Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
147 / 338


2013-10-11

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
TO uczucie (czytano: 2464 razy)

 

Miłość przez jednych określana jest jako "motylki w brzuchu", jednak przez innych, tych bardziej dociekliwych - naukowców, po dokładnym zbadaniu tego i owego (zapewne z naukowczynkami) jako "chemia".
Chemia, bo niby w fazie zauroczenia zwoje mózgowe potocznie zwane "mózgiem" wydzielają dopaminę i inne dziwne substancje narkotyzujące, w skrócie porównywalne do Endorfin.
Pojęcie "Endorfiny" znane są chyba wszystkim biegaczom? ;)

Endorfiny z kolei również są dwojako określane. Jedna strona mówi, że to efekt znieczulający ból (podobno bieganie sprawia ból? kto śmiał to stwierdzić?), druga mówi wprost, że jest to efekt zauroczenia... bo podczas biegania człowiek wpada sobie w trans, a wtedy jak wiadomo, "mózg" pracuje nieco wolniej i jest w innym świecie. Tu jednak wszyscy są zgodni, że to na pewno jest chemia.

Chemiczny świat mogło by się wydawać.

Jednak... ostatnio zastanawiałem się nad tym, jak to jest z tą "chemią" od strony biegania.

Po rozpoczęciu przygody z bieganiem poznawałem mini uczucie "pokonywania mini barierek". Raz pół godziny na bieżni, po jakimś czasie 45minut, itd. Jednak to nie było TO.

Pierwsze zawody, sztafeta Ekiden, dystans 5km. Pierwsze zauroczenie "otoczką" biegaczy, imprezy i startu. Dystans jednak krótki z dzisiejszego punktu widzenia. Na mecie jednak poczułem moje pierwsze TO uczucie. Takie małe, jednak to był ten pierwszy raz.
Od tego momentu jak za dotknięciem czarodziejskiego patyka zostałem zarażony.

Co zawody to było ściganie TEGO uczucia, kiedy to na mecie czuło się te specyficzne hmmm poczucie? odczucie? doznanie? - chemię...
Każdy sport, każda rywalizacja jest zwieńczeniem wysiłku i nagrodą jest TO uczucie.

Pewnego dnia poznałem jeszcze drugie TE uczucie. Był to maraton, mój pierwszy.

Byłem nastawiony na różne warianty, rzeczywistość jednak swoje dołożyła. Klasyk mówi, że możesz się przygotować na wszystko, a i tak poznasz coś nowego. Było więc ciężko. Walka z ciałem i umysłem, kilometry upływały, jednak wszelkie wyobrażenia nie miały miejsca. Zwątpienie narastało...

W pewnym momencie jednak był TEN punkt zwrotny. Poczułem TO uczucie, że dam radę dobiec, pokonam własnego siebie i nie ważne co się wydarzyć miało miałem przekonanie, że dokonam czegoś. W tamtym momencie zrozumiałem, że ukończę maraton i dobiegnę do mety, mojej pierwszej mety maratonu.

TE uczucie poznawałem na kolejnym maratonach, jednak na krótszych biegach to już nie było to samo. Były kryzysy i na 10km, i na półmaratonach, jednak nie tej skali, nie tego kalibru co ten maratoński kryzys.

W maratonach doświadczałem TEGO uczucia w sposób dwojaki.
Pierwszy na trasie, kiedy zmęczenie i ciemne myśli "nagle" zaczynają zanikać, albo mocno wyczuwalnie się zmniejszać.
Drugi, to ten na mecie, albo przed, lub w trakcie, albo zaraz po. TO uczucie zwycięstwa, spełnienia, pokonania (siebie) i pełna świadomość wręcz niezniszczalności.


Zastanawiałem się, myślałem, jak to jest, od czego jest zależne, oraz jak wypracować w sobie "trick" smerfowania zdolności wydobycia z siebie tego "pierwszego" uczucia.

Ostatni Berliński Maraton, mini kryzys w połowie, chociaż wtedy wydawał mi się olbrzymi niczym Shrek, ściągał mnie na ciemną stronę mocy, jednak w pewnym momencie przyszło TO uczucie i doświadczyłem zwycięstwa, które później mogłem celebrować już przed metą. Wtedy było TO drugie uczucie.

Do tej pory myślałem, że jest to wyłącznie jedno te "jedno" TO uczucie. Te na mecie, tego drugiego nie byłem w pełni świadom.
Po Berlinie stwierdziłem, że jest jednak jeszcze te drugie. Następuje TEN moment, w którym jest przebudzenie, metamorfoza, wiara w cel.

Smutne jest jednak to, że oba uczucia to tylko chemia. Efekt ulotny, chwilowy i tak naprawdę nie opisany i nie zbadany dokładnie.
Recepta jest prosta - zaiwaniać do przodu. Jest życiówka, więc można się cieszyć i doznawać TEGO efektu. Jednak nie jest to takie proste, szczególnie w maratonie, kiedy walczy się z samym sobą prawie całą trasę i podświadomie czeka na TEN moment, w którym się po prostu WIE, że się da radę, że się przebiegnie, będzie dobrze i w ogóle super czadersko fajnie.

Podobno narkomana zrozumie wyłącznie inny narkoman. Tak samo jest z biegaczami, a co gorsza (lepsze), maratończyka zrozumie tak naprawdę wyłącznie inny maratończyk. Ludzie porywają się na maraton z różnych powodów. Każdy chce na samym sobie doświadczyć pokonania maratonu.
Jednak mało kto mówi o tym, że takie pokonanie wiąże się z uzależnieniem - od TEGO uczucia, które z czasem, jak u mnie, rozróżniane jest jako podwójne uczucie.

TO na mecie - jest nie do opisania. Niby Euforia, jednak zawsze jest coś jeszcze.
TE na trasie - jest również nie do opisania. To trzeba po prostu i aż przeżyć.

Czekałem 8 maratonów, żeby na 9ym, a właściwie po nim dopiero to zauważyć.

Maraton - przez szarlatanów, kaznodziejów, naukowców - określany mianem chemii, jednak przez nas, biegaczy, jest po prostu... magią ;)
i jak tu nie myśleć o kolejnym maratonie?
znają to szczególnie ci, którzy w trakcie któregoś zarzekali się "nigdy w życiu" ;)




PS. na fotce zaczynałem doznawać tego drugiego uczucia, tego przed metą... jak widać, nie tylko ja :)
Maraton to nie seks, to coś innego ;)




Aloha

pl


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Kaja1210 (2013-10-14,09:30): Piękna faza lotu :) na zdjęciu i świetnie opisane rozterki biegacza. Miałam tak w Warszawie. "Obudziłam" się na 39 km i leciałam jak na skrzydłach do mety.
snipster (2013-10-14,09:46): Kajka, faza lotu jest najlepsza właśnie wtedy, kiedy się to poczuje ;)
KR (2013-10-14,11:20): A czemu to nie w zielonej tradycyjnej koszulce?
snipster (2013-10-14,11:35): KR, pogoda, bałem się zimna na początku ;) do połowy było mi za ciepło, jednak później było ok, więc wybór był właściwy
dario_7 (2013-10-14,21:07): "Recepta jest prosta - zaiwaniać do przodu. Jest życiówka, więc można się cieszyć i doznawać TEGO efektu" - to jest tu jeszcze miejsce na "luźną łydkę" i "run for fun"?? ;)))
snipster (2013-10-14,21:32): Dario, ooo jest jest, przed metą dopada luźna łydka jak ta lala właśnie w momencie poczucia TEGO uczucia :)
Truskawa (2013-10-15,10:18): Uzależnia, czego również jestem przykładem. A miłość jakakolwiek by nie była, jakiekolwiek nie byłoby jej podłoże jest uczuciem najlepszym na świecie. :)
snipster (2013-10-15,10:20): Iza, racja, ale poza miłością tragiczną ;)
Mahor (2013-10-16,23:06): Ciekawe po którym maratonie będę umiał opisać to uczucie...
Aga Es (2013-10-16,23:23): Piotrek, jesteś niepoprawny:)))
snipster (2013-10-17,08:42): Mahor, zapewne zaraz po tym "cięższym" i "lżejszym" :)
snipster (2013-10-17,08:43): Aga, jestem niepoprawnym optymistą, a zarazem niepoprawnym pesymistą ;) parę innych niepoprawnych rzeczy zapewne również







 Ostatnio zalogowani
biegacz54
14:16
Isle del Force
14:12
Admin
13:59
rychu18625
13:58
tadeusz.w
13:56
marczy
13:55
Mikesz
13:36
Jawi63
13:32
majsta7
13:24
Stonechip
13:16
kostekmar
13:09
Iryda
13:07
arco75
13:04
tatabeba
12:55
BemolMD
12:49
mabole
12:45
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |