Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [0]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
trewor
Pamiętnik internetowy


Robert
Urodzony: ----
Miejsce zamieszkania:
3 / 10


2016-09-18

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
XXI Rajd Wokół Tater z NKK (czytano: 1076 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: https://treworblog.wordpress.com/2016/09/03/pozegnanie-z-rowerem/

 

  • Miejsce: Tatry
  • Data: 28.08.2016 r.
  • Dystans: 201 km / +2210 m (za Fenix 3)
  • Czas ruchu: 7:35:24
  • Czas z bufetami: 8:15:52
  • Open: nieznane
  • Nie ma Cię na endo to nie istniejesz

  • XXI Rajd Wokół Tatr

    Początkiem wakacji Atos wspomniał o 200 km trasie wokół Tater. Pierwszą myślą było wybranie się na nią w jeden z jeszcze wolnych sierpniowych dni. Jednak wraz z upływem czasu i natłokiem zajęć ( ;-) ) idea ta samoczynnie zaczęła odkładać się w czasie. Wtedy z "pomocą" znowu pojawił się Atos, który podczas luźnej rozmowy w połowie sierpnia przy okazji Półmaratonu Suhara napomniał, że 28 sierpnia Nowotarski Klub Kolarski organizuje rajd po tejże trasie, o nazwie "Rajd Wokół Tatr". Chwilę musiał mnie do tego przedsięwzięcia namawiać, gdyż dopiero po dwóch minutach przy pomocy iPhiego dokonałem rejestracji.

    Odbiór numerków uczestnika na Rancho Lot do 7.45, start z nowotarskiego rynku o 8.15, czyli...
    O 4.10 pobudka, dwie bułki z dżemem, pakowanie i w drogę - iPh wskazał 115 km, a po drodze był jeszcze krótki postój na przekazanie "pasztetowej" przesyłki :-P. Droga, jak droga - kilka przystanków na wysyłanie SMSów i tyle. Na terenie biura zawodów stawiłem się o 7.05. Mglista i rosowata pogoda wróżyła zapowiadany słoneczny dzień. Leniwy odbiór numeru, wysłuchanie wskazówek odnośnie ważniejszych skrętów na trasie i ogólnych zasad czegoś takiego, jak rajd. Wizyta w wc i można było wziąć się za skręcanie/montowanie i ostateczne przygotowanie roweru do trasy. Kiedy jeszcze pakowałem "odżywki" do tylnych kieszeni, wybiła 8.00, czyli pora wyjazdu peletonu pod eskortą policji z Rancha Lot na pobliski rynek (~2 km). Zbytnio się nie śpiesząc dokończyłem przygotowania i spokojnie wyruszyłem z kilkoma innymi, którzy również uznali, że do oficjalnego startu o 8.15 jest jeszcze sporo czasu. Co prawda nie każdy z nich zgubił po drodze rękawiczkę, po którą musiał wracać, ale mimo to spokojnie zdążyłem na linię startu. Na rynku, gdy zebrała się cała ekipa (czyt. gdy dotarłem ;-) ), kilka słów na temat bezpieczeństwa i słowackich zasad drogowych wygłosił organizator, a następnie kilka zdań od się dodał jeszcze władczy Nowego Targu.

    Start odbywał się w dwóch grupach - w pierwszej wystartowali Ci, którzy przewidywali pokonać trasę do 8h, a w drugiej wystartowałem ja. Nie będę ukrywał, że za bardzo nie wiedziałem czego mogę/mam się spodziewać. Do tej pory moim najdłuższym dystansem pokonanym na jeden raz było ~140km, gdzie suma wznosów wynosiła ~1.4k m, co przy liczbach 200 km / 2.3k m może nie wyglądało blado, ale co najmniej niemrawo. Jednak moje nastawienie do tych liczb niech zobrazują słowa wystukane przeze mnie na dzień przed: „Nie będę pisał, że nie wiem czy dam radę, bo oboje tak naprawdę wiemy, że dam...”.

    3, 2, 1... i wystartowali.
    Całą grupę prowadził radiowóz policyjny (hm.. czy jest inny rodzaj radiowozów?), a zamykał... zapewne jakiś samochód techniczny (ale do końca pewności nie mam, bo tam nie byłem). Do 25 km, czyli do granicy ze Słowacją jechaliśmy jedną grupą w dwóch kolumnach. O towarzyskim charakterze imprezy niech świadczą dwa wypadki, do których doszło na pierwszych 10 km. Wyjątkowo żartuję, bo atmosfera była iście towarzyska i koleżeńska, a owe stłuczki wynikły z jakiegoś zapatrzenia/zagapienia się niektórych uczestników. Już jako doświadczony kolarz (mogę założyć, że była to moja pierwsza jazda rowerem w grupie powyżej 3 osób) mogę powiedzieć, że jazda w peletonie wymaga dużej uwagi i skupienia. Najmniejszy ruch kierownicą, najmniejsze zagapienie, zamyślenie, zapatrzenie się czy to na siodełko uczestniczki przed nami, tudzież na inny otaczający nas krajobraz może spowodować nieszczęście. I takowych dwóch byłem świadkiem. Z relacji, które do mnie dotarły obyło się bez poważnych uszkodzeń, ale jazda ze stłuczonym kolanem czy innymi rodzaju obtarciami zapewne nie należy do przyjemnych. A trzeba pamiętać, że pierwsza zasada bezpiecznego upadku brzmi: chroń rower.

    W tej sielankowej atmosferze dojechaliśmy do granicy z naszymi południowymi sąsiadami, z którymi dzielimy Tatery. W tym momencie pożegnał nas wóz policyjny i przeszliśmy pod jurysdykcję słowacką. Reguły zmieniły się o tyle, że tam, aby poruszać się zgodnie przepisami, musieliśmy jechać w grupach do 15 osób w ułożeniu jeden za drugim. Tamtejsi mundurowi byli poinformowani o owej imprezie i tylko od ich podejścia zależało... ich podejście do tematu. Jednak nie było z tym problemu, gdyż wraz z ukazaniem się na horyzoncie pierwszego podjazdu, a następnie pierwszego zjazdu sytuacja na trasie sama się wyklarowała. Peleton w naturalistyczny sposób podzielił się na mniejsze grupki. Tym sposobem już od 50 km jechałem - można powiedzieć - samotnie. Co jakiś czas ktoś mnie wyprzedzał, a co jakiś czas ja kogoś.

    Około 65 km osiągnąłem prędkość 69.5 km/h, co wydaje mi się być moim rekordem, jeśli chodzi o czasy nowożytne (czyt. czas Synapsy).

    Pierwszy bufet przewidziany był na 80 km, tuż przed Liptovskim Mikulasem. Wyposażony on był w nieograniczoną ilość wody typu Cisowianka (jeden z głównych sponsorów imprezy), izotonik produkcji Etixx, drożdżówki, krówki, banany, suszone owoce typu morela, paluszki (te dojrzałem na zdjęciach po imprezie). Na tym postoju spędziłem najwięcej czasu, mocno ładując się przed czekającym mnie 45 km podjazdem. Tak, tak... mniej a więcej od 85 km zaczynał się podjazd zwieńczony dopiero szczytem i kolejnym bufetem na 130 km. Podjazd nazwany przeze mnie Cichym Zabójcą (w ogóle następnym razem wypadałoby wziąć z się dyktafon, bo tyle złotych myśli odeszło w zapomnienie...) rozpoczął się tuż po przejechaniu Liptovskiego. Swoją szosą będąc kilka razy w tym mieście (w celach przeróżnych :-) ), nigdy nie przypuszczałem, że kiedykolwiek będę przez nie przejeżdżał... rowerem.

    Skąd Cichy Zabójca? Na pewno z mojej głowy. Dlaczego Cichy Zabójca? Spoglądając przed siebie trudno było zauważyć, że asfalt przed nami cały czas pnie się w górę i dopiero po przełożeniu można było poznać, że coś jest nie tak. Niby korba dobrze chodziła, ale jakoś nie było chęci, żeby w przodzie wrzucić większą zębatkę. Taka sytuacja miała miejsce do 100 km. Tam wznos nabrał już trochę więcej %, co przyczyniło się do mojego kryzysu... jedynego, ale trwającego 20 km. Dla niewtajemniczonych powiem, że takowy kryzys polega mniej więcej na tym, że mając już najlżejsze przełożenie dalej pstrykasz w manetki z nadzieją, że może akurat Twój osprzęt w jakiś bliżej nieokreślony sposób zmienił się z 2x11 w np. 3x15. Podczas tych długich 20 km, które ciągły się dłużej niż... 20 km, podpiąłem się na moment na koło pewnego Kryniczanina (Kryniczanin - człowiek z Krynicy Zdrój). Kręcił ciut szybciej i świeżej ode mnie, ale na jakiś czas się zmotywowałem do większej pracy. Na trzeciego podpiął się pod nas 72-letni koleś, który nie omieszkał wspomnieć, że swoją przygodę z kolarstwem rozpoczął w "60 r. Ja nie bardzo, bo mało powiedzieć, że nie byłem wtedy nawet w planach, ale Wy pewnie lepiej te czasy... :-P Nawet zmotywowałem się na tyle, że książkowo dałem chwilową zmianę na której zgubił się owy 72-latek, a po chwili zgubiłem się i ja. Kryniczanin powoli zaczął mi odjeżdżać, a ja nie miałem już ATP, aby się go trzymać. Sytuacja miała się zmienić na 120 km. Wtedy to niczym za dotknięciem magicznej różdżki Smerfetki, tudzież inszej Królewny Śnieżki kryzys minął. I mało tego - nastąpił efekt superkompensacji. Poczułem się niczym młody bóg (gdzie młody – wiadomo, ale że bóg...). Lekko przesadzając tempo na zjazdach nie odstawało za bardzo od tego na podjazdach. Lada moment dojechałem Kryniczanina, który powiedział tylko coś, co zinterpretowałem jako "Niech moc będzie z Tobą".

    10 km minęło niczym ostatnie wakacje i kolejny bufet (Štrbské Pleso) stał się faktem. Tutaj już czując moce nadprzyrodzone nie chciałem przesadzać i skończyło się na izo oraz bananie. Krótki pit stop i dalej w drogę, a dokładniej w samotny 30 km zjazd. 32 km w 20 min.? Może być lepiej, ale nieźle to wygląda. 160 km i już ostatni podjazd na trasie - 10 km - nie był taki straszny. Chwila kręcenia w ciszy i spokoju i 170 km/Ždiar/bufet nr 3 przywitał Synapsę. Tutaj panowała już finiszowa atmosfera.

    Kolejny etap trasy skierowany był już tylko w dół - kilka km do granicy, potem Bukowina Tatrzańska, Białka Tatrzańska i na znakach rozpoczęło się nowotarskie odliczanie. Dojazd do jakiegoś ronda, na nim w lewo i już droga bezpośrednio prowadząca do Rancho Lotu. Przejazd przez bramę zwycięstwa... tzn. przejechania/zaliczenia rajdu i poinformowanie organizatorów, że ja to ja i jako ja dojechałem do mety. Iż roaming zaniknął i pojawiła się comiesięcznie opłacana sieć to na początek trochę stukania, a następnie dojazd do samochodu, gdzie czekały na mnie Orange Beer, Coco Beer i Oshee Beer. Po tym w końcu przyszedł czas na prysznic pod pobliskim hydrantem i zmianę ciuchów w mobilnej przebieralni. Talon żywnościowy z pakietu wymieniłem na ryż z piersią z kurczaka oraz... Kasztelan Beer.

    Swoje zrobiłem, 200 km w nogach, a więc można było myśleć o powrocie. Godzina po 18.20 nie napawała optymizmem, ale postanowiłem spróbować się z zakopianką. W pierwszej bitwie poniosłem druzgocącą porażkę i po przejechaniu kilku km w kilkadziesiąt minut postanowiłem... Nie, nie..., ale tylko dlatego, że rower do samochodu łatwo zapakować, ale samochód na rower już nie bardzo. Postanowiłem zatrzymać się w najbliższym "jedzeniodajnym" zajeździe i los wybrał Karczmę u Gazdy. Naleśniki, lody, kawa... a wszystko to na tle zachodu słońca... why not? 2h później (jakoś koło 20.40) podjąłem rękawicę po raz drugi. Tym razem było ciut lepiej, ale znowu postanowiłem skręcić... Tym razem w pierwszą lepszą drogę w lewo i drogami znanymi tylko iPhiemu udało mi się dojechać do Jordanowa, a stamtąd już niczym po sznurku...

    Odpowiadając na zadawane pytania typu: jak forma? jak oznaki zmęczenia? Ano tak, że dzień później w pn zrobiłem pierwszy trening biegowy w postaci siłowni, a we wtorek już bieganie - dosłowne, bo 3x 3km w tempie 3:55... Sam jestem zaskoczony... ;-)

    A jak oceniam rajd? Impreza ciekawa, dobrze zorganizowana, mogę ją polecić, ale... rajdy rajdami, a wyścigi wyścigami... i np. taka Tatra Road Race też brzmi całkiem ciekawie...

    Jak napisał jeden z wieszczy: "bieganie czas zacząć", a więc teraz zamieniam rower na Boosty i... może tym razem...

    Jak już udało Ci się przebrnąć przez tą niezliczoną ilość znaków to... -> foto (jak się kliknie to winno się coś stać).

    * tymczasem trakcie trwaniu rajdu, w Krakowie, w Oświęcimiu i w Edmonton toczyły się poważne dysputy:

    8.20 w Polsce / 0.20 w Edmonton
    Kogut: Gogogogogog! Powodzenia! A co to za Wyścig?
    Trewor: Pokoju :-D 200 km dookoła Tater. W google se wpisz.
    Kogut: O czyli będą ładne fotki :-) Czekamy na relację w trasie :-)
    Trewor: Zmykam, tymczasem.

    10.38 w Polsce / 2.38 w Edmonton
    Kogut: Brawo Ty! Wyślij nam swoją lokalizację, żebyśmy wiedzieli, gdzie jesteś :-)


    16.10 w Polsce / 8.10 w Edmonton
    Łysy: Trewis chyba padł na trasie, bo coś się nie odzywa.
    Kogut: Właśnie miałem pytać co z nim. Ale w radiu nic nie mówili o tym, żeby ktoś padł.
    Nulon: Bo jeszcze ich nie policzyli ;-)
    Kogut: Albo zaraz po zrobieniu zdjęcia wygrzmocił i do teraz leży.
    Student: Albo ma drogie "impulsy" za granicą...
    Kogut: Aaa widzisz. Może być. Żydzi na smska.
    Łysy: Albo nie ma zasięgu w słowackiej taksówce.
    Kogut: Taksówka to jest to.
    Student: Jak się nie odezwie do miesiąca to się trzeba będzie zainteresować.
    Kogut: Sprecyzuj - do końca miesiąca czy do 30 dni?

    16.44 w Polsce / 8.44 w Edmonton
    (Trewor podesłał zdjęcie licznika świadczące o pokonaniu całej trasy)
    Trewor: Na razie tyle... Mój ostatni rajd... tylko zawody, ludziom trzeba "chleba i igrzysk" :-)
    Student: Przeżył. Gratulacje :-)
    Kogut: A jednak dał radę.
    Łysy: wow Graty Trewis. AVG 26km/h
    Trewor: Bawiliście się lepiej ode mnie :-D
    Kogut: Bawili? Dalej się bawimy!

    2 dni później (m. in. po przekazaniu przez Trewora do opinii publicznej swojego planu pracy):

    14.26 w Polsce / 6.26 w Edmonton
    Łysy: Panowie! Orłoś odchodzi z teleexpressu... Świat się kończy. Polska się wali, dobra zmiana.
    Kogut: Whaaat? Skąd Ty wiesz, jak ja nie wiem?
    Trewor: Taa.. Orzeł opuszcza gniazdo.
    Kogut: Niewiarygodne, wykończyli nawet jego.
    Trewor: Widać, że dużo pracy skoro Ci taki news uciekł.
    Kogut: Ciekawe kto go zastąpi? Może Trewis, akurat popołudnia ma wolne.
    Łysy: :-D; U nas w CA wszystko szybciej i lepiej działa. Nawet wiadomości z Polski.

    x dni później:

    14.46 w Polsce / tym razem nieistotne która w Edmonton
    Nulon: Zastosowaliśmy się do zaleceń wujka Roberta i zażywamy odrobinę natury - Ojców.
    Student: Musisz później dać znać co lepsze: picie alkoholu czy ruch na świeżym powietrzu, bo nie wiem w którą stronę pokierować swoje życie.
    Kogut: Zdecydowanie alkohol! Sport jest przereklamowany i nie można go zawsze uprawiać. A alkohol? Słońce, deszcz, śnieg, ... - zawsze! Przy okazji pozdrawiamy z Tyńca, z przejażdżki rowerowej (od red.: do wiadomości dołączono zdjęcie panoramy Krakowa z napojem "Podpiwek" na pierwszym planie)
    Student: To jest myśl! Czyli można połączyć sport i alkohol!
    Kogut: Można, ale trzeba uważać. Czasem sport w dużych ilościach szkodzi.
    Nulon: Tyniec, Ojców... czyli jednak Robert nie miał racji. Nałogowi alkoholicy wychodzą czasem poza mury osiedla ;-)
    Student: I to nie tylko w poszukiwaniu puszek na sprzedaż ;-)

    Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

    Dodaj komentarz do wpisu







     Ostatnio zalogowani
    biegus.pl
    17:13
    ozzy
    17:09
    kpaw58
    16:39
    biegacz54
    16:34
    1223
    16:28
    tete
    16:26
    Yatzaxx
    16:06
    Evelina33
    16:06
    Sikor 4Run Team
    15:58
    Admin
    15:32
    Nicpoń
    15:24
    pawlo
    15:23
    kos 88
    15:04
    marian
    14:51
    krzybocz
    14:31
    Isle del Force
    14:12
    |    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |