Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [6]  PRZYJAC. [140]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
kryz
Pamiętnik internetowy
Opowieści dziwnej treści.

Krzysztof Ryzner
Urodzony: 1960-01-27
Miejsce zamieszkania: Jarosław
124 / 308


2015-04-20

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
14. Cracovia Maraton - 19.04.2015 (czytano: 3144 razy)



Kto przebiegnie maraton ten wie, że siła mięśni to rzecz wtórna wobec naszej mocy wewnętrznej, czyli motywacji, siły woli, oraz twardej psychiki. Oczywiście łatwiej jest o nią gdy ciało jest należycie przygotowane. To nie jest to coś, co jest fizjologicznie akceptowane przez organizm ludzki. Tym bardziej w takich warunkach jakie panowały w niedziele w Krakowie.
14. Cracovia Maraton - 19.04.2015 - niedziela …
Tak na dobrą sprawę przy warunkach jakie panowały w niedziele w Krakowie nurtowała mnie odpowiedź tylko na jedno pytanie. Na ile po zimie jestem przygotowany do biegania maratonów. Nie za bardzo liczyłem tu na dobry rezultat. Co prawda zakładałem na kilkanaście dni przed startem, że mogę podjąć próbę złamania 3.30 jednak od razu z tego pomysłu zrezygnowałem. Wiatr, wiatr, wiatr … dawał mi jednoznaczną odpowiedź na to pytanie.
Tak na dobrą sprawę problem miałem z tym jak się ubrać. Czy biegać na krótko czy na długo …
Niepowtarzalna atmosfera na Rynku w Krakowie, wielu znajomych. To wszystko poprzedziło niedzielny start.
Co by nie powiedzieć w mojej ocenie dało się zauważyć perfekcyjną organizacje całej imprezy, nie tylko maratonu.
Godzina 9.00, start do maratonu …
Pod maska dobrego nastroju byłem skoncentrowany. Umysł nieustannie analizował funkcjonowanie mojego organizmu w poszukiwaniu potencjalnych słabych jego punktów. Subtelnych sygnałów fizycznej słabości, które na dalszym etapie biegu mogły się przerodzić w poważne problemy. Nieustannie starałem się korygować i regulować krok, w taki sposób, aby równomiernie rozłożyć obciążenia na wszystkie mięśnie. Aby móc szczególnie na początku tracić jak najmniej energii.
Praktycznie zaraz po starcie złapałem swobodny rytm biegu. Postanowiłem trzymać się zająca na 3.30 i skoncentrować się tylko na biegu …
Następne dwie godziny mojego życia ograniczało się praktycznie tylko do rzeczy niezbędnych, picia i biegania, biegania i picia. Nie myślałem o kilometrach, które pokonuję oraz o tempie biegu. Nie patrzyłem na zegarek. Miałem przecież zająca. Unikałem dumania o pokonywanych kilometrach. Biegłem w swoim rytmie, aż przestał on być w pewnym momencie moim rytmem.
Na punkcie z napojami na Błoniach, gdzieś na 27 km, w pewnym momencie pogubiłem się. Nie wiem jak się to stało, ale prowadząca grupa odskoczyła mi gdzieś na odległość aż 30 – 40 metrów. W tym momencie dopadł mnie też lekki kryzys, chyba też i kryzys psychiczny. Niepotrzebnie zacząłem analizować pewne fakty. Pojawił się straszny natłok myśli. Przecież jeszcze na 21 km miałem czas w granicach 1.44.30 i biegło mi się bardzo dobrze, a tu nagle … Niepotrzebny duży natłok myśli spowodował pewne zwątpienie. Zwątpiłem, że małym nakładem sił mogę dogonić grupę. Odbiło się to wszystko na moim biegu.
Wiejący wiatr oraz brak możliwości schowania się za zawodników powodował, że musiałem coraz więcej sił wkładać, aby biec w zakładanym tempie.
Pozytywne wibracje niosły mnie co prawda jeszcze przez kolejne kilometry. Ale w okolicach 34 kilometra dopadła mnie apatia oraz pierwsze poważne oznaki dużego zmęczenia. Nagle wszystko zaczęło rysować się w ciemniejszych barwach. Choć zaledwie kilkanaście minut temu patrzyłem na świat przez różowe okulary.
Wszystko wyglądało jeszcze w miarę przyzwoicie do 37 km, tam na podbiegu na most wiatr już wiał czołowo. Zbieg nad Wisłę i praktycznie do 41 km to nieustanna walka z czołowym wiatrem. Nie było się za kogo schować. Każdy biegł swoim tempem. Jedni drugich wyprzedzali, inni słabli. W tym momencie nie było to zmaganie się z czasem, a z samym sobą.
W trakcie długiego biegu psychiczne górki stopniowo staja się coraz wyższe, dołki coraz głębsze, a wahadło nastrojów wychyla się coraz częściej. To trochę jakby w czasie biegu przeżyć emocje całego życia. Ostatnia świadoma myśl jaka kołatała mi się po głowie, falowała w rytm mentalnych wzlotów i upadków, nadchodzących bez ostrzeżeń to dotrzeć do mety.
Ostatni kilometr to jak zwykle euforia i zadowolenie z ukończonego biegu. Kiedy już dotarłem do mety, zaraz za nią poczułem nie tylko bólu, zmęczenie, lecz też ulgę, że dotarłem gdzieś gdzie mogłem wreszcie dotrzeć, gdzie mogłem wreszcie odpocząć.
Po ukończonym maratonie po raz kolejny zdałem sobie sprawę, że zdrowe ciało ma tu zasadnicze znaczenie, ale jeśli chcesz pobiec dobrze liczy się przede wszystkim umysł.
Start ten potraktowałem jako mocne wybieganie, przetarcie przed startem w następną niedzielę w Orlen Marathon.
Przy dobrych warunkach chciałbym tan złamać granicę 3.30. A jak będzie czas pokaże. Lecz liczyć się będzie przede wszystkim zadowolenie oraz dobra zabawa …

Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora







 Ostatnio zalogowani
rolkarz
22:40
LukaszL79
22:26
kubawsw
22:20
BOP55
22:02
szakaluch
21:41
przemcio33
21:28
troLek
21:20
Deja vu
21:19
eldorox
21:11
Seba7765
21:08
chris_cros
21:05
Stonechip
20:29
Wojtek23
20:19
piotrhierowski
20:06
stanlej
20:02
cumaso
19:53
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |