2015-08-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Pogoria. (czytano: 558 razy)
Zew.
On zawsze zwycięża...
Perspektywa dwóch-trzech godzin po Parku, albo, nie daj boziu, po Skałce, była z leksza przerażająca. No na Skałce to już bym była jak ten chomik w karuzeli!
Wskakuję w auticzko, do bagażnika wrzucam ciuchy na zmianę, wodę, banana, ręcznik i kostium, tak na wszelki wypadek. I dalej w drogę!
Rozpoznaję stare kąty... kiedy tutaj byłam ostatni raz? 10 lat temu? Pozmieniało się bardzo!
Przepakowuję plecaczek, czapeczka na łeb, gremlin łaskawie łapie sygnał za drugim podejściem. Ruszam niespiesznie, spróbuję pobiec w miarę równo przewidywanym dla mnie tempem, które normalnie jest mi ciut za wolne.
Obiegam najpierw III, docieram do miejsca, gdzie zawsze się z K.T. rozbijaliśmy. A później już tylko poznaję nowe miejsca, przystaję popatrzeć jak nurkują ptaki. IV obiegam najpierw od wschodu, po drodze spotykając Shadoke i namiętnie sztachając się zapachem iglastych drzew. Ścieżka jest dosyć dobrze oznaczona i całkiem fajnie się biegnie.
W końcu, po pokonaniu lasu i pól, wpadam na ścieżkę rowerową, którą biegnę już do samych torów, by wreszcie wrócić zachodnim brzegiem III. Nad IV widzę jeszcze dzikie miasteczko camperów i przyczep, po drodze objadam się pierwszymi jeżynami.
Nawet nie zauważyłam, kiedy trzasnęłam 20km (i pomyśleć, że miałabym gdzieś w ramach tego kilometrażu biegać i jeszcze za to płacić! wolne żarty!!!). Zrezygnowałam z planów zwiedzania jeszcze II i I, może następnym razem.
Nie odmówiłam sobie jednak przyjemności wskoczenia do wody! Przebrałam się szybko przy samochodzie w kostium, zarzuciłam ręcznik i wróciłam na plażę. Woda była cudnie chłodna, miło było poczuć jej słodkość na słonej twarzy. Popływałam chwilę żałując, że nie wzięłam Pameli- mogłabym się z czystym sumieniem wypuścić głębiej w jezioro. Muszę o tym pamiętać następnym razem.
Cóż, trzeba się było zbierać bo umówiłam się z mamą, ale postanowiłam, że kiedyś to jeszcze powtórzę.
Ogólnie, to był jeden z przyjemniejszych treningów. Na luzie, w fajnych okolicznościach przyrody. I nawet zrealizowany dokładnie według planu.
Ten tydzień wyszedł cholernie kiepsko w kilometrażu.
Cóż, bywa. Jak to mawiają starożytne Gumisie: "rest if you must, but don"t you quit".
Sam lipiec to ponad 230km, ale gdy policzyłam "nieobecności" i dwa skrócone treningi- no dobiłabym chyba do 300km... Zastanawiam się teraz, czy to dużo, czy mało? wydaje się ogrom, bo nigdy tyle jeszcze w miesiąc nie nabiegałam. Ale.... no. I to by było na tyle!
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga |