Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [126]  PRZYJAC. [286]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
mamusiajakubaijasia
Pamiętnik internetowy
"Byle idiota pokona kryzys; to co cię wykańcza, to codzienna harówka" - Antoni Czechow

Gabriela Kucharska
Urodzony: 1972-08-26
Miejsce zamieszkania: Rudawa / Kraków
524 / 580


2014-03-25

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Korespondent wojenny (Półmaraton Marzanny)... (czytano: 2413 razy)



W niedzielę z całą wyrazistością uświadomiłam sobie, że nie mogłabym być reporterem wojennym. Nie żebym za czymś takim szczególnie tęskniła - dokładniej rzecz biorąc nigdy nie miałam nawet takiej pokusy (ani możliwości).
Ale nie chcieć, a nie móc, to są dwie zupełnie różne rzeczy.

A jak uświadomiłam sobie tę jakże ważką prawdę?
Ano tak, że robiłam zdjęcia na Półmaratonie Marzanny.
Nie pierwszy i nie ostatni raz w moim życiu zapewne.

Plany miałam piękne: najpierw chciałam sfotografować start, potem truchcikiem na drugą stronę Błoń i pocykać fotki tam, a potem pędusiem nad Wisłę i w połowie drogi między klasztorem norbertanek a Mostem Dębnickim ustawić się grzecznie na trasie i robić zdjęcia nadbiegającym mocarzom i mocarkom, z Wawelem i zakolem Wisły w tle (obiektywnie rzecz biorąc raczej piękne ujęcie), oczywiście dopingując ich przy tym, ile Bozia mocy w płucach dała. Potem, kiedy przebiegną już Maciek z Magdą (Magda debiutowała prowadzona przez Maćka, a ja obiecałam ich dopingować), znów biegusiem na Błonia, tam jeszcze kilka fotek, i na metę, by tam dokończyć fotograficznego dzieła. Jako kropka nad i udokumentować fotograficznie dekorację.
Plan wcale ambitny a przy tym całkowicie realny.

Wraz z rozpoczęciem biegu przystąpiłam do jego realizacji; hop na ławkę, łapy z aparatem do góry i ... oni biegną, a ja strzelam w nich obiektywem.
Potem - idealnie zgodnie z założeniami - truchtem na drugą stronę Błoń i pstrykam dalej. Teraz już dopingując znajomych i piękne panie. (No cóż, ja zawsze dopinguję piękne panie - czyli wszystkie - a że na Marzannie kobiety stanowiły 20 % startujących, więc i wydarłam się solidnie.)
Kiedy minęła mnie karetka zamykająca bieg, truchcikiem pobiegłam nad Wisłę. Udało mi się zdążyć przed pierwszym zawodnikiem:)

Metodą prób i błędów wybrałam sobie odpowiednie dla mojego zadania miejsce, stanęłam na środku trasy, ustawiłam aparat i jęłam te zdjęcia robić.
Niektórym pokrzykiwałam, innym nie. Tu nie robiłam żadnej selekcji - po prostu czasem mi się chciało, a czasem nie.
I tak do momentu kiedy biegli pojedynczy biegacze. Kiedy zaś zaczęły nadbiegać grupy - formalne lub nie, stwierdziłam, że tu trzeba ratować życie - swoje i innych - i jęłam dopingować przeraźliwie. No cóż... stałam na środku trasy, i tak jak pierwsi w grupie widzieli mnie doskonale, tak ci z tyłu już niekoniecznie i całkiem realne było to, że poturbują siebie i mnie zwyczajnie na mnie wbiegając. (Ale fotki robione ludziom, którzy wbiegali wprost na mnie, wyszły fajnie :) a tylko jeden biegacz - zaskoczony - rzucił we mnie ciężkim słowem. Zwyczajnie się przestraszył:)
Tak więc stałam sobie, darłam gębę, dopingowałam ile wlezie (w obronie własnej i innych, a także dlatego, że ja to zwyczajnie lubię), i robiłam zdjęcia. Cały czas czekałam na Maćka i Magdę.
Swoją drogą kiedy tak stałam na środku trasy i dopingowałam biegnących, większość z nich na widok aparatu robiła bardzo fajne rzeczy; uśmiechali się, skakali w górę, pokazywali kciuki i generalnie pozowali tyleż naturalnie co wdzięcznie.

Nagle ktoś do mnie podszedł i krzyknął, że biegacz zasłabł.
Rzeczywiście pięć metrów dalej na skraju trawnika leżał człowiek i wyglądał nieszczególnie.
Tu krótka, króciusieńka walka z samą sobą - robić fotki dalej, czy lecieć pomagać nieszczęśnikowi.
I tu dochodzę do clou: pieprzyć profesjonalizm i spełnianie obowiązku, jeżeli człowiek potrzebuje pomocy!

Mała dygresja:
Mój średni syn ma skłonność do omdleń i mdleje w najmniej spodziewanych (i odpowiednich) momentach.
Siłą rzeczy wiem, jak w takich przypadkach należy postępować, i zawsze zupełnie spokojnie (nauczyłam się opanowania emocji w takich sytuacjach) przystępuję do akcji ratowniczej. Dodam tylko, że Jaś prawie zawsze mdleje w kościołach. A spektakularne omdlewanie dziecka na Jasnej Górze na ogół łączy się z chęcią pomocy bliźnich i sensacją.
Generalnie przywracać do świadomości ludzi po utracie przytomności potrafię, i nieraz już zdarzyło mi się pomagać osobom zupełnie nieznajomym.
A w dodatku jako doświadczona harcerka odczuwam imperatyw, że jeżeli ktoś potrzebuje pomocy, to moim OBOWIĄZKIEM jest pomóc. Tak po prostu.


Rzuciłam się więc do faceta i pierwszą rzeczą, którą zrobiłam było sięgnięcie mu do majtek. To jest oczywiste - trzeba usunąć rzeczy, które mogą uciskać i utrudniać przepływ krwi. Facet (półprzytomny) sięgnął odruchowo do tych spodenek w chęci obrony (komedia!), ja mu grzecznie tłumaczę "Spokojnie, nie chcę ci niczego ściągać, tylko poluźnić gumkę", facet z ulgą zamyka oczy i pozwala na moje operacje. Nota bene postąpiłam słusznie, bo okazało się, że miał bardzo ciasno zawiązany sznureczek w spodenkach biegowych i ten sznureczek go mocno uciskał. Podniosłam mu nogi do góry, obok mnie pomagała mu drobniuteńka kobieta-kibic, i jeden z biegaczy. Jak się nietrudno domyślić, biegaczowi zależało na czasie, więc po upewnieniu się, że nie zostawia człowieka bez pomocy, poleciał dalej z przykazaniem, aby powiedział policji, która stała z 200 metrów dalej, by wezwali pogotowie.
My twardo ratujemy człowieka.
Duży mężczyzna i dwie ratowniczki - ja niska i ta druga kobieta, może odrobinkę ode mnie wyższa, za to połowa ze mnie.
W międzyczasie podbiega do mnie Maciek (doczekałam się, psiamać!) i pyta, czy trzeba pomoc. Mówię mu, że nie, że nie jest najgorzej a poza tym pomoc medyczna jest już wezwana.

Na szczęście nasz omdlały kolega miał na numerze startowym napisane swoje imię, więc co jakiś czas wołałam go po imieniu i kazałam otworzyć oczy. Pogotowia nie ma. Facet po otwarciu oczu już nie potrafi podać swojego nazwiska. Pogotowia nie ma. Łapię za telefon i wzywam do niego pomoc medyczną. Po chwili pojawia się przy nas strażnik miejski i po zorientowaniu się, co jest grane, przystępuje do pomocy. On też wzywa pomoc medyczną. Facet już nie reaguje na swoje imię i już nie otwiera oczu. Na szczęście te oczy mu nie uciekły, tylko już nie kontaktuje. Tętno ma równe, choć ciśnienie słabe. Strażnik wpada w lekką furię, dlaczego tej pomocy jeszcze nie ma.
Widząc, że mi łapy mdleją od trzymania nóg tamtego w górze, mówi, żebym go puściła, to mnie zastąpi.
Żebrzę u przebiegających zawodników o trochę wody. Nie, nie chce poić nieprzytomnego, ale chcę mu zwilżyć twarz i głowę. Jak na złość wszyscy mają w bidonach tylko izotoniki. Ktoś ma kropelkę wody, wylewem człowiekowi na głowę, nic to nie daje.
Atmosfera zaczyna się robić bardzo nerwowa. Jakiś niedzielny pijaczek na wałach Wisły krzyczy do nas "Ratujcie go! Gdzie to pogotowie?! Człowiek wam na rękach umrze!"
Strażnik odpowiada, że pogotowie już jedzie i jeszcze raz po nie dzwoni, okazuje się, że karetka rzeczywiście jest już w drodze. Zaczynam się bać...
Ten straszący rychłą śmiercią nieprzytomnego pijak ma w sobie coś sugestywnego...
A potem przyjeżdża karetka. Badają szybko "naszego" pacjenta, sprawdzają mu ciśnienie, po czym szybciuteńko ładują go na nosze i do karetki. Jeszcze chwilkę ratują go w środku i odjeżdżają do szpitala. Na odjezdnym strażnik miejski pyta "dokąd go zabieracie?".
Całe to zamieszanie trwało jakieś 10 - 15 minut.

W tym miejscu chcę odszczekać wszystko to, co źle myślałam o strażnikach miejskich. Że tylko wystawiać mandaty potrafią, a tam gdzie potrzeba pomocy, to jej na pewno nie udzielą. Ten udzielił, definitywnie ratując w moich oczach podupadły obraz tej formacji mundurowej.

Wracam do robienia zdjęć.
Ale to miejsce już mi nie służy.
Biegnę więc sobie w stronę mety, pstrykając po drodze jeszcze kilka fotek - całkiem z bliska (wyszły świetne!).

Dobiegam do Błoń, tam jeszcze chwilka z aparatem, i zgodnie z założeniami truchtam na metę dopingować i fotografować.
Drę japę, a jakże. Tomka Smolucha rugam przy pomocy choler za przemaszerowanie linii mety; ten tłumaczy się ze straszliwych, widocznych gołym okiem, skurczów łydek.
Krzyczę dziewczynom; "Gwiazdeczko", "Królewno", "Dziewczynko" - te słowa latają w powietrzu naprzemiennie. Na ogół pomagają, choć nie zawsze:)
Maciek z Magdą kończą. Drę się jak oszalała, jednocześnie pstrykając zawzięcie. Magda świeci własnym blaskiem. Maciek niewiele mniejszym;)
Zostaję jeszcze na mecie, jak długo mogę, a potem idę pod scenę udokumentować dekorację (na szczęście krótką).
Kończę pracę, żegnam się z Pawłem Żyłą i grzecznie per pedes zasuwam na dworzec.
Jeszcze dość paskudna kawa w Mc"Donalds (smakuje jak boska ambrozja), jeszcze zakupy w Carrefour, wsiadam do pociągu, SIADAM i jadę do domu.
Na marginesie...
Dopiero kiedy usiadłam w pociągu, zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem zmęczona:)

A w domu selekcja zdjęć (przychodzi mi już dość łatwo), relacja i mogę iść spać. Jest po trzeciej rano...


No i wniosek:
Dlaczego nie mogłabym być korespondentem wojennym?
Ano dlatego, że pomijając już kwestię strachu i innych tego typu rzeczy, kiedy widzę człowieka potrzebującego pomocy, to zupełnie odruchowo rzucam się na pomoc.
Skrajnie nieprofesjonalnie:)
Zamiast nastawić aparat i fotografować zawzięcie i mieć TAKI materiał, ja ratuję. Jak mogę, jak potrafię...

Na chlebek bym nie zarobiła;)






Biegacz, któremu pomagałam, wczoraj po południu wyszedł ze szpitala i pojechał do domu.


Dopiero dzisiaj, po rozmowie z Maćkiem, uświadomiłam sobie, że on naprawdę mógł umrzeć. Tamten w Poznaniu na maratonie umarł. I kilkunastu innych też.
W czasie naszej małej akcji ratunkowej w ogóle o tym nie myślałam.





PS. I jeszcze maleńkie spostrzeżenie na koniec.

- Otóż kiedy pomaga się omdlałemu dziecku, to ono poddaje się woli osoby ratującej bez reszty; pozwala sobie rozpiąć spodnie, zsunąć majtki, rozpiąć stanik. Po prostu jest przerażone i ufa, że osoba ratująca mu pomoże.

- Kiedy pomaga się kobiecie, ta pozwala na rozpięcie spodni czy spódnicy, zsunięcie majtek i rozpięcie stanika, za to kurczowo podtrzymuje spódnicę, żeby jej nie było widać bielizny:) Ufa, że osoba ratująca wie, co robi i poddaje się jej woli i poleceniom.

- Kiedy pomaga się mężczyźnie, ten ZAWSZE kurczowo trzyma się za spodnie i majtki. Jak by się bał gwałtu co najmniej;)
Za to na zapewnienie, że chce się mu tylko pomóc, grzecznie stosuje się do poleceń:)

Dziwni Ci faceci; zdrowie jest mniej ważne niż majtki na swoim miejscu:)




Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


adamus (2014-03-26,01:05): Bardzo ładnie. Jak "zemdleje" na Jurajskim ognisku to będzie miał mnie kto ratować :))
PawełŻyła (2014-03-26,07:57): Nie spodziewałem się tego po Tobie, żeby straszyć człowieka , zamiast go ratować i tłumaczyć to poluzowaniem gumki. ;-)))
paulo (2014-03-26,08:31): każdy ma swoje niedoskonałości :) Niemniej chwała Ci za to, że potrafiłaś pomóc potrzebującemu, a być może uratowałas go od śmierci.
ciutek (2014-03-26,20:28): Gaba! Dziękujemy za doping i piękne zdjęcia! Wszystko dobre, co się dobrze kończy! Mam nadzieję, że za rok nie będziesz robić zdjęć, bo pobiegniesz w Marzannie :)
mamusiajakubaijasia (2014-03-26,21:58): Bez przesady, Paweł. Nikogo nie uratowałam od śmierci. Po prostu wespół z drugą kobietą zadbałyśmy o potrzebującego :)
mamusiajakubaijasia (2014-03-26,22:00): Macku, za rok pobiegnę koniecznie! Będę już wtedy - mam nadzieję - zdrowa, i nie widzę powodów, dla których miałabym odpuścić start w moim ulubionym biegu po cudownie pięknej trasie.
mamusiajakubaijasia (2014-03-26,22:04): Na marginesie... Chciałam podkreślić z całą mocą, że nie zajmuję się już blogami na Maratonach Polskich, i ten wpis zamieszczony na stronie głównej jest dla mnie totalną niespodzianką. Wracam do domu po całodziennej absencji, siadam do komputera, a tu taki psikus redakcji...
adamus (2014-03-26,23:11): Na marginesie; a kto teraz zajmuje się blogami ??
amd (2014-03-27,14:16): Wow ... wspaniale!
straszek (2014-03-28,08:30): Dziwni ci faceci, biegają z gumką...
mamusiajakubaijasia (2014-03-28,10:54): Stasiu... boją się gwałtu, to biegają z gumką ;)







 Ostatnio zalogowani
Stonechip
13:16
kostekmar
13:09
Iryda
13:07
arco75
13:04
tatabeba
12:55
BemolMD
12:49
mabole
12:45
Lego2006
12:40
Rehabilitant
12:34
kos 88
12:21
ONszymON
12:11
runner
11:50
stanlej
11:39
martinn1980
11:31
eferde
11:20
rys-tas
11:13
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |