wszystkich uczestników odbywa się rano, zawody rozgrywane są głównie za dnia. Jedynie startujący w rajdzie przygodowym o ile się nie pośpieszą kończą trasę nocą.

Tegoroczna edycja DYMnO zaplanowana została na 8 – 10 maja 2009. Bazą zawodów miało być niewielkie miasto Łochów leżące na Mazowszu, 55 km na północny wschód od Warszawy. Okolice Łochowa a jednocześnie przyszły teren zmagań to obszar Nadbużańskiego Parku Krajobrazowego, największego parku krajobrazowego w Polsce (58 tyś. ha).

W części południowej obejmuje dolny odcinek Bugu wraz z okolicznymi lasami. Teren jest często bardzo malowniczy, zbliżony do naturalnego. Liczne starorzecza, rozlewiska, urozmaicona rzeźba terenu; sporo rzadkich gatunków roślin i zwierząt. Znakomita miejscówka na długodystansowe zawody na orientację.

Na zawody wyjeżdżałem w miarę przygotowany od strony biegowej i słabiej od strony nawigacyjnej. Trochę ćwiczyłem orientację w terenie, lecz na mapach w dużo mniejszej skali: 1: 100.000. Tylko takie mapy mojej okolicy udało mi się zdobyć. Na zawodach będą mapy znacznie dokładniejsze: 1:10.000, 1:15.000 i 1:25.000. To na pewno nie to samo.

Bałem się nawigacji, ale liczyłem, że spodziewane nawigacyjne błędy nadrobię biegową wytrzymałością. Po zeszłorocznej lekcji czułem respekt przed rajdem, poprzeczki nie zawiesiłem zbyt wysoko. Chciałem przede wszystkim ukończyć zawody i przetruchtać cały dystans. Oczywiście dobrze byłoby zająć jak najwyższe miejsce, ale był to cel zdecydowanie drugorzędny. Dodam jeszcze, że po raz pierwszy startowałem oficjalnie w barwach zespołu PK4.pl Team.

W piątek 8 maja spakowałem sprzęt i wyjechałem w kierunku Łochowa. W godzinach wieczornych dotarłem do budynku Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych, bazy zawodów. Organizatorzy już się krzątali, już wydawali pakiety startowe. Przybywało coraz więcej osób, wielu z rowerami. Późnym wieczorem odbyła się odprawa techniczna, na której przypominano reguły zabawy i rozwiano ostatnie wątpliwości. Po niej pozostało ułożyć się do snu i wypocząć przed porannym startem.



Sobota, 9 maja. Start mojej grupy (A-50 - bieg na orientację na dystansie 50 km) ma być o 8 rano. Budzik dzwoni o szóstej, bo chcę choć dwie godziny przed zjeść śniadanie. Potem toaleta i przedstartowe przygotowania. Do plecaka nie zabieram wiele, bo po drodze będą dwa przepaki (miejsca gdzie można wymienić sprzęt, uzupełnić wodę, żywność).

Przewiduję ostre przedzieranie przez chaszcze, więc pomimo zapowiadanej wyższej temperatury (ponad 20 stopni Celsjusza) ubieram długie spodnie Dobsom’a. Buty to rozklekotane i dziurawe, ale dobrze rozbiegane New Balance. Na górę koszulka na krótki rękaw, plecak z bukłakiem i przednia torba Raidlight. W sumie niezbyt potrzebna na tak krótki dystans z przepakami, ale wygodna. Nie mogę się oprzeć by jej nie przypiąć.



Godzinę przed startem bawię się w fotografa i robię zdjęcia grupie startującej na trasę ekstremalną. O ósmej zbieramy się przed szkołą i oczekujemy na sygnał do startu.

Jest! Poszli! 39 osób wystartowało na pierwszy etap. Mapa w skali 1:25:000, na niej 10 PK do podbicia w ustalonej kolejności. Mamy zrobić pętlę prowadzącą w 90 % po dużym lesie i wrócić z powrotem do bazy. Patrzę na mapę, którą dostałem pięć minut przed startem i jeszcze stoję w miejscu. Nie mogę się zdecydować, którym wariantem dojść na pierwszy PK.

Krótszym, ale trudniejszym czy dłuższym a łatwiejszym. Pomny problemów z nawigacją, które miałem rok temu wybieram łatwiejszy wariant, wejście na punkt od zachodu. Chcę najpierw oswoić się z mapą, przyzwyczaić do skali. Ostatni raz nawigowałem na takiej mapie rok temu. Truchtam przez Budziska wzdłuż asfaltowej drogi, za miejscowością skręcam na północ, przeskakuję przez rów i dalej wzdłuż lasu kieruję bliżej punktu.

Przedemną biegnie już kilka osób; jakichś dwóch młodych chłopaków najpierw waha się na skrzyżowaniu, po chwili rusza i wyprzedza mnie mocnym tempem. Czy aby dobrze rozłożyli siły na ponad 50 km biegania? W końcu skręcam do lasu. Gęsto jakoś, podmokło, ale wbiegam na punkt bez wtopy. Podbijam kartę i opracowuję wariant na PK 2.



Tu już tak łatwo nie będzie, wszystko po lesie. Ruszam w końcu, bo czas leci, biegnę ścieżką na północ. Kurcze, nie zgadza mi się mapa. Jakieś przecinki, ścieżki i drogi, których nie mogę dopasować. Mapa ma już prawie 30 lat (aktualność: lata 1983 – 1984), więc trochę mogło się w lesie pozmieniać. Jak tu zabłądzę w środku lasu już na początku to będzie dopiero porażka. Po kilkuset metrach nie chcę ryzykować i robię wycof do PK 1. Z pewnego punktu oparcia namierzam się jeszcze raz, tym razem wybieram wariant zachodni. Już jest lepiej, raczej wiem gdzie jestem.

Truchtam w kierunku punktu, po drodze mijam innych zawodników. Są typowi piechurzy – turyści górscy, jest jakaś dziewczyna pchająca wózek z dzieckiem. Ciekawy pomysł, ale przy takiej ilości komarów bardzo odważny. Biegnę powoli, po jakimś czasie znowu doświadczam nawigacyjnych wątpliwości. Chyba przebiegłem jedno skrzyżowanie leśnych ścieżek za daleko. Przed sobą widzę podłużne wyniesienie, spory wał w środku lasu.

To mnie ratuje, upewnia o moim położeniu. Dosyć okrężną drogą, ale w końcu docieram na punkt i podbijam kartę. Topornie mi idzie na razie, z pewnością w czołówce nie jestem. Nic to, trzeba walczyć dalej. Wybiegam w kierunku PK 3. Po drodze spotykam dwóch innych zawodników poznanych przed startem, typowych piechurów.



Widząc mnie szturchają się wzajemnie pokazując na mnie i uśmiechają. Trochę mi wstyd, bo ja tu truchtam od początku, oni wyłącznie idą a i tak na PK 3 wchodzimy prawie o tym samym czasie. Sytuacja ta obnaża moje słabe nawigowanie i dalekie od optymalnych warianty dojścia.

Po podbiciu trójki trochę się rozkręcam. Przyzwyczajam do mapy, biegnie mi się dużo lepiej, zwłaszcza po drogach rozdzielających poszczególne sektory lasu. W północnej części mapy, na którą właśnie wkraczam las jest dużo rzadszy. Kusi by nie biec ścieżkami a ciąć na przełaj, na azymut. Nie mam jednak odwagi, boję się, że pobłądzę i napytam biedy. Warianty na przełaj wybieram sporadycznie i podczas bezpośrednich ataków na punkt.

Czwórkę podbijam z biegu, potem po przerzuconych konarach forsuję sporej szerokości rów i biegnę do piątki. Tuż przed punktem spotykam jakiegoś kopytnego zwierza. Jestem zaskoczony nietypowym widokiem. Rogów nie ma, duży jakiś. Patrzy na mnie badawczo. Pierwsza, niezbyt mądra myśl, która zaświtała mi w głowie to „kto wypasa konia w lesie?” Po chwili uświadamiam sobie, że to łoś! Kilka sekund później uciekł, ale widok był piękny.

Po zaliczeniu PK 5 wybiegam z lasu. Jest chwila odprężenia, można przegryźć batona. Przekraczam ulicę i zaraz później wbiegam z powrotem między drzewa. Tuż przy lampionie doganiam kilku innych zawodników, tym razem biegaczy. Nie jest źle, jest coraz lepiej.



Czuje, że przesuwam się w stawce do przodu. Kolejne punkty podbijam także bez większych przygód. Siódemkę, ósemkę, dziewiątkę i dziesiątkę. Wszystkie położone w lesie. Tak jak od początku spokojnie truchtam nie forsując zbytnio tempa. Chcę tak rozłożyć siły by starczyło na bieg w drugiej połowie zawodów. Robi się coraz bardziej gorąco.

Zastanawiam się czy 1,5 litra wody, które zabrałem do bukłaka to nie za mało. W międzyczasie udaje mi się wyprzedzić jeszcze jednego zawodnika. Po zaliczeniu dziesiątki biegnę do szkoły, na przepak. Tuż przed szkołą doganiam i wyprzedzam Piotrka Wittycha (CRISOL Pabianice).

Wpadamy na półmetek prawie równocześnie. Jestem czwarty. Do prowadzącego mam 50 minut straty, ale drugi i trzeci wybiegli zupełnie niedawno. Nie warto tracić czasu. Zmieniam skarpetki, szybka toaleta, uzupełnienie wody, dostaję nowy komplet map i po 5 minutach wybiegam na drugą połowę. Jeśli pójdzie nie gorzej niż pierwsza to mam szansę ukończyć zawody na przyzwoitym miejscu.



Chyba za bardzo się cieszyłem swoją w miarę wysoką pozycją, bo tuż po wyjściu z przepaku zaliczam największą nawigacyjną wtopę na tych zawodach. PK 1 położony jest w lesie, ale na specjalnie trudny nie wygląda. Biegnę leśną ścieżką, tuż przede mną Piotrek. Niedaleko punktu zamieniamy słowo, ale ostatecznie każdy szuka punktu na własną rękę.

Lampion powinien gdzieś tu być, ale nie mogę znaleźć. Nawiguję na mapie 1:25.000 i równocześnie 1:15:000. Szukam w zaroślach, w młodniku. Nic. Punkt powinien być na jakimś wyniesieniu, w dołku. Jest takie, ale lampionu nie widać. Rozglądam się uważnie, bo pamiętam, że budowniczy trasy lubi tak ustawić lampion by był widoczny dopiero z kilku metrów.

Nie ma. Cenne minuty umykają. Po dłuższym czasie, wkurzony i zły postanawiam wycofać się kilkaset metrów wcześniej, do pewnego punktu oparcia. Wtedy dopiero uświadamiam sobie, moje położenie. Biegłem drogą położoną równolegle 100 m na południe od tej, na której myślałem, że jestem. Już bez problemu odnajduję lampion, podbijam kartę, ale pluje sobie w brodę - nieuwaga drogo mnie kosztowała. Szukając jedynki straciłem około 30 minut. Piotrka trudno będzie dogonić, może inne osoby też mnie wyprzedziły.



Do PK 2 biegnę nawigując na mapie 1:15.000. Trochę jestem zły, trochę zdołowany. Niby nie powinienem, bo czołówka też może pobłądzić. Jeszcze nie wszystko stracone. Dwójka jest ukryta w gęstwinach, na podmokłym terenie. Przedzieram się wzdłuż rowu i nad brzegiem bagna widzę charakterystyczny biało – czerwony prostokąt.

Podbijam kartę i wychodzę do trójki. Tuż za punktem znowu nawigacyjne wątpliwości. Drogi mi się nie zgadzają. Po stu metrach robię wycof i innym wariantem kieruję do PK 3. Po raz kolejny przeskakuję na nawigację na mapach 1: 25.000. Trójka położona jest już w rzadszym lesie. Z pomnika powstańców namierzam się na punkt i odnajduję lampion.

Dwa kolejne punkty (PK 4 i PK 5) zaliczam także bez przygód. Dobiegam na polanę nad Bugiem przy miejscowości Szumin gdzie znajduje się przepak „B”. Cholera, tak jak myślałem. Spadłem na 7 miejsce. Nie tracąc czasu odbieram mapę w skali 1:10:000. Moim zadaniem jest odnaleźć 8 punktów kontrolnych. Kolejność dowolna. Planuję pętlę, kieruję kolejno do PK 1,4,5,6,7,8,3 i 2. W zasadzie wszystko wchodzi łatwo, bez atrakcji.

Na trasie widzę innych zawodników, zaliczających punkty w różnej od mojej kolejności. Wracając z dwójki trafiam na szeroki rów z wodą. Przy brzegu jakieś wydeptane ślady – ktoś go niedawno forsował. Skoro on mógł to ja też. Ściągam buty, skarpetki. Woda sięgająca po kolana jest przyjemnie chłodna - cóż za ulga dla zmęczonych stóp.

Po przejściu rowu trochę biegnę a trochę idę z powrotem na przepak. Jestem już zmęczony, gorąco daje się we znaki. Coraz częściej bieg przerywam odcinkami marszu. Na przepaku dowiaduje się, że kogoś tam na scorelaufie wyprzedziłem. Mam już dosyć, ale zostały tylko 3 punkty kontrolne. Trzeba zacisnąć zęby, zmobilizować się. Prowadzący był tu jakieś dwie godziny wcześniej, ale inni niedawno. Może jeszcze kogoś dogonię. Wracam do mapy 1:25:000 i powoli truchtając kieruję do PK 6.

Szóstka położona jest w ciekawym miejscu, na szczycie górki wśród gęstego młodnika. Ledwo daje się przeciskać pomiędzy drzewkami, ale lampion znajduję bez problemów. Podbijam i truchtam do siódemki. Po drodze prawie rozdeptuję padalca wygrzewającego się na drodze, zauważam wiewiórkę niosącą coś w zębach. Przyroda w okolicach Łochowa jest rzeczywiście bardzo piękna.



Tuż przy punkcie doganiam kolejnego zawodnika, który od dłuższego czasu szuka lampionu. Rzut okiem na mapę, kilka kroków wzdłuż rowu i już coś biało czerwonego świeci się w krzakach. Oczywiście lampion schowany za drzewem, co by za łatwo nie było. Podbijam kartę, kolega za mną chwilę później. Chcę walczyć do końca, więc na nic nie czekając wybiegam na ostatni punkt. Ósemkę podbijam z biegu i kieruję do mety.

Zanim jeszcze do niej dobiegnę spotykam jakiegoś pieszego zawodnika stojącego na skrzyżowaniu leśnych dróg i mędrkującego nad mapą. On dopiero zaczyna drugą pętlę. Na pytanie gdzie jesteśmy mówię mu, że tu i tu. „Nie, na pewno nie tu” – odpowiada. Jak sobie chce ale gdybym ja się zgubił i spotkał zawodnika który jest dużo przede mną to raczej bym uwierzył jemu niż sobie. Zostawiam kolegę z jego nawigacyjnymi wątpliwościami, biegnę do mety.

Jeszcze się spinam na końcówce, jeszcze nerwowo oglądam za siebie, jeszcze łudzę, że kogoś dojdę na ostatnich metrach. Nikogo jednak nie widać. Zdyszany wbiegam przed szkołę gdzie stoi duży zegar i stolik sędziów. Jestem piąty. Gdy spojrzałem na zegarek była 16:37. Oddaję kartę, biegnę po aparat, zmęczony szczerzę zęby do pamiątkowego zdjęcia.

Jestem bardzo głodny, więc łakomym wzrokiem patrzę na duży gar pomidorówki oraz drożdżówki, które organizatorzy przygotowali uczestnikom. Po posiłku prysznic, przebranie i z aparatem czekam przed szkołą na pozostałych uczestników zawodów. Pstryknę im kilka fotek, niech mają na pamiątkę.

W XI Rajdzie na Orientację DYMnO 2009 w formule A-50 (marsz / bieg na orientację na dystansie 50 km w linii powietrznej) wzięło udział 39 osób. Na liście startowej widnieje 46, ale część na imprezę nie dotarła. Zawodnicy zostali sklasyfikowani w dwóch kategoriach wiekowych: M-20 (do 40 lat) i M-40 (powyżej 40 lat).

Wygrał Jerzy Parzewski (AZS WAT Warszawa), jeden z najstarszych uczestników rajdu (rocznik 1952) z czasem 7:04:48. To bardzo doświadczony nawigator, mistrz Wojska Polskiego w biegach na orientację z 1987 roku. Do dziś startuje w zawodach wygrywając mistrzostwa w swojej kategorii wiekowej (M-55). Ponoć na pierwszym etapie pobłądził tracąc na jednym z punktów 50 minut a i tak zawody wygrał.



Świadczy to o bardzo wysokiej klasie zwycięzcy. Drugie miejsce zajął Wojciech Wanat (Byledobiec Milanówek) z czasem 7:51:27 zaś trzecie Arkadiusz Rosiński (WKB Meta Lubliniec) z czasem 7:53:51. Obaj są podobnie jak zwycięzca w kategorii wiekowej M-40. Dopiero na czwartym miejscu znalazł się młodszy zawodnik, wspomniany wyżej Piotrek Wittych (CRISOL Pabianice). Wygrał kategorię wiekową M-20 z czasem 8:16:08. Sam zająłem piąte miejsce ogólnie i drugie w kategorii wiekowej M-20.

Przybiegłem jakieś 20 minut po Piotrku, po 8 godzinach i 37 minutach. Szósty w kolejności zawodnik dotarł na metę około 20 minut po mnie. Podaję ogólne dane gdyż organizator nie ogłosił jeszcze pełnych wyników.

W wersji rowerowej rajdu triumfował Paweł Brudło (7:31:17). Drugi był Piotr Buciak zaś trzeci Piotr Dymus ze Speleo Salomon. Rajd przygodowy wygrał duet Gaweł Boguta / Adam Foland z teamu napieraj.pl (13:22:28). Tuż za nimi trasę ukończył mieszany zespół Entre.pl Paweł Janiak / Joanna Garlewicz (13:28:35). Na trzecim miejscu organizator sklasyfikował Team 360 (Marcin Krasuski / Żołnowska Marlena) z czasem 14:58:00.

W zawodach DYMnO wziąłem udział po raz drugi i bardzo mi się podobało. Cenię i lubię je przede wszystkim za trudniejszą niż na setkach nawigację. W tym roku było łatwiej niż w zeszłym, bo i punktów mniej (w tamtym roku 37, w tym 26) i limit czasu dłuższy (w tamtym roku 10 godzin, w tym 12). Pomimo ułatwień nawigowania było sporo.

Mapy w trzech różnych skalach; punkty czasem przy drogach, ale częściej w głębi lasu, czasem w gęstym młodniku lub w zagłębieniu widoczne dopiero z kilku metrów. Trzeba na nie wchodzić na azymut, od punktu ataku. Lubię to. Myślę, że DYMnO to doskonałe zawody do ćwiczenia nawigacji. Kto nigdy nie uczestniczył w typowych biegach na orientację (tak jak ja) i opiera swoje doświadczenie tylko na mapach do setek może mieć trudności.

Tuż po zawodach spotkałem młodego chłopaka - zaliczył Harpagana w tym lub w zeszłym roku a tu nie zmieścił się w limicie czasu. Przerosła go nawigacja podobnie jak mnie rok wcześniej. Sam dystans też może być wyzwaniem. 50 km w linii powietrznej to pewnie ok. 60 km najkrótszymi drogami. Osiem, dziesięć godzin truchtania też potrafi zmęczyć.

Sam zająłem przyzwoite miejsce i jestem zadowolony. Przetruchtałem pewnie ze 4/5 dystansu, zmieściłem się w limicie, jakoś strasznie nie błądziłem. Trochę żałuję, że nie potrafiłem dogonić Piotrka Wittycha i wygrać kategorii wiekowej. Chyba mnie „Ełckie Roztopy” rozpuściły, wygrywania mi się zachciewa. Z podziwem patrzę na wynik zwycięzcy.

Pięćdziesięciosiedmiolatek obiegł mnie na półtorej godziny robiąc przy tym wtopę na 50 minut. Ten wynik otwiera oczy, pokazuje, ile muszę się jeszcze nauczyć. Przynajmniej wiem, nad czym muszę pracować, co poprawić. Przede wszystkim wyrzucić w kąt mapy w skali 1:100.000 i ćwiczyć na takich na jakich się biega.



Po zawodach Paweł Janiak uświadomił mnie, że ze strony geoportal.gov.pl można pobrać nieodpłatnie mapy w skali 1:25:000. Ponoć cała Polska jest zmapowana. Nic tylko wydrukować i ćwiczyć. Druga sprawa to więcej biegania na azymut. W tegorocznej edycji północna część lasu była dobrze przebieżna, można było zaoszczędzić sporo kilometrów.

Nie odważyłem się jednak, bo bałem, że pobłądzę. Może w przyszłym roku trzeba będzie biec odważniej, bardziej ryzykować, więcej ciąć na azymut? Zobaczymy. Kończąc Dziękuję organizatorom za znakomitą zabawę, polecam rajd DYMnO wszystkim, którzy chcieliby spróbować swoich sił w zawodach na orientację.



Komentarze czytelników - 12podyskutuj o tym 
 

Antoni

Autor: Antoni, 2009-05-12, 14:32 napisał/-a:
Nie przesadzaj Karol, że dla Ciebie nieosiągalna nawigacyjnie. Nie jest aż tak strasznie:) Po prostu na dokładniejszych mapach wszystko się trochę szybciej dzieje. Takie mam wrażenie. Nie chciałbym demonizować trudności nawigacji na DYMnie. Myślę, że jest trochę trudniej niż na przeciętnej setce ale wszystko do przejścia. Polecam do spróbowania w przyszłym roku. Limit czasu jest teraz dłuższy, punktów mniej. Myślę, że miałbyś szansę ukończyć. A nawet jeśli za pierwszym razem się nie uda to zawsze jest znakomity trening.

 

mesz

Autor: mesz, 2009-05-13, 07:46 napisał/-a:
Przede wszystkim na DYMNIE punkty są dobrze rozstawione i znając swoją pozycję na mapie (z reguły) nie ma problemu z ich znalezieniem. Byłem na trasie ekstremalnej, zaliczona, ale tego wszystkiego było jednak ciut za dużo na raz. W przyszłości zdecyduje się na wariant rowerowy lub pieszy i potraktuje imprezę bardziej sportowo (mniej przygodowo ;).

Paweł, dzięki za zdjęcia z linku na napierajce :).

 

Antoni

Autor: Antoni, 2009-05-13, 09:52 napisał/-a:
Oczywiście Maciej, że punkty są dobrze rozstawione i wtedy wchodzimy na nie bez problemu. Gorzej jeśli komuś mniej doświadczonemu (jak ja) WYDAJE SIĘ że zna swoją pozycję; wtedy może być problem:)

Pozdrawiam

 

Wojtek W

Autor: Wojtek W, 2009-05-15, 16:16 napisał/-a:
Po pierwsze bardzo fajna impreza. Jak więkzość zawodów na orientację trochę w stylu retro, ale ja akurat bardzo to lubię.
Główna nawigacyjna trudność wynikała z tego że mapy były także w stylu retro i szczególnie blisko miejscowości były raczej wariacją na temat lasu a nie jego przedstawieniem.
Raczej nie wierzę że Jurek Parzewski posiał na nawigacji tak wiele czasu. To stary wyjadacz, mogło chodzić raczej o to że trochę zabrakło mu wybiegania.
A sama impreza - dla początkujących o tyle dobra że można po półmetku stwierdzić że to by było na tyle (czego byłem bliski). Orientacyjnie rzeczywiście trochę łatwiej niż na "zwykłych" zawodach na orientację. Ale sił trzeba mieć znacznie więcej.
Tylko te chmary komarów.
I chyba wiem kto przetoczył się przez ten rów na końcu scorelaufu, tyle że ja tam nie zdejmowałem butów, szkoda mi było czasu.

I gratuluję relacji

 

Antoni

Autor: Antoni, 2009-05-17, 01:04 napisał/-a:
Gratuluję Wojtek drugiego miejsca! Znakomity wynik. Po pierwszej połowie jeszcze się łudziłem, że może uda się Ciebie lub Arka dogonić ale byłem chyba przesadnym optymistą:)

Nie bardzo rozumiem co masz na myśli pisząc o stylu retro, w zawodach na orientację startuję raptem 3 lata stąd odkąd pamiętam zawsze tak wyglądały (i zawody i mapy). Jak wyglądają nowoczesne zawody na orientację? Ponoć na zachodzie są jakieś telebimy na których kibice śledzą na żywo poczynania zawodników ale to znam tylko ze słyszenia. Mapy są oczywiście najbardziej nieaktualne przy miejscowościach. To zrozumiałe bo tam się najwięcej zmienia. Chyba właśnie te zmiany były źródłem mojego zagubienia na początku 2giej połowy i w rezultacie 30 minutowej straty.

Narzekasz na komary? daj spokój, przecież cały czas biegłeś. Mnie w biegu nie kąsały. Jedynie przed i po zawodach.

O zagubieniu prowadzącego na 50 minut usłyszałem w bazie na półmetku, nie wiem ile w tym prawdy bo ze zwycięzcą nie rozmawiałem.

O nie zdejmowaniu butów przed strumykiem też myślałem ale ostatecznie stwierdziłem, że do mety jeszcze spory kawałek i na biegu z nasiąkniętymi butami (cięższymi) stracę tyle co zyskam na przejściu strumyka w butach. Czyli wyjdę na zero. Ale może i odważne przechodzenie w butach było lepsze. Szczerze mówiąc nie wiem.

Jeszcze raz gratuluję i pozdrawiam.

 

Wojtek W

Autor: Wojtek W, 2009-05-17, 18:07 napisał/-a:
Nie wiem na jakich zawodach na orientację startowałeś, niektóre, te z centralnego kalendarza wyglądają trochę inaczej. Nie wiem czy mi się bardziej podoba, w końcu przyjechałem na DYMnO a nie na Puchar Wawelu.
Kiedy startowałem piąty czy szósty sezon Piotr Zielczyński i Przemysław Mossakowski zorganizowali wierną kopię biegu sprzed dziesięciu lat (czyli z połowy lat siedemdziesiątych) tylko mapy były aktualne. Widać było postęp.
Na zwyczajnych imprezach biegowych (dychach czy maratonach) bardzo lubię taki klimat z osiemdziesiątych czy początku dziewięćdziesiątych.
A z tym moim bieganiem było tak: kiedy na stoperze zobaczyłem pięć i pół, nogi powiedziały stop i tak sobie szedłem ponad godzinę. I później ruszyłem. Szkoda że z ostatniego zamiast na metę pobiegłem (potoczyłem się) w buraki. Posiałem jakieś dwadzieścia minut. A kończąc pierwszą połówkę stwierdziłem że na końcówce trzeba uważać, znowu posieję pół godziny.

 

Antoni

Autor: Antoni, 2009-05-18, 22:30 napisał/-a:
Wojtek,

Dotychczas brałem udział w 9 zawodach na orientację w tym 7 setkach i 2 DYMnO. Zacząłem starować od 2006 roku i nie mam kompletnie pojęcia jak wyglądały takie zawody dawniej; z wyjątkiem DYMnO nie brałem udziału w zawodach na których są typowe mapy do BnO. Tak sobie myślę, że pewnie rzeczywiście jak piszesz niewiele się zmieniło. Sprzęt trochę nowocześniejszy ale mapy te same; nawet dziś na setkach (mapy 1:50.000)często używa się map przedstawiających sytuację z początku lat 80tych ubiegłego wieku.

To i Ty wtopę na 20 minut zaliczyłeś i jeszcze szedłeś ponad godzinę? W takim razie musiałeś mieć solidne tempo biegowe. Próbowałeś startować w setkach? Jesteś szybki na pięćdziesiątce, mógłbyś namieszać w czołówce i na dwa razy dłuższym dystansie.

 

Wojtek W

Autor: Wojtek W, 2009-05-18, 23:01 napisał/-a:
W sumie tych błędów zebrało by się na ponad godzinę, starałem się kontrolować międzyczasy stąd taki szacunek. Co ciekawe: najwięcej na końcówkach połówek.
Jeśli chodzi o BnO - wybierz się na jakąś typową imprezę. Tam znacznie ważniejsza od biegania jest nawigacja, fajne są wielodniówki (trzy czy pięć dni biegania) może złapiesz bakcyla, albo przynajmniej potrenujesz orientację.
Jeśli chodzi o biegi dłuższe niż maraton, to jedyne moje doświadczenia to Długodystansowe BnO, jeszcze z czasów kiedy poważniej się w to bawiłem. Takie trasy trudne technicznie, w powietrznej linii około 3o km i do kilometra przewyższenia. Wychodziło mi około 4 godzin biegania. Teraz chcę spróbować się z Rzeźnikiem. Biegam teraz więcej dziesiątek i czasem jakiś maratonik polecę. Szlifuję formę, jak żona wróci do biegania będzie potrzebowała zająca, a to ciężki kawałek chleba.
Szkoda że nie było okazji pogadać, ale co nie w tym, to w przyszłym roku.

 

Antoni

Autor: Antoni, 2009-05-19, 08:24 napisał/-a:
To ja mam w takim razie inaczej: błędy trafiają mi się bardziej na początku, potem przyzwyczajam się do mapy, rozkręcam i dalej idzie mi lepiej.

Chętnie wybiorę się na jakieś zawody BnO z trudną nawigacją, 30 km to spory kawałek, można się zmęczyć a ja lubię te dłuższe dystanse. Chętnie potrenowałbym na czymś takim nawigację, może na setkach miałbym później łatwiej.

Jesteś zającem swojej żony? To już wyobrażam sobie jak Ona musi wymiatać:)

Do zobaczenia w takim razie na jakiejś imprezie, być może na Rzeźniku. Także się zapisałem z kolegą, pierwszy raz jedziemy.

Pozdrawiam!

 

Wojtek W

Autor: Wojtek W, 2009-05-19, 10:59 napisał/-a:
Na Rzeźniku raczej tak, chyba że patner się wycofa. A żona? W zeszłym roku była druga w generalce we Wrocławiu, włożyła mi pięć minut, tak treningowo miała polecieć, ale nóżka jej się zaręciła.

 



















 Ostatnio zalogowani
SantiaGO85
23:41
lordedward
23:25
kos 88
23:00
rokon
22:41
ryba
22:19
Andrzej_777
22:04
Artur z Błonia
21:53
perdek
21:43
knapu1521
21:21
Leonidas1974
20:59
42.195
20:52
Lektor443
20:52
maciekc72
20:46
marczy
20:42
Wojtek23
20:38
entony52
20:35
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |