Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [64]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
LordMarc
Pamiętnik internetowy
Hisotria spisana nogami

Marek Grund
Urodzony: 1989-08-08
Miejsce zamieszkania: Strzebiń
28 / 32


2016-04-26

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Chyża Durbaszka (czytano: 947 razy)

 

Na bieg w Szczawnicy zdecydowałem się dość spontanicznie, bo ledwie na 2 tygodnie przed startem. Ktoś chciał odsprzedać pakiet, postanowiłem skorzystać. Po chwili numer startowy był już mój
Co skłoniło mnie do startu? Nie jestem pewny, czy sam udział w Chyżej Durbaszcze na dystansie 20 km czy chęć kibicowania w Mistrzostwach Polski w Długodystansowym Biegu Górskim, które miały się odbyć w ramach Wielkiej Prehyby, na dystansie 43 km. Kiedy jest już po wszystkim wiem, że chciałem tego i tego.

Wybieganie trwa - jestem w trakcie przygotowań do Perun Skymarathon, który odbędzie się już 7 maja w Czechach. Chyża Durbaszka miała być małym górskim sprawdzianem do tego startu.

Centrum zawodów na wszystkich 4 dystansach – dodatkowo Hardy Rolling na 6 km i Niepokorny Mnich 96 km – było oddalone ledwie 100 metrów od miejsca noclegu, więc idealnie. Chyża Durbaszka jako jedyna startowała jednak z innego miejsca, a dokładnie z Jaworek, gdzie zostaliśmy przewiezieni autobusami.

Na miejscu ok. pół godziny na przygotowanie. Rozgrzewka i serce zabiło pierwszy raz mocniej. Napawając się wszystkimi widokami dookoła – po raz drugi. Ahhhh góry! - krzyknąłbym, ale to jeszcze nie był ten stan.

Przed startem jeszcze wspólna fotka z biegaczami, którzy zajęli pokój obok.
Pogoda w tym dniu była chyba wymarzona - bardzo rześko, lekkie zachmurzenie, gdzie nie gdzie próbowało się przebijać słonko, a wiatr nie miał zamiaru utrudniania rywalizacji.

Około 250 śmiałków na starcie - zawodowcy, amatorzy, jak i pewnie Ci przerażeni samym udziałem w biegu górskim. Rozejrzałem się dookoła, na ale twarzach nie było widać strachu, widziałem tylko uśmiechy. Odliczanie… 3, 2, 1…

Na początek trochę klepania asfaltu - jakoś to trzeba było przetrwać. Wypatrzyłem w tłumie Iwonę Turosz i postanowiłem biec przy niej, licząc na walkę do samego końca. Niestety walka nie trwałą zbyt długo - Iwonie bieg utrudniała kolka. Niemniej jednak trzymałem jej tempo, bo jako „zawodowiec” w paleniu startów wiedziałem, że przyśpieszenie na tym etapie przyniosło by owoce już na pierwszym lub drugim podbiegu.

Ciągnąłem Iwonę za sobą do pierwszego podbiegu, który był już w 100 procentach w górskim klimacie. Tam postanowiłem zaatakować. Iwona został lekko w tyle, ale widziałem, że jako typowy biegacz górski poradzi sobie z naturą i jeszcze mnie dogoni.

Atakowałem podbieg na 80 procent możliwości. Wyprzedzałem regularnie i plasowałem się między 2. a 3. panią biegu. Tempo było równe, ale podbieg dłużył się. Po chwili lekka prosta i spotkanie na trasie z Niepokornymi Mnichami, którzy zmagali się z biegiem już od 8 godzin. Serdecznie ich wszystkich pozdrowiłem i zachęciłem do dalszej walki. Widać było, że oni już swoje przeszli, ale też że nie mają zamiaru się poddać.

Dobiegam do przeł. Rozdziele. Na okoliczność widoków, jakie tutaj napotykam dostaje gęsiej skórki. Z szokiem zwalniam. To właśnie tutaj góry - po raz pierwszy tamtego dnia - usłyszały mój krzyk. Jeszcze nie ten z bólu, ale ten prawdziwej radości… „Życie jest piękneeeeee!”

Przyśpieszyłem po chwili, bo z trasy robiła się jedna wielka sinusoida - góra, dół, góra, dół itd. Do tego było bardzo wąsko, a szlak pokryty był korzeniami. Włączyłem większy stopień koncentracji, by nad tym zapanować, ale nie mogłem się też powstrzymywać by co chwile rozglądać się na boki i podziwiać przyrodę.

Szlak pod Wysoką - to tutaj usłyszałem głęboki oddech i zobaczyłem wielkiego susła Marcina Świerca, który właśnie bronił tytułu Mistrza Polski. Minęło kilka sekund i Marcina już nie było. Podrapałem się po głowie i pomyślałem - „wow, z czego oni są zrobieni!?”

Pobiegłem dalej. Kawałek po bardzo odsłoniętym fragmencie pozwolił słońcu ogrzać moją twarz. Pozdrowiłem kilku turystów i po chwili nastąpił ostry skręt do Schroniska pod Durbaszką. Bardzo agresywny zbieg po trawie i emocje znów puszczają. „Życie jest piękne” - znów wykrzyczałem, a kibice stojący pod schroniskiem wzmocnili swoje brawa i okrzyki.

Punkt odżywczy na 11. kilometrze trasy. Wypiłem kubek wody, kilka kolejnych wylałem na twarz i głowę. Wspaniałe uczucie. PS. Serdecznie pozdrawiam tamtejsze wolontariuszki!

Wznowiłem bieg. Po chwili wyprzedził mnie Bartosz Gorczyca, który twardo gonił Marcina w walce o tytuł.

W miarę płaski fragment, a w żołądku... małe zawirowanie. Nie mam pojęcia czym mogło być ono spowodowane. Zwalniam. Po chwili wyprzedza mnie trzecia zawodniczka Chyżej Durbaszki - Emilia Romanowicz. Jej plecy są co raz dalej, chyba bardzo zwolniłem…

Do głowy przywędrowały tu pewne słowa - „Musisz zmienić sposób myślenia, sukces to wybór!” Każdy mistrz wie, że psychika to najpotężniejsza broń. Ale większość z nas nie wie, że ma moc. Co dzień robimy to samo, myślimy schematycznie. Każdy dzień jest względnie taki sam. Jedyną zmienną rzeczą jest... zmiana. Zamiast narzekać na wycisk mówmy sobie, że katujemy się dla siebie, dla swojej pasji. Patrzmy na siebie jak na mistrza, zacznijmy myśleć i mówić jak mistrz, a nikt nas nie powstrzyma...

To działa!

Żołądek zaczyna puszczać. Dwa 2 cukierki zjedzone na szybko naładowały mnie energią. Ruszyłem w pościg. Zbiegi zdawały się nie mieć końca. W końcu nastała prosta przed Szafranówką - to tutaj łączyły się trasy Chyżej Durbaszki i Hardego Rollingu. Panowie przebiegali tylko ze świstem, ale nie miałem zamiaru im odpuszczać. Trzymałem ich plecy w zasięgu.

Za Szafranowką czekał nas już tylko baaaardzo długi i mocny zbieg do mety. Tempo było tak szybkie, że nogi nie potrafiły zwolnić, ciało leciało do przodu. Upadek tutaj przyniósł by fatalne skutki. Do tego błoto... wszędzie błoto.

Na końcu agresywnego zbiegu był ostry zakręt na wybrukowany chodnik. 700 metrów do mety, przy brzegu Dunajca. Moje nogi… uginały się same po tym fragmencie trasy. Nie chciałem już jednak zwalniać, dlatego włączyłem „tryb walki na głosy”. Na mecie już było mnie słychać. Krzyki pomogły, zawsze pomagają!

Skręcam na most, gdzie była ulokowana meta. To były moje sekundy zwycięstwa!Przekroczyłem linie mety z podniesionymi rękoma - ostatnie górskie przetarcie przed Perunem zaliczone na 4 z plusem.
Marek Grund
miejsce 38/250
czas: 2:03:10

Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora







 Ostatnio zalogowani
kazik1948
14:23
kos 88
13:47
Piotros
13:43
Januszz
13:41
bunioz
13:40
pbest
13:40
bask
13:36
bobolo500
13:32
Basia
13:31
Leno
13:22
kryz
12:59
CZARNA STRZAŁA
12:44
gpnowak
12:41
glowas
12:41
smszpyrka
12:39
panpanda
12:37
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |