Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [50]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Varia
Pamiętnik internetowy
Wariacje biegowe starszej pani

Joanna Grygiel
Urodzony: ------
Miejsce zamieszkania: ŻARKI LETNISKO
28 / 66


2014-08-11

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Bieg Pozytywny, czyli jak uczyniłam zadość tradycji. (czytano: 2324 razy)

 

Przez wieki było tak: mężczyźni walczyli, stawali w szranki i rywalizowali, a piękne, słabe kobiety machały im chusteczkami (taki rodzaj dopingu) i mdlały z wrażenia. Wiadomo, teraz kobietom się w głowach poprzewracało i nie wszystkim wystarczy machanie, o omdleniach nie wspominając.

A jeszcze w moich szkolnych czasach (i wcale nie było to w epoce dinozaurów, ani nawet w czasach Kopernika, jak kiedyś sądził mój syn) kobiety nie uprawiały wielu dyscyplin sportowych, ba, nie biegały na dłuższych dystansach. I ja byłam wychowywana w duchu: nie biegaj, bo się spocisz i ci zaszkodzi, a zresztą dziewczynce to nie wypada. No, rower jeszcze uchodził, ale rzecz jasna - też bez szaleństw. Może przesadziłam w drugą stronę wychowując własną córkę... choć przecież nie jestem do końca przekonana, na ile w ogóle miało to na nią jakiś wpływ :) Jak widać, w moim przypadku wychowanie na spokojną, stateczną matronę zupełnie zawiodło.

W każdym razie czasy się zmieniły i nie tylko nikt nie broni kobietom startować w maratonach, ale są do tego wręcz zachęcane. I coraz więcej z nas nie boi się rywalizować (a nawet wygrywać) z kolegami. Inna sprawa, jak znoszą to panowie. Zdarzyło mi się kiedyś na zawodach nordicowych, że wyprzedzany przeze mnie starszy pan tak się zdenerwował na widok kolejnej mijającej go kobiety (a panie startowały minutę później :)), że chwycił kije pod pachę i zaczął przede mną uciekać biegiem...

Tak myślę, że w głębi ducha większość panów woli jednak, gdy dama jego serca wspiera go dopingiem, podziwia i dopieszcza, zamiast się z nim ścigać. A może się mylę? Sama biegam, wędruję i jeżdżę na rowerze z Jarkiem i on aż tak bardzo na to nie narzeka, zwłaszcza, że wespół-zespół łatwiej jest przetrwać rozmaite kryzysy i porażki, a i powodów do radości też jest dwa razy tyle.

Niemniej ciągle jeszcze na zawodach biegowych wśród zawodników przeważają panowie, a wśród kibiców - ich rodziny. Ja też w ostatnią sobotę postanowiłam wystąpić w roli tradycyjnej żony - i zamiast ganiać bez sensu po lesie, wesprzeć męża z "trybun". No dobrze, wiem, że nikt nie uwierzy, iż nagle zmieniłam swoje poglądy na rolę kobiety w rodzinie i społeczeństwie. Nie, nie mam żadnej kontuzji. Po prostu dla mnie było za gorąco na bieganie. Doświadczenie z Koszwic wykazało, że takie temperatury mi nie służą. Zwłaszcza, że start zaplanowany był na godzinę 13!

Zatem tym razem odniosłam się negatywnie do Biegu Pozytywnego i w Szarlejce wystartowało siedmiu panów z Leśnych Ludków: Jarek, Łukasz, Sławek, Włodek i dwóch Zbyszków w biegu głównym, Adrian w konkurencji NW oraz Kamil, syn Adriana, nasz nowy leśnoludkowy nabytek, w biegu dzieci. Zawodnikom dzielnie towarzyszyły trzy żony, w tym ja. Ponieważ zapomniałam wziąć białej chusteczki do machania, stałam na mecie z aparatem fotograficznym i też nim głównie machałam, bo - złośliwa bestia - odmawiał współpracy. Może wolał biec niż kibicować? W każdym razie nakrzyczałam się ile wlezie, kibicując wszystkim, nie tylko moim klubowiczom.

I jakoś wcale nie żałuję, że tym razem odpuściłam, bo nawet samo stanie w słońcu mnie zmęczyło. A zawodnicy mieli do dyspozycji tylko jeden! punkt z wodą na szóstym kilometrze, co przy tym upale byłoby dla mnie nie-do-przetrwania. Wszyscy za to chwalili sobie życzliwą panią ze zraszaczem na drugim i ósmym kilometrze.

Rozbawił nas pakiet startowy, w którym znajdowały się plastikowe różowe klapki w rozmiarze 31-32. Podobno niektórzy trafili na żółte w rozmiarze 46. Hmm, chyba dla nas bez różnicy... Jedni chwalą te zawody, inni mniej. Ja byłam tylko kibicem, pojechałam do Szarlejki by spotkać znajomych, znaleźć się w tej specyficznej biegowej atmosferze. To udało mi się zrealizować, więc dlaczego miałabym narzekać?

A w niedzielę zrealizowałam się sportowo: pojechaliśmy do Brynka na żurek. Jarek z Włodkiem zachwycali się nim na zeszłorocznej Orbicie. I zasłużenie - polecam!
A cóż to za sportowy wyczyn "zjeść żurek"? - zapytacie. No, zjeść nie sztuka. Tylko trzeba było do Brynka dotrzeć. To 50 km od nas - w jedną stronę. W obie 100. Rowerem rzecz jasna :) Niby nic takiego, a cieszy!

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


domcab (2014-08-12,15:15): Oj było strasznie gorąco, a do tego ten piach unoszący się przy 1 i 9 km był okropny. A Pani która nas poratowała wodą z węża ogrodowego powinna dostać taki ładny pozytywny medal :) Mimo wszystko całkiem przyjemny bieg :) Dzięki za kibicowanie :)
Varia (2014-08-12,15:29): Cała przyjemność po mojej stronie :) Gratuluję wyniku!
domcab (2014-08-13,08:16): Dziękuję :) Do tej pory nie mogę uwierzyć, że udało mi się wejść "na podium". Teraz mam wielką motywację do kolejnych treningów. Pozdrawiam :)







 Ostatnio zalogowani
cinekmal
07:34
mieszek12a
07:20
ula_s
07:08
szydlak70
06:45
Etiopczyk
06:34
Stonechip
06:32
Leno
06:23
shymek01
05:36
42.195
05:25
Łukasz S.
05:03
lordedward
00:02
kos 88
23:54
Fredo
23:33
Henryk W.
22:58
marczy
22:57
Wojciech
22:42
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |