Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
260 / 338


2016-06-02

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Półmaraton SOLAN - pierwsze poty za płoty (czytano: 1439 razy)

 

Jakiś filozof kiedyś powiedział, że człowiek nie dostaje to, na co dobrego zasłużył, lecz to, co jest w stanie znieść lub pokonać.
Parę dni temu grypa żołądkowa, w sumie znienacka, nie wiem skąd. Półtora roku temu miałem ostre przejścia z tym związane, więc teraz niejako jak się zaczęła akcja-reakcja, lekko mnie to wszystko zdołowało. Cola nie pomogła na początku, później niejako było tylko gorzej.

Wszystko parę dni przed urodzinkami i tydzień przez planową połówką w Nowej Soli, na którą miałem ostry apetyt po udanej wiośnie, szczególnie po udanym maratonie.

Chciałem niejako jak Bubka... urwać parę dobrych sekund z życiówki, no ale zatrucie i osłabienie wszystko zniweczyło.
We wtorek zrobiłem pierwszą próbę, krótki i delikatny rozruch. Czułem się jakbym wylazł spod walca na budowie jakiejś. Miałem czarne wizje.

Sam start grał mi w duszy ostro. Z Nową Solą miałem do tej pory same pozytywne doświadczenia. Miło upałów wykręcałem tam dwa razy życiówkę.
Tym razem już przed startem wiedziałem, że czeka mnie co najwyżej walka o przetrwanie po mega osłabieniu i płukaniu bebechów.

W czwartek postanowiłem ruszyć do lasu zobaczyć jak jest.
Byłem z jednej strony słaby, ale z drugiej było trochę lepiej... no i niestety podkusiło mnie, aby trochę mocniej depnąć parę odcinków crossowych.
Chciałem zobaczyć jak się mogę rozkręcić, a przy okazji chciałem podkręcić organizm i pobudzić nieco metabolizm.
Kiedyś, w tym przed jedną połówką właśnie w Nowej Soli zrobiłem takie pobudzenie dzień przed... tylko wtedy było krótko i po asfalcie, teraz cross i to dłuższy, ale za to dwa dni przed.

Było z jednej strony nieźle, szybko, ale jednak nie było spodziewanej mocy. Postanowiłem jednak wystartować, na luzie, bez ciśnienia... w piątek po rozruchu zajadając jeszcze ciasto z rabarbarem :)

Plan był taki, żeby nie trzymać się jakiegoś tempa konkretnego, tylko lecieć na samopoczucie z zapasem. Prognozy były bezlitosne - miało być 27C i pełne słońce. Na takie coś trzeba obowiązkowo brać poprawkę.


Pani Kierowniczko, jak jest lato to musi być ciepło, takie jest odwieczne prawo natury :)
Prognozy niestety się sprawdziły, chociaż z samego rana było chłodno, kiedy wyskoczyłem po bułki na śniadanie do miodka :)
Problem w tym wszystkim był taki, że dotąd w tym roku nie biegałem za często w takim skwarze. Może ze dwa razy i tyle. Organizm nie dość, że nieprzystosowany do temperatury, to jeszcze osłabiony. Przed chwilą jeszcze mną trzęsło z okazji Zimnej Zochy, a tu nagle 20C więcej.
Takie skoki temperatury to ja lubię, bardzo, ale w saunie :)

Na rozgrzewce pociłem się już sporo i mając w pamięci różne takie tam... nie szarżowałem. Truchcik, jakieś ćwiczonka, wc-krzaki, truchcik i dwa przyspieszenia krótkie. Tyle. Niecałe dwa kilosy.


Start... obok mnie ludzie, którzy latają połówkę w okolicach 2h, jednak po 100 metrach sytuacja się klaruje. Lecę spokojnie.
Chciałem się z jednej strony podczepić pod kogoś konkretnego, jednak od razu wyluzowałem wszelkie pokusy na jakiś konkretny czas.
W sumie to mi to bardzo odpowiadało. Kolejny bieg na samopoczucie, gdzie nic nie jest pewne.
Teraz niepewność była jednak o wiele większa. Spodziewałem się nawet, że po jakiś trzech kilosach ściana mnie zetnie, do mega luzu, którego czułem na początku.

Pierwszy kilos poniżej 4:00. Mimo, iż biegło mi się luźno wolałem nie kusić losu. Zaciągnąłem ręczny, przestałem wpatrywać się w Gremlina, czasem tylko zerkałem jak się tętno prezentuje i czy to mniej więcej gra z odczuciami. Tętno na początku przekraczało ledwo 150.
Zacząłem rozmyślać o tym. Niby niskie, ale te poczucie, że jednak nie wiem co będzie dalej trochę mnie trzymało w ryzach.

Upał był mega. Ludzie po bokach ledwo stali, a jak patrzyłem na ludzi wokół mnie, to słabo się robiło. Temperatura przy asfalcie była spora, nie wiem jaka, ale podejrzewam, że jakbym się położył i poleżał, to miałbym jaja smażone na boczku na bank ;)

Trasa początek trochę niezbyt mi odpowiadający. Kostka nie jest moim ulubionym podłożem, na szczęście było jej może kilometr i to niecały. Potem był jednak asfalt po mieście i spora część "starej" trasy, czyli droga w kierunku Strefy Gospodarczej z agrafką.
Jedyny plus tej trasy jest taki, że jest płasko. Podbieg, podobno upierdliwy, na mnie nie robił w sumie żadnego wrażenia. Różnica wysokości była może na poziomie 2m ;)


Pierwsze co mnie uderzyło po umyśle, to że zacząłem prawie od początku doganiać starych wyjadaczy. Na około 5km doleciałem do grupki ludzi, których normalnie widywałem z pięć minut przede mną. Poleciałem obok nich jakiś kilos i ruszyłem dalej swoim tempem, a właściwie intensywnością.
Tętno kręciło się poniżej 160. Normalnie czułem się jak na delikatnym Drugim Zakresie, aczkolwiek osłabienie było mega wyczuwalne.
Oddechowo było nie najgorzej, czyli oddychałem bez jakiegoś rzężenia jak koń :)
Specyfika trasy jednak była trochę zabójcza. Z jednej strony się biegło prawie bez tłumów, lecz po drugiej stronie widziało się nadbiegające do agrafki tłumy. Co najlepsze, na co zwróciłem od razu uwagę... że był to jeden z najcichszych biegów :)
Przeważnie ciągle ktoś gada, oddycha ciężko, szemrocze, chrząka czy podpytuje. Tu wszyscy biegli niemal w ciszy :)

Koniec pierwszej pętli był przyjemny. Było sporo tłumów w okolicy startu/mety, więc wrzask był zabawny.
Po jednej stronie kątem oka widziałem ludzi, którzy siedzieli przy wielkim grillu... jeju jak im zazdrościłem :) z drugiej strony tłum ludzi, coś wrzeszczący żebym "dawał" :)

Mijając linię startu/mety było na zegarze 42:cośtam. Kurcze, od razu mnie strzeliło, że strasznie się wleczę, bo normalnie na dychę to by było tempo maratonu, w sumie i tak nieco wolniejsze już. Po chwili do mnie doszło, że to półmetek, a nie 10km, więc lekko się rozgrzeszyłem. Z boku dostałem łyka od towarzysza biegowego i pognałem dalej. Postanowiłem nie luzować się bardziej, aczkolwiek ta chęć "połóż się plackiem na tym asfalcie... będzie ciepło i fajnie... jakoś często mi się pojawiała przed oczami :)

Druga pętla i znowu kostka, potem ulice miasta i wio na Strefę Ekonomiczną. Tam już dawało podwójnie po głowie - od słońca i od monotonii.
Oczy miałem zalane potem chyba po raz setny. Na jakimś punkcie ochlapałem się wodą i w sumie niewiele brałem do picia. Bałem się o swoje bebechy, aby ich nie zaplumkać i nie dociążać niepotrzebnie.

W ogóle start o 17:00 wymagał ode mnie lekkiej diety. Szybkie bieganie po obiedzie odpada w moim przypadku, więc tego dnia zjadłem tylko dwie bułki z miodem. Godzinę przed zjadłem jeszcze galaretkę energetyczną Enervita i to tyle.

Na drugiej pętli lecąc na tej strefie lekko poczułem bebechy, ale na szczęście to było tylko chwilowe coś, chyba po wodopoju i nawrocie, gdzie była nagła zmiana rytmu. Mijałem kurtynę wodną, a raczej mega prysznic. Miałem ochotę się zatrzymać i usiąść w kałuży wody. Piekło z niebios może nie strasznie, ale prażyło mocno. Czułem się jak popcorn w mikrofali, a zarazem czułem się jak gąbka, która jest mielona w różne strony.

Zabawne, ale przypomniał mi się mój debiut w maratonie w upalnym Wrocku. Przypomniał mi się również debiut w półmaratonie z Grodziska, gdzie również było ciepło. Czy to nie przypadkiem jakieś przeznaczenie, te upalne biegi dla mnie? ;)
Miałem istną burzę myśli, kilosy za to mijały nawet nieźle.
Po dolocie do 15 wiedziałem, że już jest blisko. 17km było po chwili, a na 19km dotarło do mnie, że zaraz... zaraz będzie meta. Jeju jak szybko leci połówka w porównaniu do maratonu :)))
Ostatnie dwa kilosy już przestały być leniwe. Mijałem ciągle kogoś. Tak naprawdę, to od 5km ciągle kogoś mijałem. Taktyka sprawdziła się idealnie, aczkolwiek czułem ten bezsensownie szybki i mocny cross z czwartku. Żałowałem, że nie odpuściłem tamtego biegu, bo szanse na dobry czas były spore.

Kolejna sprawa to, że nie wiedziałem na ile biegnę. 20 kilos był w okolicach 3:59, a 21 w 3:51. Strasznie leniwie mi się biegło. Nie miałem jakoś ochoty na szybkie rozpędzanie się, jednak na końcówkę już trochę depnąłem. Kiedy jak nie teraz sprawdzić, jak się zachowa organizm po osłabieniu i biegu w opale na dłuższym finiszu?

Ostatnie 300m pokonałem w średnim tempie 3:17. Było więc smerfnie :)
Ostatnia prosta to fajny wrzask, a za linią mety, oczywiście z telemarkiem ;) od razu dostałem butelkę wody, która prawie w całości wylałem na głowę.
To była druga przyjemniasta chwila na tej imprezie :)

Dobiegając do mety widziałem dopiero zegar... wskazywał 1:26:10 chyba. Po zatrzymaniu Gremlina zobaczyłem, że zleciało 1:26:04 Netto i pierwsze co... że kurde, żebym wiedział, to bym te pięć sekund jakoś przemielił w nogach, no ale i tak byłem mega zadowolony za metą.
Wyprzedziłem spoooro harpaganów, nawet się trzymałem, nie padałem na asfalt, nie miałem zawrotów głowy... czułem się po prostu, jak po szybkiej, ale z zapasem połówce.
Zająłem w ogóle 24 miejsce, co jest chyba najlepszym moim miejscem na tak liczne grono (646 osób) w tej imprezie. Jak widać, bieganie z zapasem początku w upale się jakoś sprawdza.

Dwie i pół minuty od życiówki, w upale... tydzień po grypie żołądkowej, jest OK.
Średnie tętno 161. Niskie. W sumie tętno z maratonu chyba było podobne. Z jednej strony jest zapas, ale z drugiej trochę objaw zmęczenia organizmu, który obserwuję w sumie od jakiegoś czasu. Tutaj nie mogłem i w sumie bałem się jakoś pójść na żywioł.
Może to i dobrze, walka na żyletki w takich warunkach po przejściach byłaby chyba lekko nierozważna ;)


Kolejny start we Wrocku... aż ciężko mi myśleć teraz o czymś konkretnym. W sumie im mniej się planuje, tym chyba lepsze starty wychodzą ;)


Imprezka w Nowej Soli bardzo fajna. Może nie ma tam zbyt wielu atrakcji, ale klimat imprezy jest lekko specyficzny. Niejako tradycja to upał z nielicznymi wyjątkami, jednak to też swoisty klimat. Czego się jednak spodziewać po końcówce maja, jak nie ciepła? :)
Fajne motywy były na trasie. Mijałem nawet swoisty pit-stop, gdzie człowieki z własnego ogródka pociągnęli węża i pryskali biegaczy. Jeju, fajowe to było :)
Niektórzy wolontariusze ledwo co stali, a kibice... niektórzy, którzy dopingowali na pierwszej pętli, na drugiej ledwo siedzieli. Ogólnie śmieszna imprezka, w pozytywnym wydaniu.
Trasa w tym roku zmieniona, dwie pętle zamiast trzech. Chyba na plus, chociaż kostki i bruku nie lubię, jednak nie było jej jego w sumie aż tyle.


Koko dżambo i do przodu! :)


Aloha
pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Joseph (2016-06-04,22:25): Ja też zauważyłem tę prawidłowość - upał redukuje różnicę do Harpagananów. Się ścieśnia jakby tak ;p No to do zoba we... Wrocku. Dlaczego mnie to nie dziwi? ;)
snipster (2016-06-05,21:27): oho, zapowiada się ściganie we Wro :)
paulo (2016-06-07,09:49): Fajnie to opisałeś :) Pozdrawiam
snipster (2016-06-07,09:59): Dzięki Paulo ;] pozdro
żiżi (2016-06-08,08:08): Też to zauważyłam,że te nieplanowane imprezy są najlepsze:)
snipster (2016-06-08,09:34): trochę spontanu czasem, gdzieś zawsze jest przyjemne ;)







 Ostatnio zalogowani
Leno
08:22
biegacz54
08:09
luki8484
08:01
platat
07:59
michu77
07:56
arturgadecki
07:51
Mikesz
07:12
kos 88
07:12
Januszz
06:35
Bartuś
06:33
Stonechip
06:06
drago
05:59
romangla
05:39
42.195
04:23
Admin
03:00
krunner
01:53
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |