Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [17]  PRZYJAC. [1515]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Jarek42
Pamiętnik internetowy
Biegnę więc jestem, jestem więc biegnę

Jarek Kosoń
Urodzony: 1962----
Miejsce zamieszkania: Kołczewo
176 / 292


2019-03-25

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
IV Maraton po Plaży Świnoujście - Peenemünde - Świnoujście. Coś więcej niż bieg (czytano: 2585 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: https://www.facebook.com/maratonpoplazy/

 

To było coś więcej niż bieg. Bieg, marsz, dzień, noc, samotnie, niesamotnie, ciepło, zimno, pochmurno, słonecznie, Polska, Niemcy, Polacy, Niemcy, ludzie, zwierzęta, miasto, park, plaża, rywalizacja, zmęczenie, zwątpienie, satysfakcja, a przede wszystkim fajnie spędzony czas. Słowa tego nie są w stanie w pełni opisać, ale spróbuję. Dystans 91 kilometrów, czas 15:59:35. Początek sobota 23.03.2019, godzina 9:02, koniec - 24.03.2019, godzina 1:02.

Zacznę od początku, czyli od powstania pomysłu. W tamtym roku zorganizowałem i osobiście przebiegłem trzy biegi z cyklu Maraton po Plaży.
I Maraton po Plaży Dziwnów - Międzyzdroje - Dziwnów, 43 kilometry, pogoda zimowa
II Maraton po Plaży Dziwnów - Międzyzdroje - Dziwnów, 43 kilometry, pogoda wiosenna
III Maraton po Plaży Dziwnów - Niechorze (latarnia morska) - Dziwnów, 48 kilometrów, pogoda letnia
Dystanse okołomaratonowe przebiegłem, w różnych warunkach pogodowych, więc nie było sensu tego dalej ciągnąć, tym bardziej, że zainteresowanie ze strony biegaczy było kiepskie. Miałem już zakończyć to przedsięwzięcie, ale coś mi strzeliło do głowy, żeby uciec do przodu, czyli po prostu wydłużyć dystans. Nie dość, że wydłużyłem dystans, to jeszcze powiązałem Maraton po Plaży z biegami w których uczestniczę. V Maraton po Plaży miał więc się zacząć parkrunem Świnoujście. Ktoś powie - myląca nazwa, bo przecież maraton to wiadomo ile kilometrów. Ale tak nazwałem ten cykl biegów i tak już zostanie.

Przygotowania do tego biegu zacząłem zimą. Tylko specjalnie do tak długiego dystansu się nie przygotowywałem, bo wiedziałem, że i tak ile bym się nie przygotowywał, to i tak to by było za mało. Po prostu warunki biegania po plaży są bardzo trudne - piaszczyste nierówne podłoże, wiatr, który może spowolnić największego twardziela. Sam się o tym przekonałem w tamtym roku. Tej zimy biegałem więc tak, aby przygotować się do półmaratonów Dziwnowskiej Ligi Biegowej. W skrócie - 15 km, 20 km, i 25 km przeplatane dyszkami. Wiedziałem więc już od początku, że całego dystansu 91 kilometrów nie przebiegnę, że sporą część trasy przejdę. Była też opcja, że nie pokonam całej trasy. Wszystko zależało od samopoczucia i pogody.

23 marca 2019 roku, sobota. Nadszedł czas próby. Wstałem o 6:00. Trochę w nocy chyba spałem (co mi się rzadko zdarza przed biegiem), bo patrzyłem która godzina o 4:00. Zważyłem się, z myślą, że zważę się po biegu i zobaczę jaka jest różnica. 75,5 kg. Śniadanie, pakowanie. Plecaczek, 11 bananów(dwa banany w przednich kieszonkach, 5 w tylnej kieszeni, 3 na dnie plecaka, 1 na wierzchu), 2 litry wody (1,5 litra w bukłaczku, 0,5 litra wody do ręki). Ubiór - bluza, na to zielona koszulka DLB, koszulka z długim rękawem, leginsy, czapka, rękawiczki, buty crossowe. Było 9 stopni, więc planowałem biec tak jak na treningach. Dodatkowo miałem drugą parę rękawiczek i opaskę na twarz.

Wyjazd samochodem - 7:30, przyjazd do Świnoujścia - 8:05. Prom o godzinie 8:20. Na miejscu startu parkrunu byłem sporo przed 9. Krótka rozgrzewka, zdejmuję koszulkę z długim rękawem i chowam do plecaczka. Na rękę telefon, bo go nie zostawię bez opieki, a i tak nie zmieściłby się w plecaczku, który nie jest duży, więc 11 bananów zajęło prawie całe miejsce. Dwunastego już bym nie zmieścił.

Parkrun Świnoujście #142, godzina 9:02
START
Zacząłem spokojnie, bo taki miałem plan. Szybko, ale nie za szybko. Przede mną akurat biegł pacemaker na 22 minuty, więc co mi tam - pobiegłem za nim. Tempo było znośne, więc tak biegliśmy w grupce. Przed finiszem ktoś powiedział, że walczymy o 3 miejsce. Może bym i powalczył, ale pamiętałem, że po tym biegu mam jeszcze 86 kilometrów, więc to był finisz bez finiszu. Jeden pobiegł do przodu, ja za nim, dwóch zostało z tyłu, więc 4 miejsce.
META
Czołówka biegu:
1. Sylwester Swędrowski 19:09 (70,23%)
2. Robert Rumistrzewicz 20:01 (64,78%)
3. Kamil Stępień 22:10 (59,47%)
4. Jarosław Kosoń 22:16 (69,61%)
5. Marcin Chwiej 22:19 (59:45%)
6. Piotr Kudaś 22:19 (57,80%)
7. Darek Kowalewski 22:36 (67,40%)
Czas tu jest najmniej ważny, bo i tak nie dałem z siebie wszystkiego. Myślę, że 21:00 - 21:30 mógłbym osiągnąć.

Ukończyłem parkrun, oddałem numerek 4, pogadałem trochę ze znajomą, która skanowała tokeny i z organizatorką biegu. Dowiedziałem się, że ktoś planuje wziąć udział w moim przedsięwzięciu (minimum należało przebiec parkrun i 1 kilometr po plaży). Jakoś się nie pytałem na starcie. Kto miał zamiar wystartować i tak przecież wystartował. Łyk wody, plecaczek na plecy, okulary na nos, butelka wody w rękę i wyruszyłem na trasę 86 kilometrów. Dobieg do falochronu zachodniego zajął mi chwilkę. Najpierw ulicą Bolesława Chrobrego, później Uzdrowiskową i po plaży. Byłem tam po 37 minutach od startu parkrunu. Więc teraz tylko do przodu w stronę końca wyspy Uznam. Lekki przeciwny wietrzyk nie utrudniał zbytnio biegania. Było mgliście i szaro, a w przyciemnionych okularach wyglądało to jeszcze bardziej ponuro.

Więc tak biegnę, co jakiś czas popijając wodę z butelki. Po godzinie pierwszy banan wyciągnięty z tylnej kieszeni plecaka z wielkim trudem. Jakoś ten plecak ciążył do tyłu, więc nie jadłem bananów z z przednich kieszonek, które były na wyciągnięcie ręki. No i tak do końca bananów jadłem je co godzina, czyli ostatniego zjadłem w 11 godzinie biegu. Dwa ostatnie z przednich kieszonek. Jeśli chodzi o jedzenie, to tutaj mój organizm stanął na wysokości zadania i przyjął wszystko bez problemu. Jeśli chodzi o picie, to dopóki piłem z butelki, to często piłem. Potem piłem co godzinę, bo nie było to takie proste. Zawór w ustniku nie był za bardzo szczelny, więc musiałem go zabezpieczać gumowym korkiem, który był w komplecie z bukłaczkiem, a bukłaczek był w komplecie z plecaczkiem. Piłem tak za 15 minut do pełnej godziny, jadłem 5 minut po pełnej godzinie, w międzyczasie oczywiście biegłem. Do czasu. Gdzieś po czwartej godzinie między piciem a jedzeniem szedłem, bo jakoś odczuwałem potrzebę odpoczynku, 5 minut po jedzeniu biegłem. Nie chciałem się za mocno forsować. Wiedziałem przecież, że muszę dotrwać do końca. Tak to wszystko działo się gdzieś do godziny 19, gdy noc i zmęczenie uniemożliwiło mi bieganie. Tak wyglądały sprawy techniczne.

Dobiegam do granicy Polsko-Niemieckiej. 13 kilometr - Ahlbeck i pierwsze molo. 15 kilometr Heringsdorf i drugie molo, 19 kilometr Bansin i trzecie molo, 31 kilometr Koserow i czwarte molo, 37 kilometr - Zinnowiz i piąte molo. Tak więc biegłem od mola do mola.

Po polskiej jak i niemieckiej stronie spacerowało sporo ludzi, bo co chwila było jakieś miasteczko czy osada. Po stronie niemieckie oczywiście prawie sami Niemcy zapewne, po stronie polskiej i Polacy i Niemcy. Niemcy mają duuużo psów. Większość latała luzem. Ale to nie to co w Polsce. Ich pieski w ogóle nie podlatywały do mnie, nie szczekały (z jednym małym wyjątkiem - piesek też był malutki jak ten wyjątek). Biegnę tak i widzę morsa płci żeńskiej, jak się później okazało. Golutka jak pan bóg stworzył. Po drodze widziałem jeszcze kilka grupek morsów tak samo rozebranych. Taka ichnia moda, bo w Polsce to raczej morsy morsują ubrani. Chodziło po plaży też dużo ptaków, o dziwo nie mewy, tylko chyba wrony, bo na kruki były za mało czarne. Biegnę tak sobie i widzę przed sobą, że coś czarnego stoi w wodzie. Z daleka trudno było rozpoznać, ale jakoś było za duże na człowieka. Już myślałem, że to jakieś pale, ale ruszało się to, więc nie. Okazało się, że to grupka jeźdźców na koniach. Ale na jakich koniach. Wszystkie były kruczoczarne. Nie znam się, ale imponujące to było. Butelka wody się skończyła i dbając o ekologię wyrzuciłem ją w jakimś miasteczku. Kilkadziesiąt metrów mnie to kosztowało, ale warto było.

Jeśli chodzi o widoki, to wypisz wymaluj wyspa Wolin. Najpierw klify, później niskie wydmy. Co jakiś czas na górę można było wejść metalowymi schodami, a wszystko było zrobione w formie kratownicy. Jakoś tak przed Zinnowiz plaża została zagrodzona i nie było przejścia. Prowadzona była jakaś budowa. Chciał nie chciał musiałem wyjść z plaży, przejść górą spory kawałek i zejść z powrotem. Na szczęście na górze była droga, więc nie było z tym problemu. Z Zinnowiz widać już było cel mojego biegu. Ale ten cel był jeszcze odległy. 11 kilometrów na plaży to bardzo blisko wygląda, ale tylko wygląda. Na szczęście plaża była twarda i szeroka, więc się przyjemnie przemieszczało. Chociaż łatwo nie było, bo zawiewał przeciwny wiatr.

Wreszcie jest. Po 6 godzinach i 21 minutach - 48 kilometr i początek parku krajobrazowego Naturpark Insel Usedom. Plaża przegrodzona drutami i zakaz wstępu. Wiedziałem o tym, więc tutaj założyłem sobie punkt powrotny. Usiadłem sobie na chwilę. Już gdzieś od czwartej godziny nogi były drewniane, a na samym początku biegu odczuwałem bóle achillesów. Taki spoczynek nawet na chwilę dawał więc dużo wytchnienia. Wyciągnąłem telefon z plecaka (gdzieś po kilku godzinach biegu ściągnąłem go z ręki i schowałem do plecaka w miejsce wierzchniego banana), wyłączyłem endomondo, żeby nie rozładował się. Niepotrzebnie zresztą, bo było jeszcze 3/4 energii. Nie zrobiłem sobie selfi, ani nie zrobiłem zdjęcia nawrotki. Nie mam takich potrzeb, chociaż może teraz żałuję. Już tam zapewne nie będę. Przepakowałem banany do zewnętrznej kieszeni plecaka i byłem gotów na powrót.

Wiaterek wiał w plecy, czasem przybierał na sile i ciągnął mnie do przodu. W dodatku plaża była szeroka i twarda, więc dosyć szybko i przyjemnie posuwałem się do przodu. Niestety po jakimś czasie plaża zaczęła być mniej przyjazna, bardziej grząska i piaszczysta, a po 18 zaczynało się zmierzchać. Koło 19 zrobiło się już całkiem ciemno i stwierdziłem, że biegać już nie jestem w stanie. Niestety nie miałem oświetlenia, ale nawet gdybym miał, to nie wiem czy bym biegł, bo sił było coraz mniej. Oczywiście przyciemnione okulary musiałem zdjąć. Tutaj przydałyby się nieprzyciemnione. Było to gdzieś koło Koserow na 63 kilometrze. Zostało więc około 30 kilometrów marszu po nierównym piaszczystym podłożu. Licząc 5 km/h to jest 6 godzin. Może i tak było - nie patrzyłem. Przede mną widoczny był z oddali rząd świateł, który zidentyfikowałem jak molo w Bansin. Wydawał się całkiem blisko, ale tylko się wydawał. Kilka godzin trzeba było do tych świateł iść. Można było się załamać psychicznie, ale wiedziałem, że na plaży odległości wydają się zawsze bliższe, więc byłem na to przygotowany. Noc więc i ludzi nie było. Zostałem tylko ja, morze, plaża i gwiazdy. Szum morza może był kojący, ale po wielu godzinach stawał się irytujący. Zrobiło się zimno, a ja w dodatku szedłem nie biegłem. Nałożyłem więc koszulkę z długim rękawem, drugą parę rękawic i jeszcze opaskę na twarz. Całe szczęście, że tą opaskę wziąłem, bo by mi twarz skostniała. Miałem wziąć worek foliowy w razie deszczu czy awaryjnej sytuacji, ale nie wziąłem. Szkoda, bo pod sam koniec trochę przemarzłem.

Wreszcie dotarłem do Bansin i do tych świateł na molu. Teraz inne światła były moim celem - światła na molu w Heringsdorfie. Ale wiedziałem, że to już blisko. Jeszcze światła na molu w Ahlbecku i światła w Świnoujściu - najbardziej widoczne były te na długim falochronie wschodnim. Dochodziłem do falochronu zachodniego. Jakiś statek przepływał kanałem, który był bardzo blisko, więc wiedziałem, że to już bardzo blisko. Doszedłem wreszcie.

Falochron zachodni Świnoujście. Koło niego miała być ścieżka prowadząca najpierw do Fortu Zachodniego, później do ulicy Jachtowej i do ulicy Wybrzeże Władysława IV, przy której to ulicy był cel mojego biegu - przeprawa promowa. Miała być, ale zamiast ścieżki widziałem jakąś wodę. Ponieważ udało mi się zachować suche buty, więc nie chciałem ich na koniec zamoczyć. Więc po kamiennym falochronie szedłem w głąb lądu i wypatrywałem dogodnej drogi. Wreszcie wypatrzyłem piaszczystą ścieżkę i poszedłem nią. Wyszedłem na jakąś ulicę. Była godzina 0:30. prom był o 1:20, około 3 kilometry do promu, więc wiedziałem, że spokojnie powinienem zdążyć. Wydawało mi się, że jest to ulica koło Fortu Zachodniego, teraz skręt w lewo, jak zapamiętałem z mapy. No i tutaj niespodzianka. Ulica się kończy i jest jakaś ścieżka leśna. Wiedziałem, że zabłądziłem. Ale cóż - szedłem do przodu. Zmysł orientacji mam jako taki, więc i teraz mnie nie zawiódł. Doszedłem do Parku Zdrojowego i do trasy parkrunu. Widocznie parkrun mnie przyciąga :). Wiedziałem już gdzie jestem. Długa prosta, w przeciwnym kierunku do trasy parkrunu, wyjście na ulicę no i prawie już jestem. Przy promie jestem o 1:02. Już w domu przestudiowałem mapę i już wiem jak zabłądziłem. Skręciłem za szybko w prawo i zamiast koło Fortu Zachodniego szedłem ulicą Uzdrowiskową, tą którą biegłem na początku biegu. Noc, więc nie poznałem. Ale w sumie nie nadłożyłem mocno drogi.

Teraz telefon do żony, żeby się nie martwiła. Przypłynął prom, wszedłem do środka, usiadłem na ławce. Jaka przyjemność. 1:30 - jestem po drugie stronie. Po chwili odpoczynku mój organizm się tak zastał, że ledwo szedłem. Jakoś dowlokłem się do samochodu, włączyłem na full ogrzewanie, no i pojechałem. Telepało mnie niemiłosiernie. Jechałem bardzo ostrożnie. Bo to i zmęczenie i wokół lasy, więc dużo zwierzyny. Dojechałem szczęśliwie gdzieś po drugiej. W domu kolacja, herbata z cytrynką, ale przedtem ważenie i 74,1 kg. Wychodzi na to, że straciłem 1,5 kilograma.

Podsumowując - piękna przygoda, piękna pogoda, piękne wspomnienia. Pogoda naprawdę była wspaniała. Gdyby mocniej wiało, było zimniej czy padało, to ukończenie takiego dystansu byłoby o wiele trudniejsze. Jakie straty zdrowotne? Jeden odcisk, który zauważyłem dopiero na drugi dzień, więc tak jakby go nie było, drewniane nogi, boląca pięta, bolące achillesy podczas biegu (po biegu jakoś nie bolały), lekki ból szyi, ramion i kręgosłupa (tam gdzie kończył się plecak), o reszcie nie wspomnę, bo nie wypada.

Już za dwa tygodnie (6 kwietnia) odbędzie się V Maraton po Plaży, powiązany z biegiem Dziwnowskiej Ligi Biegowej. Trasa Dziwnów - Świnoujście - Dziwnów. Maksymalny dystans 73 kilometry, minimalny - bieg DLB (6,250 km) plus 1 kilometr po plaży. Zapraszam wszystkich. To boli, ale daje satysfakcję.

Biegnąc, a potem idąc myślałem o tym piątym MpP. Postanowiłem sobie - nie pobiegnę całego dystansu, a wręcz przeciwnie - tylko dystans zbliżony do minimalnego. Jeszcze w niedzielę wytrzymałem w tym postanowieniu, ale już w poniedziałek zmieniłem zdanie. Przecież jestem organizatorem i nie wypada się wymigiwać. Nie planuję jednak przebiec całego dystansu. Może pobiegnę tak: Dziwnów - Świnoujście - Kołczewo (66 km), lub tak: Dziwnów -Świnoujście - Międzyzdroje (52 km)? Wszystko może zweryfikować i tak pogoda czy zdrowie, więc plany planami, a życie życiem.


Wyniki IV Maratonu po Plaży:
1. Jarosław Kosoń, 91 km, 15:59:35
2. Andrzej Skrzypiec, 33 km, 3:00:00
3. Jan Zienkiewicz, 30 km, 2:39:23
4. Karolina Romańska, 28 km, 2:38:55



Dzień po biegu (niedziela) - tylko odpoczynek.
Dwa dni po biegu (poniedziałek) - 15 minut ćwiczeń ze sztangielkami, rozciąganie i automasaż nóg.
Trzy dni po biegu (wtorek) - 6 km - 41:03
Cztery dni po biegu (środa) - 6 km - 31:45
Tak podaję te dane, żeby pokazać jak mój organizm regeneruje się. Nie jest chyba źle.
Pięć dni po biegu (czwartek) - 6 km - 28:58
Moc na 6 kilometrów mnie więcej jak przed biegiem, więc organizm się wstępnie zregenerował.

Jeszcze trochę statystyki ultramaratonowej. Ultramaratony jakoś nie cieszyły się moim zainteresowaniem, więc nie wykorzystałem w pełni swojego potencjału. Miałem kilka lat temu pobiec bieg Szczecin - Kołobrzeg (sporo ponad 100 km). Już się powoli szykowałem, ale stwierdziłem, że zdrowie jest ważniejsze niż pokonywanie niebotycznych (dla mnie i dla większości ludzi) odległości. Ostatni bieg był drugi co do długości, ale zdecydowanie najdłuższy jeśli chodzi o czas.
Mój skromny dorobek ultramaratonowy:
1. 100 km, Sławno, 2004, 11:37:57
2. 91 km, Świnoujście, 2019, 15:59:35
3. 90 km, Koszalin, 2003, 11:45:00
4. 50 km, Świnoujście, 2002, 3:43:51 (bieg etapowy - czas netto, czas brutto - nieznany)
5. 48 km, Dziwnów, 2018, 5:04:07
Dodając do tego 29 przebiegniętych maratonów, wychodzi 34 biegi maratońskie i dłuższe. Do setki daleko, zresztą nigdy mnie to nie interesowało.

Na tym kończę relację.







Zdjęcie - Zbigniew Kosel. Początek IV Maratonu po Plaży, jeszcze nie po plaży
Link - strona Maratonu po Plaży

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
Nicpoń
11:10
mariuszkurlej1968@gmail.c
11:06
ikswopil@onet.pl
11:03
AntonAusTirol
10:52
michu77
10:42
rolkarz
10:28
jann
10:23
jaro109
10:11
dejwid13
09:52
Wojciech
09:51
Januszz
09:27
Gapiński Łukasz
09:27
waldekstepien@wp.pl
09:27
marswi60
09:17
conditor
09:10
rdz86
08:58
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |