Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [28]  PRZYJAC. [55]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Katarina
Pamiętnik internetowy
fortuna favet fortibus

Iza C
Urodzony: 1980-09-21
Miejsce zamieszkania: Kraków
108 / 145


2008-09-29

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
I Wysokogórski Bieg im Franciszka Marduły - Zakopane 27.09.2008 (czytano: 1814 razy)

 

Brawa na zakończenie imprezy rozbrzmiewały gromkie w nagrodę organizatorom i osobom zaangażowanym w przygotowania. Nic dziwnego. Od początku do końca wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. z doskonałą oprawą, w wyjątkowej atmosferze, kolejny bieg rozpoczął, mam nadzieję, chlubną tradycję :)

gdy po raz pierwszy dowiedziałam się o biegu w samiuśkich Tatrach, miałam inne plany. też związane z bieganiem po górach, tylko mniejszych. szereg związków okoliczności sprawił jednak, że ostatecznie decyzja zapadła z korzyścią dla debiutującej imprezy w Zakopanem.

i nic nie miało mnie odwieźć od tegoż planu. nawet przeziębienie, które się złośliwie przyplątało... nic to... a gdy w czwartek przeczytałam, jak bardzo kameralna może być ta impreza... cóż... pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to, że będzie to pierwszy bieg, w którym przybiegnę ostatnia :) na TAAAKIEJ jednak trasie to żaden wstyd ;) i tym optymistycznym akcentem wyruszyłam ze znajomymi o 6:30 rano w dniu startu.

obawiałam się jeszcze jednego dobrze mi znanego zjawiska: podczas pieszych wędrówek górskich zwykle pierwsza górka sprawia mi problemy, nieprzyzwyczajony do wysokości organizm dopiero próbuje się zaaklimatyzować. zwykle więc pojawia się zadyszka i wyższe niż potem tętno. postanowiłam więc zacząć jak najspokojniej.

strzał! i około 80 osób ruszyło spod oczka wodnego na Krupówkach z zamiarem pokonania wysokogórskiej trasy obliczonej na 21km i ok 1250m przewyżenia. w górę, do Skoczni, na Kuźnice i na szlak na Nosal. no oczywiście szybciej niż planowałam. zwolnić? hm... no może na Nosalu... przecież tu jeszcze jest dość płasko... chwilę potem pojawiły się jednak problemy, przeziębienie jednak dość ograniczyło wydolność :(

ale wciąż nie byłam ostatnia! byle w górki :)

w lewo, na szlak. i zaczyna się zabawa właściwa :D kamienne schody pieły się wysoko ponad głowami. niektórzy próbowali truchtać, ja postawiłam na marsz na wysokiej kadencji. po prostu jak dla mnie i w tym tempie skuteczniejszy. zaczęłam wyprzedzać. tętno, zgodnie z oczekiwaniem wspieło się na własne szczyty. spokojnie, myślę sobie, byle Nosal zaliczyć, na zbiegu powinno się wyrównać i dalej już będzie dobrze :)

w górę, w górę! już pierwsze 400m przewyżenia mamy za sobą. zbieg. zbieg? jaki zbieg? najpierw po ścianie ostrożnie, bo kamienie śliskie, schodzone, potem dłuuuuga kałuża lepkiego błota skutecznie eliminująca przyczepność. kantuję lekko, mimo wszystko udaje się nabrać nieco prędkości. koniec błota, różowa glinka daje nieco większe możliwości :)

gromadka organizatorów i turystów brawami i wesołym okrzykiem dopinguje zawodników. uśmiech rozkwita mi na twarzy... CO ZA BIEG!

nie tracąc tempa, pozdrawiając zebranych, wbiegam w dolinkę Jaworzynki. teraz będzie kawałek pod górkę :]

trochę podbiegam, trochę maszeruję. marszem czasem jest szybciej. doganiam zawodnika. walcząc o oddech ;) na mocnym podejściu pod przełęcz między Kopami, nie możemy powstrzymać się od zachwytu nad biegiem, jego atmosferą, trasą, pięknem gór. pojawia się pierszy śnieg. zrobiło się ciepło, pogoda dopisuje, słońce nieśmiało wychodzi zza chmur rozświetlając górskie stoki, podkreślając ich majestat. od przełęczy dalej do Murowańca trasa pokryta jest mokrym śniegiem. na początku uważam, skaczę po kamieniach, w końcu buty łyknęły wilgoci i już biegnę środkiem szlaku, tam, gdzie kałuże... bo i najmniej ludzi ;) turyści wciąż wesoło nas pozdrawiają, pytając czy nie potrzebujemy herbaty, wody czy banana... a my, stanowiąc w ich oczach absolutne zaprzeczenie idei górskiego włóczęgostwa (lekko ubrani, podrygujący w cienkich, płytkich butach po śniegu i kamieniach ;)) wesoło odmawiamy i dalej pędzimy w swoją stronę.

przy schronisku nawrotka, izotonik, czekolada. to już półmetek :)

czyli będzie z górki!!!

żeby nie bylo najpierw jednak znów należy wspiąć się na przełęcz, coby lepszego rozpędu nabrać ;)

zgodnie z planem na rozstaju obieram kurs na Boczań. dla odmiany szlak nie jest już ani tak kamienisty i błotnisty jak na Nosalu, ani stromy, rozpędzam się więc i spokojnie zbiegam... przeskakuję przez co większe kamienie, przybijam piątala grupie młodych turystów :), odpowiadam na pozdrowienia :) nogi niosą aż miło :D kilometry uciekają... ŻYCIE JEST PIĘKNE!!!!

różowa glinka pod stopami przypomina mi, że wkrótce zacznie się ostatni podbieg. do mety.

mało wygodny, kamienisty, nieeee... to nie moment na zwalnianie! to finisz! ciągnę ostro w górę. znak mówi, że na Kalatówki 20min. w tym tempie to max 10, pocieszam się. pewna pani idąca z naprzeciwka na mój widok dzieli się uwagą ze swoim partnerem: ta to wygląda na zmęczoną! piękne dzięki, myślę sobie, jak dobrze, że od końca dzielą mnie minuty ;) to dzięki przeziębieniu. przewyżenie też z pewnością zrobiło swoje. to zdecydowanie mój najtrudniejszy bieg. i najpiękniejszy. i największą satysfakcję czuję z jego ukończenia.

no to gdzie ten hotel? wychodzę z zakrętu. JEST! no ale... przecież nie godzi się przekroczyć linię mety marszem! zdjęcia niefotogeniczne wyjdą, bo niedynamiczne ;) przyspieszam. a co tam! radość z ukończenia tak trudnej trasy dodaje mi sił. z zaskakującą lekkością pokonuję ostatnie metry górki. META!!!!
z wrażenia chyba aż przez chwilę straciłam oddech :)

ktoś powiesił ciężki medal na dowód ukończenia biegu. ktoś podał mi izotonik. a ja na równi z wielkim zmęczeniem odczuwałam wielką radość :)
i pomyśleć, że jeszcze na samym początku zastanawiałam się co tu robię?!? co robię? biegam! bo dla takich chwil warto trenować :)

nie sposób nie wspomnieć o wspaniałym obiedzie zapewnionym przez hotel na Kalatówkach. pyszna, gęsta zupa, świeże bułeczki, na przystawkę talerz aromatycznych wędlin i wędzonego sera, na deser wspaniałe ciacho :) starannie oprawione dyplomy, praktyczne nagrody. arcysympatyczna atmosfera, pełna opieka nad zmęczonymi bidusiami zawodnikami ;) świetna praca organizatorów, piękna, trudna, wymagająca trasa... i jak tu nie przyjechać za rok?


Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


mesz (2008-09-29,10:36): Trzeba będzie pojechać w przyszłym roku i przekonać się na własnej skórze :)
Aga Es (2008-09-29,19:37): Świetna relacje,Iza.Moje gratulacje!Tylko pozazdrościć:)
Marfackib (2008-09-30,12:44): Gratulacje !!! Twarda z Ciebie sztuka :-)))







 Ostatnio zalogowani
Kapitan
11:35
bolitar
11:29
42.195
11:15
gabo
11:12
Nicpoń
11:10
mariuszkurlej1968@gmail.c
11:06
ikswopil@onet.pl
11:03
AntonAusTirol
10:52
michu77
10:42
rolkarz
10:28
jann
10:23
jaro109
10:11
dejwid13
09:52
Wojciech
09:51
Januszz
09:27
Gapiński Łukasz
09:27
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |