Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [91]  PRZYJAC. [91]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Magda
Pamiętnik internetowy
Ziorko do ziorka

Magdalena R-C
Urodzony: --------
Miejsce zamieszkania: hożuf
820 / 949


2014-06-19

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Lemony Snicket: seria niefortunnych zdarzeń (biegowa intuicja). (czytano: 1221 razy)

 

Normalną intuicję mam bardzo mocno rozwiniętą.
Czasami w sposób wręcz lekko przerażający.

Nie sądziłam jednak, że można ją w jakiś sposób wykształcić, no, o ile dotyczy czegoś konkretnego, a tutaj- biegania.

Wiele osób powtarza mi, że biegając tak wolno, nie mam pojęcia o bieganiu. O tym, że nie mam pojęcia o walce na trasie, mówi mi facet, który dobrze przygotowany po prostu przybiega do mety, mówi to mnie, która do tej mety dociera dużo później, która musiała sięgać głęboko w siebie, żeby znaleźć siłę na każdy następny krok. No faktycznie- co ja mogę wiedzieć?
Mówi mi to ktoś, kto nie przebiegł ułamka tych biegów co ja, kto na innych ludzi i ich opowieści jest zamknięty (a ja lubię tych opowieści słuchać, bo najlepiej uczyć się na cudzych błędach). Wreszcie, ktoś kto nie ma podstaw, a ja w końcu trochę wiem, i przez studia, i różne kursy, i wreszcie doświadczenie na polu nie tylko biegowym.


Teraz jednak wiem, że powinnam sobie ufać i na polu biegowym. Że również tutaj intuicja mnie nie zawodzi.






Była to niedziela. Ciepła, nawet bardzo.
Godzina względnie wczesna. Ruszyłam na trening.

Nie zawsze mogę biegać tyle, ile bym chciała, ale przygotowania do jesiennego maratonu, które trwają od połowy kwietnia, oceniłabym na solidne 4+ i jestem z nich zadowolona. Cóż, byłam.

Chciałam nieco urozmaicić swoją zwyczajową pętlę, maksymalnie wydłużyć jej pierwszą część, bo bałam się, że zabraknie mi kilometrów- w planie miałam progowy, pierwszy w ramach tych przygotowań.
Zawsze, od samego początku mojego biegania, biegam po twardym podłożu. Bardzo rzadko zdarza mi się biegać po ścieżkach, duktach. Jeżeli już, to czasami na biegach, ale dawno w takim nie brałam udziału. A teraz coś mnie podkusiło i przy nabijaniu dodatkowych metrów przy "zakolu", postanowiłam wypuścić się na łąki.
Później biegłam w miejscu gdzie kiedyś biegły tory, i zamiast wrócić na chodnik, którym zawsze pokonywałam dany odcinek trasy, pomyślałam, że przecież tory biegły dalej i jeżeli przejdę na drugą stronę ulicy i przecisnę się przez pierwsze krzaki, to też znajdę ścieżkę.
Mijały kolejne kilometry, a ja poruszałam się pod baldachimem młodych drzew samosiejek, w otoczeniu gęstych krzewów, po ziemno-piaskowym podłożu usianym różnej wielkości kamieniami. Podłoże dla mnie zupełnie nienaturalne.
W końcu dotarłam do miejsca gdzie musiałam skręcić i poruszać się dalej po swojej tradycyjnej pętli.
Na razie było płasko, ale wkrótce czekał mnie spory podbieg. Zegarek na ręce wpadł w wibracje sugerując przejście w prędkość progową. Przyspieszyłam. Zaczynał się podbieg.
I właśnie w tym momencie odezwała się moja biegowa intuicja. To były sekundy. Pomyślałam, że progowy na podbiegu to może nie najszczęśliwsze połączenie, jeszcze miałam możliwość odbić w bok i do upadłego poruszać się te 20 minut na ok 700m odcinku płaskiego, byle nie przeginać z obciążeniem.
Zlekceważyłam tę myśl.
Jakieś 200m dalej, na podbiegu, w lewej nodze, w połowie łydki, pojawił się ostry, przeszywający ból.
Zatrzymałam się, pomajtałam nogą- jest ok. Idę, jest ok. Biegnę...kurde, coś jest nie tak. Pod górę w zasadzie trochę boli. Ale przede wszystkim, bardzo dziwnie czuję tę nogę.
Pierwsza myśl, że to złamanie zmęczeniowe. Nigdy wcześniej nie miałam takich odczuć, do niczego co miałam wcześniej mi nie pasowało. Wracałam ostrożnie prosto do domu.

Chcąc wykluczyć najgorsze, poszłam na pogotowie.
Bozia była jednak łaskawa i spotkałam mądrego, doświadczonego lekarza. Chirurg ortopeda-traumatolog. Kiedyś biegający. Stwierdził naderwanie mięśnia.
Przepisał tabletki i maść, ustaliliśmy co mam robić i kiedy zgłosić się do niego w poradni. Chociaż tyle.
Na razie jednak nogę oszczędzam. Oczywiście nie biegam ani nie ćwiczę. Do pracy jeżdżę tramwajem. W domu, jeżeli się nie krzątam, to trzymam ją w górze. Sumiennie nacieram i łykam. Nawet się już nie wkurzam.
Analizuję.
Gdzie tym razem popełniłam błąd?
Specjalnie zaczęłam od mniejszych obciążeń. Biegałam wolniej niż wcześniej, wkutwiając się na tempo, ale wierząc że tak jest lepiej dla organizmu, że to będzie mniejsze obciążenie, więc i szansa na przegięcia mniejsza i kontuzji może nie będzie. Czy to chodzenie do pracy to było za dużo? A może odżywianie nie te? niestety od kiedy zaczęłam znowu normalnie pracować, jest z tym kłopot. W zasadzie, to prawie nie jem. Jak jest zły dzień, to przez 8h pracy nie mam nawet kiedy iść do kibla, nie mówiąc o przerwie na jedzenie. Teraz, gdy przyjęli więcej ludzi, powinno być z tym lepiej. Nie jest ot kwestia wagi, bo regularnie jest mnie mniej, w małych, bezpiecznych dawkach.
Czy może wszystko na raz...taka suma niefortunnych zdarzeń. Nie wiem jak szybko uda mi się wrócić do biegania. Może 3 tygodnie? może dłużej?
Muszę bardzo uważać, żeby nie zrobić fałszywego ruchu.

Trochę mi żal.
Szanse na jesień rysowały się bardzo fajne.
Na razie zastanawiam się, jak biegać po powrocie z tego biegowego wygnania.

Ze spokojem znoszę tę sytuację. To akurat mi się podoba.

Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga







 Ostatnio zalogowani
Fredo
23:33
Henryk W.
22:58
marczy
22:57
Wojciech
22:42
Admin
22:39
Ty-Krys
22:27
wigi
22:10
kubawsw
22:03
Jawi63
21:49
rolkarz
21:46
Rehabilitant
21:44
entony52
21:38
valdano73
21:36
AntonAusTirol
21:24
mar_ek
21:00
conditor
20:51
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |