Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
161 / 338


2013-12-27

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Fartlek (czytano: 4177 razy)

 

Święta niby służą do kontemplacji, spotkań rodzinnych, spotkań towarzyskich i ogólnie lekkiego oderwania się od rzeczywistości. Te ostatnie można raczej rozumieć jako "puszczenie lejcy" no i chyba tak też było u mnie :)

Ostatnio trochę odpłynąłem w odległe zaświaty, więc dzisiaj będzie bardzo przyziemnie, bardzo ;)

Czasem w wolnych chwilach staram się zgłębiać tajniki biegowe, które nieco ambitniej traktują bieganie, niż tylko "spokojne szuranie nogami bez wysiłku". Bieganie ma sprawiać radochę, a nie ambitne mordowanie, jednak każdy czasem chce sobie nieco szybciej nóżką zakręcić.
Tak więc i ja co jakiś czas staram się nieco kombinować i urozmaicać sobie bieganie.

Kiedyś opisywałem swoje przeżycia odnośnie Interwałów, było też co nie co odnośnie długich wybiegań (WB), a ostatnio dopiero padło mi na oczy pojęcie Fartlek. Co jakiś czas przeglądając różne takie tam, pojawia się te słowo i za każdym razem co innego oznacza. Na początku w ogóle źle mi się to przeczytało i jak widziałem Fartlek, rozumowałem to po swojemu "Far flek". Jakieś tam coś, co wymyślono gdzieś tam.

No i obchodziłem to "jakoś tak", niespecjalnie czując jakąś tęsknotę do bliższego zapoznania się z tym czymś. Do niedawna tak myślałem, jednak ironia losu sprawiła, że całkiem przypadkiem ostatnio natrafiłem na owe pojęcie.
Sumienie w końcu mnie tchnęło "eee skoro już maraton się biega, to warto chyba również poznać definicję tego FARFLEKA?".

Wgooglowałem więc te słowo i od razu zostałem poprawiony przez Wuja Google, że zapewne chodzi mi o Fartlek.

Pierwsza myśl? Fart...co? Fart? lek? to jakieś jaja? albo dla jaj wymyślił to jakiś amerykaniec, albo... no i właśnie oczom moim ukazała się definicja, która powstała nie w Ameryce, lecz w Szwecji.
AAaaaaa jak tak, to spoko ;)

Zacząłem dalej brnąc w opis, jednak lekko się brechtałem. Dlaczego?

Fart po hamerykańsku, czy tam anglosasku oznacza... puszczenie bąka (delikatnie mówiąc) :)

no ale jak wiadomo, Szwedzi są nieco inni, przecież każdy chyba słyszał o szwedzkim kucharzu z Mapetów? ;)

Dobra...
sam opis tego Fartleka jest w sumie fajowy, bo oznacza zabawę z prędkością. Nie jest to ani interwał, ani drugi zakres, ani tylko wolno, ani tylko szybko. Widziałem sporo definicji w zależności który Guru to opisywał, jednak idea jest prosta.
Proste rzeczy i definicje, jak wiadomo są najlepsiejsze i najfajniejsze.

Odmian Fartleka jest chyba z dziesięć (po szczegóły odsyłam do google).
Mi najbardziej w oczy rzuciła się oczywiście wersja leśno-górzysto-pagórkowata. Dlaczego właśnie ta?
mieszkam w mieście, gdzie pagórki to rzecz normalna. Mam rzut beretem do lasu, gdzie pagórki są sporawą czasem normalnością, a raczej są nienormalnością (zależnie od kaca i/lub zmęczenia ;)). Drugi zakres w takich pagórkach jest rzeczą niewykonalną biorąc pod uwagę latanie na tempo. Idealnie więc pasuje tu owy Fartlek.

Raz szybciej, raz wolniej, raz dłużej szybciej, raz bardziej intensywniej, raz raz raz... mix ogólnie wszystkiego.

Aaaa no i w tym całym Fartleku chodzi o to, żeby się nie obijać ;)


Pomyślałem sobie, że ten Fartlek to ja w sumie co jakiś czas robię, całkiem nieświadomie. Koła jednak nie wymyśliłem ;)


Ostatnio jednak, owy mój Mix, czyli Fart(bzzz)lek był w Wigilię.
Poznałem, mówiąc delikatnie, bardzo dokładnie definicję, dowód i lemat pojęcia słowa FARTlek.

Wymyśliłem sobie przed startem, że "dzisiaj trochę szybciej i intensywniej, ale bez hardkora", w skrócie MIX. Pod górki mocniej, ale nie pod wszystkie. Tak samo ze zbiegami, czasem szybciej, czasem jeszcze szybciej, a czasem chwila na oddech. Reszta wedle dynamicznej sytuacji "się zobaczy".

Ubrałem więc lżejsze kopyta (treningowo-startowe), krótkie (do kolan) spodenki, jedną bluzę, chustę na łba, Gremlina na łapę i rękawiczki. Wio.
Jakoś od początku czułem się niezbyt lekko. Pierwsza myśl to oczywiście ta, że coś od tygodnia mi siedzi w bebechach i nie za bardzo chce stamtąd wyjść. Po śniadanku (i drożdżówie ;)) przegryzłem na poprawę jabłko. No i w sumie było ok... przez jakieś pierwsze pół kilosa.
Mimo wcześniejszej toalety, jakoś tak niezbyt... no wiadomo.

Leciałem dalej i po jakiś dwóch kilosach nieco podkręciłem tempo. Mix (Fartlek) to Mix.
Prawie na Dzień Dobry w tym momencie poczułem moje bebechy, które zaczęły pomrukiwać...

Myślę sobie "ki ch...olera?" no ale przestało po stu metrach. Ufffff. Jednak... po kolejnych 200 metrach czuję, że mruknięcie zamieniło się w chęć małego grzmocika. Olaboga. Rozglądam się wokół - nikogo nie ma - Uffff (po raz drugi), spoglądam na okoliczny drzewostan przepraszając przypadkiem wsłuchujące się w odgłosy lasu wiewiórki. Nieco lepiej się poczułem ;)

Miałem w tym momencie nadzieję, że to taki tylko pierwszy kotek za płotek. Pognałem więc dalej, bo za chwilę był zakręt i ostro pod górę. Może górka nie wygląda, ale wgniata i ma paręset metrów i w sumie wszyscy tam dyszą. Dyszę więc i ja. Nagle słyszę, że moje bebechy również zaczynają dyszeć, bo na pomruki to mi nie wygląda.
Górka się skończyła i czekał już zbieg. No grzechem byłoby tam nie depnąć, co uczyniłem. Pomruki się skończyły, jednak po chwili znowu poczułem chęć-efekt pomruków. Wiadomo o co kaman ;)
Na szczęście las był pusty od człowieków i tym bardziej zwierzaków ;)))

Postanowiłem nieco zluzować z prędkością na płaskim, trochę się uspokoiło. Potem szatkowałem odcinki na krótsze odcinki, jednak jakoś tak to niewiele pomogło.

Pomruki to już było wręcz(?) wycie Lwa, a ja czułem się powoli jak taki jeden "Paul Finch" z American Pie. Z jednej strony to była narastająca komedia, ale z drugiej powoli przed moimi oczami, a raczej myślami ;) pojawiał się ten Finch, jak szukał toalety ;)

Po jakiś 10km przestałem szarżować z tempem, zamieniając styl na jakiś chiński - styl czapli - który polegał na wolnym biegu, aby bebechy najlepiej nie wykonywały ruchów pionowych, bocznych, wszelakich.

W pewnym momencie doznałem efektu olśnienia - Fartlek - Fart opisywałem, a lek - lek na moje coś błądzącego w brzuchu. Wystarczy się raz przebiec nieco szybciej po górkach, żeby problemy z bebechami mieć niejako za sobą.

W tamtym momencie problem nie miałem za sobą, a raczej w sobie. Przypomniałem sobie opowieści, jak to niektórzy nie ruszają się z domu na trening bez papieru, czy podobnych asortymentów ;)
Hmmm tak, czułem wtedy nieodpartą chęć, a do domu było jeszcze sporo km. To była masakra ;)

Kilometry dłużyły się jak... papier toaletowy. Odliczałem tylko 4.... 3.5.... 3..... 2.5..... 2.... tylko Park... kilometr, pół i jak widziałem dom, no bardzo mnie tak widok domu nie ucieszył ;)

Fartlek - "fartowny" lek na całe zło ;)

Plusem było to, że po powrocie i hmmmm nie czułem już niczego, co by zalegało w środku. Daaaaawno się tak nie spociłem... zimnym potem w czasie biegu ;)


Aha i bieganie po zjedzeniu jabcoka to nie jest dobry pomysł ;)



--fota znaleziona kiedyś w necie, idealnie pasuje do leśnego Fart`leka po jabłku ;)



Aloha

pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Kaja1210 (2013-12-27,21:38): Skoro Fartlek mamy już omówiony teraz przeanalizujmy znaczenie słowa biegunka ;))
snipster (2013-12-27,21:50): Kaja hehe ;) nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem ;)
maleńka26 (2013-12-27,22:56): Matka natura ....
snipster (2013-12-28,09:53): Lucy, życie... ;)
maleńka26 (2013-12-28,10:13): Piotruś o to mi chodziło.....
snipster (2013-12-28,10:18): w tamtym momencie "zabawa prędkością" była naprawdę zabawą i walką prawie o życie ;)
dario_7 (2013-12-28,10:48): Najlepsze "odrzuty" są po suszonych morelach ;))
snipster (2013-12-28,10:56): Dario, a nie wiem, nie próbowałem nigdy ;) te owoce to jednak coś mają w sobie...
Marysieńka (2013-12-28,17:09): Snipi.....ja taki "problem" podczas maratonu przerabiałam...ba byłam zmuszona dosłownie w centrum miasta "pozbyć" się problemu....i wiesz co??? Miałam gdzieś co sobie myśleli kibice...:)
snipster (2013-12-28,17:31): Maryś hehe :) no tak, maraton to już inna bajka, szczególnie jak się leci po miejsce na podium ;) ja jestem jednak francuski piesek i wolałem do domu z tym dobiec, niż w lesie się z igłami zmagać :P
paulo (2013-12-28,17:47): czyli do sernika dołożyłeś jabcoka :)
snipster (2013-12-28,17:51): Paulo, mniej więcej tak, aaa i banan jeszcze był ;)
Hung (2013-12-28,17:59): Szczere pole, wiatr jak diabli, do lasu daleko a ja mam takiego "frartleka" po kiszonej kapuście, że ho, ho. Pierwsze napotkane drzewo i dołek pod nim a w dołku krzak róży. Zrezygnowałem. Drugi dołek w polu i noga po kostkę w błocie. Ulga. Kto nie przeżył, ten nie wie co to za przyjemność, nawet gdy warunki niesprzyjające.
snipster (2013-12-28,18:02): Hung, cóż... wszystko to, to trening i czegoś nas uczy ;)
pzuberek (2013-12-28,19:04): Zawsze mówię, że Święta to zły okres dla biegaczy. To zamach na żołądek i wątrobę, które nie dają rady z natłokiem rzeczy;)
snipster (2013-12-28,19:14): Piotrze, masz rację, to był zamach... i dostałem za swoje ;) aczkolwiek w następne dni, było już zdecydowanie lepiej :)







 Ostatnio zalogowani
jarecki112
07:51
platat
07:50
Admin
07:48
cinekmal
07:34
mieszek12a
07:20
ula_s
07:08
szydlak70
06:45
Etiopczyk
06:34
Stonechip
06:32
Leno
06:23
shymek01
05:36
42.195
05:25
Łukasz S.
05:03
lordedward
00:02
kos 88
23:54
Fredo
23:33
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |