Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
137 / 338


2013-08-26

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
czy ktoś kradnie lato? (czytano: 2505 razy)

 

Kiedyś, gdzieś usłyszałem takie jedno powiedzonko "Liczenie dni nie dodaje nam lat"... spodobało mi się to z racji tego, że coś już tam przeszedłem w swoim żywiole i wiem jedno, od życia nie należy się niczego spodziewać. Jedyne czego można się spodziewać i być pewnym, to że się dostanie po tyłku (przeważnie w najmniej odpowiednim momencie).
Spodobało mi się to również dlatego, że staram się "żyć z prądem", czy tam nurtem, za dużo nie planować, bo planowanie właśnie polega na odliczaniu. Odliczanie odbiera przyjemność spontaniczności, a że natura dziecka nadal jest wielka we mnie, no cóż... cieszę się wielce z wszelakich niespodzianek w różnej formie.
Liczenie dni więc nie dodaje nam lat, a umarli czasu już nie liczą. Chodzi więc o to, żeby czerpać z obecnych chwili dużo przyjemności. Proste.

Nie liczę więc dni do maratonu w Berlinie, tylko czerpię... hmmm sadomachostykuje się biegowo (rowerowo również) w sposób przyjemnościowaty :)
Tak w skrócie przebiegły (he he dobre i piękne słowo) moje ostatnie dni.
Efekty rzucenia pochłaniania słodkowatości po obiadku przed bieganiem są wyczuwalne. Co prawda lekko czuję przewracanie bebechów, jednak jak na razie jest to bez konsekwencji i jako tako udaje mi się kończyć to i owo, kiedy biegnę tu i ówdzie.

A właśnie. W tym tygodniu doznałem znowu dwóch nowości.
Jedna to taka, że spróbowałem typowych interwałów, na które nie mogłem się zdecydować od ojjjj. Jakoś do tej pory myślałem, że tysiączki są bardziej hardkorowe od popularnych czterosetek, nie mówiąc już o dwu czy trójtysiączkach. A moja prosta logika biegowa kombinuje niektóre rzeczy prosto - skoro coś jest trudniejszego, to jaaaaaaa, oczywiście bardziej zawieszam na tym oko ;)

Pewnie dlatego do tej pory nie robiłem interwałów w tej odmianie. Ostatnio jednak poszukuję, jak tu sprawić, by trochę pobudzić w nieco innej formie moje... moją formę. Trafiłem jednak na wywiad ze zwycięzcą biegu po Tatrach, w którym fajnie opowiadał o swoim treningu. Że tak naprawdę w górach to on raz na tydzień jedynie biega, a stosuje między innymi warianty interwałowe na 400 i 200 metrach.
Postanowiłem spróbować i ja ;)

Ogólnie kiedyś miałem mega obiekcję, jeśli chodzi w ogóle o ten typ biegania... który kojarzył mi się z dokręcaniem sobie śruby na maxa, prawie do zrzygania i ponownie i ponownie i ponownie... wolałem zawsze wtedy wypuścić się do lasu i posłuchać wiadomo czego - mowy lasu.
No ale kiedyś zacząłem orać warianty tysiączkowe i wielokrotności. Takim oto efektem dobrnąłem do 4setek.

Dziwne, ale pierwsze wrażenia nie były traumatyczne, ba... prawie gwizdałem robiąc drugą i trzecią serię (400/400), jednak od czwartej już zaczynało mnie dusić w gardle (nie wiem kiedy ja się z tym uporam). Dobrnąłem do 6 serii, po niej ekstra 400m truchtu i zacząłem drugą serię. Po pierwszej stwierdziłem, że chyba lepiej by było bez przerwy to robić. Dziwne i fajne ;) dobrnąłem do 11serii a po niej ostatnia już na dużym spidzie. Wyszło fajowo.
Wrażenia ogólnie miałem takie, że porównania do tysiączków, żeby nie powiedzieć trzytysiączków zdecydowanie odmienne. Tam się leci prawie jak w zawodach, a tu króciutkie pyk i koniec... fik i znowu kółko i fik trucht i tak od nowa i od nowa. Serducho fikało pomiędzy różnymi poziomami i chyba mu się to spodobało ;) Następnym razem spróbuję trochę innych wariantów, bo czuję, że coś w tym jest. Ciężko tylko tempo dobrać, bo Gremlin dziwnie to jednak z satelitami na tak krótkim dystansie współpracuje.

Na koniec miałem jeszcze zapas na sprint na 120m... jednak wykręciłem taki czas, że Bolt akurat by kończył 200m na Igrzyskach. Jedni powiedzą, że żółw (drzułf) jestem, inni że śmigacz. A ja w sumie nic nie powiem. Nie lubię porównań, bo są po prostu bez sensu. Co kto kiedy jak i w ogóle.
Każda chwila jest inna, każdy jest inny, wszystko jest inne. Poza tym... chodzi o FUN, przekraczanie swoich barier, a nie zabijanie się na tle innych.

Dobra, nevermind. I tak jestem dziwny ;)


Piątunio... mała zmiana planów. W sobotę byłem ustawiony na prowadzenie czołowej grupy Maratonu Szlakiem Wina i Miodu na rowerze, więc wybieganie w ten dzień odpadało. Postanowiłem zrobić to, co dawno nie robiłem, czyli długie wybieganie w piątek, po pracy.
Wyskoczyłem z plecakiem, w nim butelka z wodą i banan, zero żeli... bo mi się wszystkie możliwe zapasy pokończyły. W sumie to tak jeszcze nie biegłem, bez żeli.
Początek był w lesie, lecz końcówka z racji zachodu słońca o 20ej była już lekko kłopotliwa. Echhh gdzie te lato?
Po 20km wybiegłem z lasu na ulicę, przy okazji dojadając połowę z banana, bo reszta już była rozmemłana i czarna. Banan jednak fajny jest wyłącznie na chwilę.
Jeju, jakaś masakra w nogach w tym momencie. Do tej pory szuterek i leśne ścieżki, a tu nagle kostka brukowa i typowy chodnik... ble ;)
Postanowiłem nieco depnąć przy okazji. Początek wręcz fajnie mi się leciało, jednak po chwili czułem już te 20kilka km w nogach, a tu jeszcze przyspieszać... ojjj żesz motyla noga... wydawało mi się wtedy, że lecę jak pokraka, brakowało tylko, żebym robił KRA KRA KRA

Dociągnąłem ogólnie do 33km. Godzinka już była około 21ej. Masakra... zimno jakoś się zrobiło.
Po rozciąganiu wlazłem do domu, szybki prysznic i jak dolazłem do kompa, to normalnie... jak mnie wypizgało, to jakaś paranoja. Aż założyłem po raz pierwszy tego "lata" galoty i długą bluzę. Przy okazji słyszałem jakieś głosy z szafy, gdzie długie jesienno-zimowe leginsy chyba zacieszały, że zbliża się ich pora. Jednak do tego jeszcze trochę czasu. Jeju... tęsknię za upałami i 25C w nocy :)

W sobotę fajny dzionek nastał już po 6ej, gdzie trzeba było śniadanko treściwe zjeść (mmmmm miodek) i przyszykować rower, potem dojechać do Starego Kisielina (chyba 7km) i tam ogarnąć tematy przedstartowe. Zjawił się Dario i ekipa prowadząca Maraton była w komplecie.

Po raz drugi byłem na imprezie, gdzie nie biegłem, jednak tym razem po raz pierwszy rowerem, w dodatku jako prowadzący. Ciekawe doznania... bo kilka razy chciałem zleźć z tego dwukołowego czegoś i pobiec z resztą ludzi. Po drodze mijaliśmy zajebiaszcze okolice no i Winnice, gdzie serwowano trunki winne, miody oraz resztę specjałów. Czad. Na otarcie łez miałem swój (pożyczony od Dario) bidon a w nim wodę z isostarem.

W ogóle to nabieram dyskomfortu ostatnio w ustach jak widzę rozrobionego isostara... tyle go piję ;) jednak na mini festynie po zakończeniu Maratonu mogłem ze spokojem już skosztować lubuskiego browara, jak i winnego napoju bogów (nie mówiąc o cieście i karkówie ups) ;)


W niedzielę trochę rozruszałem ciało i pośladki, które spędziły pół soboty na siodełku. Wyleciałem do lasu z zamiarem dwóch dyszek. Jednak po paru km stwierdziłem, że lepsze na regenerację będzie, jak zrobię dyszkę teraz i wieczorem coś w koło tego podobnie. Wróciłem do domu, zjadłem śniadanie i co? nosiło mnie, chciałem znowu iść biegać. Nie minęła godzina... nie wiem jak to wytłumaczyć, ale słońce ładnie grzało, może to dlatego? ;)

Zmusiłem się do odpoczynku (he he jak to brzmi?), żeby potem śmignąć małą rundkę rowerkiem na lotnisko aeroklubu, gdzie skakali sobie na spadochronach. Wieczorkiem jeszcze dobiłem się bieganiem, jednak musiałem ostro się hamować, tak mnie wyrywało... masakra.

Czasem nie wiem, ale mam wrażenie... że Gremlin jest w zmowie (na pewno jakiś układ) z satelitami (pewnie rosyjskie ;))
Niekiedy lecę po 4:35 i prawie nie oddycham, bo czuję się jakbym nic nie robił, a czasem... 4:25 sprawia mi problem (szczególnie na zmęczeniu), nie mówiąc o tyci szybszym tempie. Mimo wszystko to jest ciekawe i w tym tkwi cała idea sportu - nic nie jest do końca przewidywalne i na 100% pewne.

Na nic nie można "na pewno" liczyć, więc jak to było z tym liczeniem? że liczenie dni nie dodaje nam lat w życiu. Więc jak to jest z liczeniem sekund?
Ciekawe co na to Einstein, który twierdził, że czas jest pojęciem względnym, albo że im szybciej się coś porusza i zbliża się do prędkości światła... to tak, jakby się zwalniało "zatrzymując czas". Dwie skrajne teorie. Liczyć, albo przyspieszyć.

No nic, trzeba dalej orać i korzystać z lata, a raczej z pozostałości ;)



PS. Fota nie jest mojego autorstwa, pochodzi z kolekcji Krzysztofa (link jest na forum dot. Maratonu WiM)



Aloha

pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Aga Es (2013-08-27,07:49): Interwaly-czterysetki są fajne. Latam je od 2 tygodni dopiero ale złe nie jest:)
paulo (2013-08-27,09:17): Fajne przemyślenia :) Jak człowiek jest aktywny, to naprawdę może cieszyć się z wszelkich niespodzianek w różnej formie :)
snipster (2013-08-27,09:18): Aga, po pierwszym razie mi się spodobały, pewnie dlatego że szybko mijały ;)
snipster (2013-08-27,09:18): Paulo, ciągle coś się dzieje, w sumie o to chodzi w tym wszystkim chyba, aby ciągle coś się działo i było dalekie od rutyny :)
snipster (2013-08-27,09:39): Ania, a bo ty jesteś inna :P kiedyś też latałem długie wybiegania bez żeli i wody, a potem na zawodach miałem problemy, bo nie byłem przyzwyczajony do łykania wody i energetyzowania się ;)
jacdzi (2013-08-27,11:58): Ja osobiscie lubie interwaly i rytmy tempowe, to takie urozmaicenie i walka z "zamuleniem" sie. Twoje poczynania sa baaardzo solidne, zyciowka peknie tej jesieni jak nic! A co do prowadzenia maratonu winem i miodem splywajacego-slyszalem od ludzi ze zabraklo wina bo jakis prowadzacy na rowerze wszystko wypil. Trzeba bylo im cos zostawic :-)
snipster (2013-08-27,13:01): ano inna, że bez żeli ;) co innego brać wodę, co innego brać i pić :P raz mi się jedynie udało 0.5l butelkę wody wypić, a tak to max w połowię jedynie wypijam... ciężko mi się przestawić na picie większej ilości
snipster (2013-08-27,13:04): Jacku, odmulenie jak najbardziej, chociaż czasem myślę, że to taka pogoń za własnym cieniem ;) niestety na rowerze nic wypić nie mogliśmy, wszak policjanci krążyli i jechali przed nami... ale jak odstawiłem rower już mogłem skosztować tego i owego ;)
Kaja1210 (2013-08-27,13:34): Wypróbuj 400 na 200. Będzie ciekawiej :)
snipster (2013-08-27,13:38): Kaja, skoro namawiasz to spróbuję ;)
Marysieńka (2013-08-27,13:46): Snipi...polecam to co na endo Tobie napisałam....a lato wróci...wróci :))
snipster (2013-08-27,14:00): Maryś, spróbuję spróbuję, ale nie w tym szaleńczym tempie co ty wtedy ;) lato... oby, bo ja już jesień widzę :/
snipster (2013-08-27,14:30): Aniu, wiem wiem :p
maleńka26 (2013-08-27,21:32): Piotrek skąd Ty czerpiesz tyle sił?Mój organizm strajkuję od półmaratonu Gryfa,a nawet martwi...
snipster (2013-08-27,21:40): Lucy, z KOSMOSU :) czasem wystarczy trochę się popatrzeć w gwiazdy, no i ewentualnie do lasu polecieć ;)
krunner (2013-08-27,22:59): Ha! Wczoraj w pracy zastanawialiśmy się z kolegami kto pierwszy i kiedy zacznie mówić, że tęskni za tym 35 stopniowym skwarem i 25 stopniami w nocy :) pozdro.
snipster (2013-08-27,23:01): haha :) no ja tęsknie... mimo wszystko wolę upał od mrozu ;)
(2013-08-28,07:32): jakbyś miał ciągle tylko lato, to by Ci się znudziło pewnie ;-)
snipster (2013-08-28,09:28): Piter, ja bym chciał mieć lato pełne 3 miechy, a nie tylko 2 tygodnie ;)
dario_7 (2013-08-28,15:27): Jest orka, będą żniwa! I to już wkrótce! :))) Bidonik jest Twój! Niechaj służy! ;)
snipster (2013-08-28,15:41): Dario, dzięki za bidon :)







 Ostatnio zalogowani
Admin
03:00
krunner
01:53
andreas07
00:22
a.luc
23:46
stanlej
23:44
rolkarz
22:40
LukaszL79
22:26
kubawsw
22:20
BOP55
22:02
szakaluch
21:41
przemcio33
21:28
troLek
21:20
Deja vu
21:19
eldorox
21:11
Seba7765
21:08
chris_cros
21:05
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |