2016-05-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| To jeszcze nie koniec. (czytano: 281 razy)
Mało brakowało, a do Wrocka jechałbym pociągiem, a zeń do Jelcza – Laskowic rowerem, i z powrotem to samo. Całe szczęście, że do tego nie doszło, bo padłbym jeszcze wcześniej niż miałem paść.
Pierwsze dziesięć km przebiegłem dobrze, z kolegą. W następnej dziesiątce poznałem córkę Basi, której Memoriał właśnie się odbywał. Biegliśmy razem i gadaliśmy, bo ona jest jeszcze większą gadułą ode mnie, a tak sympatyczną, że żal mi było, gdy zacząłem słabnąć i moja rozmówczyni oddalała się w siną dal, ku upragnionej mecie. Druga dyszka wyszła o minutę gorzej od pierwszej a ja odczuwałem gwałtowny spadek napięcia. Niedługo później, starszy pan jadący na rowerze z naprzeciwka, powiedział: Eee, ty kuśtykasz, do mety nie dobiegniesz! No, wsparcie dostałem jak cholera, tym bardziej, że sam to czułem ale nie chciałem się przed sobą przyznać. Trzecia dycha była o 13 minut gorsza a ja dostałem takiej mgły w oczach, że chciałem usiąść, by nie upaść. Problem był w tym, że nogi były sztywne jak pręty i nawet gdybym usiadł, to jak potem miałbym wstać? Przeszedłem więc w chód, i tak brnąłem przez jakieś pół kilometra. Na wodopoju, oparty o stół, usłyszałem jak wolontariusz pytał czy dam radę. - Nie mam innego wyjścia – odpowiedziałem. A ratunkowy (przy karetce) podejrzliwie na mnie patrzył. Pobiegłem dalej. Około trzydziestego piątego kilosa dogonił mnie starszy pan (67 lat) mówiąc: co pan tak długo (albo szybko – nie pamiętam) idzie? Kurde, ja nie szedłem, ja biegłem, naprawdę. Mój następny „pocieszyciel” porwał do przodu, bo miał szansę na podium w kategorii wiekowej. Ja dalej swoim tempem, bo jedyna szansa jaką miałem, to dobiec do finiszu. Trzysta metrów przed metą zadzwoniła żona, bo pewnie była zdziwiona, że się jeszcze nie odezwałem, a przecież już dawno miałem skończyć ten maraton. Sto pięćdziesiąt metrów przed końcem, ktoś człapie za mną. Oglądam się i mówię: co w człowieku jest, że będąc prawie na samym końcu jeszcze chce kogoś myknąć w ostatniej chwili (to miał być żart), a facet rzekł: może złapiemy się za ręce i razem przekroczymy metę? (to też chyba był żart). Nie, tak bawić się nie będziemy, nie po to zdychałem tyle kilometrów, żeby teraz dać się prześcignąć w ostatniej chwili. Przyśpieszyłem i już nie oddałem swego jedenastego miejsca od końca.
Co ty masz w sobie maratonie w Jelczu – Laskowicach, że trenując więcej niż w zeszłym roku, zrobiłem czas o ponad trzydzieści minut gorszy?
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2016-05-05,14:48): Mareczku, dzielny jesteś:) Naprawdę. Ukończyłeś. Brawo. Czytając to miałem siebie przed oczyma 24 lipca w Poznaniu :) Hung (2016-05-05,20:22): Dziękuję, Pawle, powoli mija mi załamkam, a żona wzięła na poważnie, że nie pobiegnę już nigdy maratonu.
|