Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
148 / 338


2013-10-22

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
z deszczu pod rynnę (czytano: 4425 razy)

 

"Co się dzieje? No o co chodzi? Przecież miało być tak pięknie! Wywiady, wizyty w zakładach pracy miały być..."
No właśnie...

Ten start nie tak miał wyglądać, a wyglądał blado, po prostu mi nie wyszedł. Najgorsze, że nie znam konkretnej przyczyny.
XXVIII Bieg Barbórkowy o Lampkę Górniczą - Lubin - 10 kilometrów, czyli coś w sam raz na pomaratońskie śmignięcie.

Czas jaki "wybiegałem" to słabizna dla mnie. 39m58s jest czasem dobrym... ale jakbym biegł półmaraton.
Nie, na kacu nie byłem.

Chciałem na ten weekend gdzieś pośmigać. Mijały właśnie 3 tygodnie od Berlina. W pamięci wciąż świeże wrażenia i "zdajemisię" recepta na szybsze ściganie. Na oku miałem dwie połówki - Szamotuły i Bydzia. Do Bydzi odechciało mi się czytając forum i zawirowania wokół organizacji, a do Szamotuł nikt ze znajomych się nie deklarował, że jedzie. Zapisałem się więc na Dyszkę w Lubinie. Nigdy w sumie tam nie startowałem, a sam bieg bez wpisowego z racji Barbórki KGHMu.

W tygodniu nie szalałem z obciążeniem. W poniedziałek krótkie interwały. Na dłuższe harce nie pozwoliły problemy z bebechami - obiad...
Środa jakieś tam śmiganie po Wzgórzach Piastowskich, czyli delikatny Cross. Piątunio totalny trucht prawie podobną trasą. W sobotę zamiast krótko potruchtać postanowiłem porobić coś przy remoncie, więc drabina i góra-dół, ale bez jakiegoś szaleństwa.

Plany na niedzielę były więc ambitne. Miałem powalczyć o życiówkę, jednak nie miałem gnać od początku, tylko później przyspieszyć. Odwrotnie, jak na Bachusie. Hmm...


Kiedyś przychodzi taki dzień, w którym nic nie idzie...

Najgorsze, że chyba w tym wszystkim sam sobie również dokopałem, bo jak można nazwać to, że wieczorem będąc na zakupach zakupiłem serniczek :)

Patrzyłem na niego, tego obłędnego serniczka i kalkulowałem "nie no, zaszkodzi mi, tak samo jak mi szkodzą lody na bebechy i ściganie się później, tak samo nadmiar słodkiego zalega w bebechach i później je traumatycznie przemiela".
Po chwili "nie no, nie zaszkodzi, jak zjem tyci kawałek, a resztę odstawię na później, jako nagrodę...".

Patrzyłem więc na dwa kawałki, jedne mniejszy, drugi większy. Mniejszego się bałem, że zjem go zaraz, więc wziąłem większy.
Że niby miałem zjeść mały kawałek i resztę odstawić. Yhyyy ;)
Po kolacji wciągnąłem więc jeden kawałek, potem drugi i nagle okazało się, że nie ma już połowy. Potem "aaa jeszcze jeden"... i zostawiłem tylko jeden kawałek. Skoro ostał się tylko jeden, to grzechem byłoby go zostawić ;)

Wieczorem byłem pełny jak nadmuchany balon. Obżarstwo mnie kiedyś wykończy. No i wykończyło.

Rano pobudka po 6ej, wyjazd o 7:00, mimo iż start był o 11:00, a do Lubina się jedzie godzinkę. Współtowarzysze musieli się zapisać, a obawiali się o tłok.
Przed wyjściem z domu zdołałem wcisnąć w siebie jedynie pół małej bułki z serem i miodem. Byłem po prostu pełny.


Po przyjeździe naszła mijana ulewa, która ustąpiła jakąś godzinę przed startem. Ludzi ogólnie było sporo. W dodatku jeszcze jakieś biegi i sztafety górnicze. Ogólnie spoko ;)
Rozgrzewka tak sobie teraz myślę, d..py nie urywała w moim wykonaniu. Delikatny truchcik tu i tam. Trochę rozciągania i tyle. Nie pobudziłem się na niej. Nie zrobiłem ani rytmów, ani przebieżek, ani szybszego chociażby odcinka w tempie około biegowym. Kolejna amatorszczyzna.

Już podczas truchtania na rozgrzewce po ulicy dziwnie mi się biegło. Prawie się ślizgałem. Wybicie nie było wybiciem, tylko takim oklapłym uszkiem Misa Uszatka. No ale to rozgrzewka, słońce na dodatek wychodziło, więc liczyłem, że się lekko przesuszy.

Po starcie hamowałem się, jednak po 2km jakoś nie było tego zapasu mocy. Po chwili był lekki podbieg, potem dłuższy, a ja zamiast depnąć do przodu ledwo trzymałem się grupki z 60cio latkiem!
Droga lecąc lekko w dół przypomniała mi o zjedzonym serniczku, który zaczął trochę się kręcić po bebechach. Bez jakiejś awarii, ale jednak mocne depnięcie odpadało.
Starałem się więc delikatnie jakoś rozpędzić, no ale nihuhu. Mocy nie było i to mnie mocno szokowało. Tempo było wręcz dramatyczne.
Ja rozumiem lekkie pofałdowania, ale leciałem prawie jak w Berlinie na maratonie! motyla noga.

Leciałem więc i się zastanawiałem, co się dzieje?
może to lekkie ślizganie się Brooksów Pure Cadence2? może ta drabina? na pewno trochę sernik, ale gdzie jest moc?
Na półmetku miałem czas w okolicach 19:30, co jest masakrą dla mnie :/ ja rozumiem hamowanie na początku, ale to o jakieś pół minuty za wolno, żeby nie powiedzieć o minutę...

Druga połowa to już niestety istny kogel-mogel. Co paręset metrów czułem bebechy. Oddech czasem mi się utrudniał. Szok.
Odliczałem już tylko wsteczne kilometry, co oznaczało, że było źle. W sumie to się czułem jak na półmaratonie, a nie na szybkiej dyszce.
Wpadłem na stadion, ktoś mnie minął, ja kilka osób, zdołałem się jednak zmotywować do szybkiego finiszu. Na zegarze mijałem 40min.
Masakra.

Dawno nie miałem tak fatalnego biegu.
Myślałem, że na Bachusie mi nie poszło, jednak nawet nie wiem jak określić ten Lubiński start?
może to już przemęczenie po sezonie i maratonie, od którego minęły tylko trzy tygodnie?

Jedno jest pewne, start w czymś dłuższym nie ma chyba sensu.
Miałem zakusy na jakiś maraton jeszcze w tym roku. Po głowie wcześniej chodził mi Frankfurt, jednak już za późno było i koszta spore. Po głowie chodził mi ostatnimi dniami Toruń.
Teraz wiem jedno, że start w czymś takim byłby powrotem wstecz.
Z drugiej strony pogoda i prognozy są fajowe, więc co chwilę chodzi za mną przysłowie Marka Twaina, żeby odwiązać liny i podróżować.... żeby nie żałować tego, czego się nie zrobiło.

Rozsądek i przede wszystkim ciało podpowiada mi, żeby jednak odpocząć. Pół roku było mocno intensywne, szczególnie mając przerwy i przejścia wcześniej, chyba nawet nie powinienem szaleć.


Po przyjeździe do domu i małym am-am... byłem tak nabuzowany niespożytkowaną energią, że pognałem na godzinkę na mtb do lasu się wyszumieć.


Po kilku dniach dalej wiem, nic nie wiem. Obrzydliwie się z tym czuję nie wiedząc co było przyczyną tego i owego. Ech... taka sytuacja


PS. foto by Przemek Januchta
ale mi tu gira wielka wyszła... ;)


Aloha

pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


(2013-10-22,14:03): czy po maratonie nie należy się regenerować tak ze dwa miesiące co najmniej? :-)
snipster (2013-10-22,14:09): Piter, jakiś czas należy... ;)
Truskawa (2013-10-22,16:42): Przy serniczkach tracę głowę i nie roztrząsam. Zrę ile wlezie. Potem co prawda mam coś jakby wyrzuty sumienia ale malutkie. Przed biegiem, w czasie biegu i po biegu też bym jadła, bo jestem łakoma i trudno. A czas bardzo ładny marudo Ty! A gdyby to, to gdyby tamto. Nie warto tego robić. :)
maleńka26 (2013-10-22,17:03): Piotrek po serniczku jest moc ,bynajmniej ja mam. Będzie dobrze.Półmaraton do Torunia tylko z sernikiem ,bo piernika dostaniesz.Pozdrawiam .
Shodan (2013-10-22,18:51): Oooo Mistrzu! Ja identyko położyłem Szamotuły. Też (niby) była moc po maratonie warszawskim, i też miała być życiówka... Teraz zastanawiam się co było moim "sernikiem"...
Michału (2013-10-22,19:17): Też bym się nie oparł serniczkowi ;) A czas przyzwoity :)
Marysieńka (2013-10-22,19:21): Snipi....a może tak...Maraton Beskidy???? :))
snipster (2013-10-22,19:47): Iza, przy serniczkach jak widać również tracę głowę ;)
snipster (2013-10-22,19:48): Lucy, może i jest moc, ale nie jak się zje kilo sernika na 12h przed biegiem do pełna... ;)
snipster (2013-10-22,19:50): Michu, sernikowi i dziewczynom się nie odmawia :)))
snipster (2013-10-22,19:50): hehe Shodan :) no ja tam nie wiem czego u Ciebie za dużo było ;) dwa lata temu tydzień po Poznaniu zrobiłem właśnie życiówkę w Szamotułach... więc mam miłe wspomnienia z tą Połówką ;)
snipster (2013-10-22,19:55): Maryś, eee dzięki... zostanę w domu i podładuję bateryjki ;) w góry to ja bym chciał, ale te wysokie... ;)
krunner (2013-10-22,21:33): Eh, Panie Snipster, cóż za brak profesjonalizmu :) Serniczek pakuje się karton, bierze się mazak i pisze na kartonie "na jutro, po biegu, jak będzie 37:xx", całość chowamy do lodówki, simple :)
snipster (2013-10-22,21:47): tia... tak miałem zrobić ;) ale pokusa była silniejsza, zbyt silna...
Emi (2013-10-22,22:02): Oj Snipi, Snipi ty ściemniaczu...może ty nie odmawiasz pacierza, ale zdarzało Ci się odmawiać dziewczynom, które umieją i serniczek robić;P Trzeba było z Dario do Szamotuł jechać, albo na zakupy serniczkowe iść dopiero po (udanym) biegu;) Ciesz się, że to tylko dyszka i że nie stałeś się ofiarą słodkiego obżarstwa na maratonie...;)
snipster (2013-10-22,22:07): Emi, nie wiedziałem, że Dario ma jechać do Szamonii... ;P
paulo (2013-10-23,09:08): okazuje się, ze nasze bieganie na zawodach jest jak randka z nieznajomą; nigdy nie możesz być pewien, co cię spotka :)
snipster (2013-10-23,09:15): Paulo, dokładnie... czasem cieszę banana jak latam po lesie myśląc, że takie to fajne, że ten sport nasz prosty jest o nazwie bieganie, jednak czasem... człowiekowi się wszystkie puzzle nie zgadzają. W sumie to fajne jest, że tak nieprzewidywalne to wszystko jest, bo z drugiej strony strasznie nudne na dłuższą metę by było, jakby człowiek mógł wszystko przewidzieć. Tym lepiej smakują zwycięstwa ;)
andrzej1961 (2013-10-23,12:30): akurat biegnę obok Ciebie na tym zdjęciu 52 lata nr.756 (nie 60 letni). Jestem tu tydzień po maratonie poznańskim (3.04.36).Tez miała tu być zyciówka..ale niestety ..nie wyszło (39.03tylko).Ja wiem dlaczego..za szybko..brak regeneracji po maratonie 7 dni A..Ty?Przemysl.
snipster (2013-10-23,12:53): Andrzeju, Gratulacje ;) jednak nie chodziło mi o Ciebie ;) no i nie miało to być źle odebrane... chodziło mi wyłącznie o to, że byłem wypompowany i nie mogłem przyspieszyć ledwo trzymając się innego 60latka - bez urazy. Maraton swoje zostawia mimo wszystko
andrzej1961 (2013-10-24,11:12): Ok.Pozdrawiam
EviaUr (2013-10-25,08:50): Człowiek sobie poczyta takie blogi, pocieszy, że to typowe, że nie zawsze wyjdzie i od razu lepiej. Optymistycznie to teraz Snipi skoro właśnie było gorzej, to za chwilę będzie lepiej ;) Oby na miarę odjechanego PB ;)
snipster (2013-10-25,08:56): Evi, no niby tak... chociaż czasem marne to jest pocieszenie ;) ale jak to mówią, żeby było lepiej musi być czasem gorzej ;)
dario_7 (2013-10-30,10:21): Dario też nie wiedział, że do Szamotuł pojedzie ;)) Co do Lubina - mniej myśleć, a więcej nogami przebierać!!! Hahaha!!! :D ... A tak w ogóle, to plan poprawienia życiówki o ponad pół minuty na dyszce przypomina mi trochę łapanie tego większego kawałka serniczka... Nie lepiej małymi "kęsami", a dłużej się delektować? ;))
snipster (2013-10-30,10:38): Dario, czasem plany jedno, a realia drugie ;) zaplanować delektowanie się można jedynie w przypadku serniczka...







 Ostatnio zalogowani
shymek01
19:32
biegaczPL
19:20
benfika
19:18
skuzik
19:11
keemun
19:06
Justyna
18:49
tete
18:44
Deja vu
18:36
kruszyna
18:32
pbest
17:51
jacek wąsik
17:51
Stonechip
17:41
puchaczszary
17:27
a.luc
17:07
rezerwa
17:01
42.195
16:55
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |