Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [1]  PRZYJAC. [117]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
gerappa Poznań
Pamiętnik internetowy
gerappa

Agnieszka
Urodzony: 1979-10-29
Miejsce zamieszkania: POZNAŃ
172 / 180


2013-08-01

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
lęk, którego nie ogarniam... (czytano: 5536 razy)

 

Nie wiem czy każdy ma jakieś słabości ale wiem że ja miałam i mam ich jeszcze sporo. Taka słabość to wielkie ograniczenie, które stoi na drodze do realizacji celów… skoro potrafiłam rzucić definitywnie [i mam nadzieję bezpowrotnie] papierosy to wszystko jest możliwe. Nie przeszkadza mi to na co dzień – nie przeszkadza mi w pracy, w domu… i myślałam, ze nie będzie mi przeszkadzało również w mojej życiowej pasji… przecież nie biegam na wysokościach… mycie okien – drugie piętro jakoś ogarniam… ale gdy wyszłam w góry – nastąpiło zderzenie z rzeczywistością.

Wiem, ze mogę zrobić wiele, trening czynić mistrza ale jak pokonać lęk wysokości… ? starałeś się kiedyś stać na skarpie i próbować nie zemdleć? Paraliżowało Ci nogi gdy miałeś wsiąść na kolejkę górską ? Na Dziewiczej Górze jest wieża widokowa… dwa lata temu pojechaliśmy … zaliczyłam wszystkie schody… ale nie mogłam wyjść na balkon… nie potrafiłam spojrzeć w dół…

MGS jakoś przetrwałam trasa wśród drzew, nie rozglądałam się za dużo na boki no i nie byłam sama… czułam się pewnie. Nie wspominałam o tym, po co przypominać sobie, starałam się przemierzać trasę : nie ma ograniczeń, to tylko w mojej głowie – od razu powiem: cholernie trudne to jest. Meta MGS szczęśliwie została osiągnięta czas na kolejne wyzwanie.

W tym roku urlop postanowiłam spędzi w Szklarskiej Porębie. Wszyscy, którzy tam byli, mówili że warto… Google też zachęcało więc… nie widziałam powodów by się opierać.

Wybraliśmy pięknie położony pensjonat, cichy i spokojny, czysty i z widokiem… za każdym razem kiedy spoglądałam w okno widziałam: Szrenicę i Śnieżne Kotły… W dniu kiedy Matląg przypuszczał atak na siedmiotysięcznik Lenin… ja planowałam swój wielki atak na Szrenicę. Zbierałam się w sobie cały tydzień…

… hahaha … rozbiłam obóz i czekałam na okno pogodowe :) pogoda była niezmienna przez 10 dni :) : zero chmur i słońce…

Obudziłam się ze strachem pod powiekami… chyba lepiej jest nie wiedzieć co mnie czeka… ale ja już byłam na Śnieżnych Kotłach… wspomnienie wyprawy z poniedziałku wróciło… więc wszystko jasne… tam jak spojrzałam w dół… wirówka … wyglądało tak jak bym patrzyła na pranie w dawnej pralce Frani… dwa małe stawki zawirowały w dole… tańczyły niczym dwa duszki na wietrze, wydawało się, że z dołu wzbiera trąba powietrzna i tam jest jej lej… nogi miękkie, nęciło mnie w żołądku niczym choroba lokomocyjna… ten kto mi kazał wracać z Kotłów dołem! Zabiję myślałam! Szklak przepiękny… ale ja sama … trudne bardzo to było dla mnie… ale zacisnęłam zęby i krok z krokiem przed siebie, starałam się nie patrzeć na boki tylko przed siebie… raz nawet usiadłam na kamieniu… ściskając w ręku mapę przeklinałam Pitera bo mi powiedział, że tędy to będzie najlepiej… wstanie z takiego kamienia było trudne bo równowagę znów trzeba łapać… więcej już nie przysiadłam…
Cofać się? Bez sensu… a przede mną jeszcze daleka droga… powinnam się cieszyć pięknem widoków a nie kombinować jakby tu tego nie zauważać… potem najpierw na chwilę przemogłam się, by spojrzeć w dal… taka bardzo daleka dal… zrobiłam kilka ujęć i przeglądałam w aparacie… piękne… potem oglądałam już bliższą dal… i przyszła chwila by znów spojrzeć w dół… udało się… nie zemdleć… mdłości powróciły, nogi znów miękkie… chciałam patrzeć… a musiałam rezygnować…
Zbiegłam z czerwonego szlaku na niebieski a potem na zielony ku stawkom… tam już było lepiej – widoki zapierały dech w piersiach i znów cieszyłam się wycieczką… jednak ten strach przed wysokością wymemłał mnie dość ostro… najlepiej wypiłoby się browara teraz … a w bukłaku jedynie woda… fajnie tak iść samotnie ścieżką i wgryzać się w soczyste słodkie jabłko… piękne te nasze góry… kiedyś się nauczę nie bać tego co tak piękne jest…
… dotarłam do dwóch pięknych stawków… uczucie za milion dolarów… urzekły mnie… przysiadłam w dole spojrzałam w górę… i zaczęło się… myślałam, ze jestem w garnku diabła a on miesza w nim swą wielką łychą… zawirował świat tysiącem barw… i wszystko jak w kreskówce miesza się ze wszystkim … szczyty mi się kłaniały a stawki wirowały raz w jedną raz w drugą… mam już tego dość! Ja chcę jak inni iść i podziwiać iśc i zachwycać się a nie walczyć i walczyć żeby nie paść… miałam wrażenie, ze moje kolana nie działają, że mięśnie zostały zemdlone… że nie mam władzy… że… jakoś się zebrałam w sobie, wstałam i wlazłam bliżej wody… tam spotkałam przemiłych turystów… wymieniliśmy się aparatami i pstryk pstryk… kiedy zobaczyłam w okienku tego małego i jakże cudownego urządzenia cyfrowego czym moje oko nie może się cieszyć… wezbrała we mnie złość… wracam do bazy… najpierw kamloty o biegu nie było mowy… ale potem takie miłe kamieniste ścieżynki – przyjemnie się truchtało :)Schronisko Pod Łabskim Szczytem – ‘nie mamy prądu więc nie mamy tez lodówki’ :) - ale zimne piwo zimnego pomieszczenia mieli :) zjadłam snikersa zapiłam Łomżą i zapragnęłam tam zostać … spojrzałam na zegarek… właściwie to Piter i Jasio czekają już na mnie… to jest ta właśnie chwila, w której powinnam była meldować się w ‘bazie’… komórka zasięgu nie ma… zresztą i tak za chwile się rozładuje…
Po tym co przeżyłam ? nie ma mowy – nie wracam! Niech czekają! I tak się spóźnię i tak! Więc czy to będzie 2 godziny czy 3 … żadna różnica… nie mam zamiaru wracać tą samą drogą … wiec dopiłam złoty trunek [dotankowałam bukłak mirandą :) ] i ‘odbiłam’ na prawo… Szklarską widać było w dole – wlecę do niej od drugiej strony – będzie ciekawiej… wyjdzie mi fajna pętelka… szklaki przepiękne… hasanie przecudowne… warto było tak się puścić… i tam nastąpił ten moment: moment, w którym się chyba zgubiłam… ja, osoba która gubi się w Puszczy Zielonce 10km od domu… - nic dziwnego – można się było spodziewać… biegłam ok. 7 km i żywej duszy nie było… nie spotkałam nikogo, kto mógłby mi palcem na mapie pokazać: tu jesteś!
…więc biegłam… bywały chwile zwątpienia… i obaw czy ta droga ma gdzieś jakiś koniec… przeplatane totalna olewką i wrzuceniem na lusss… dopiero 4 km pod bazą spotkałam ludzi wędrujących do Szklarki… wleciałam na Drogę Pod Reglami… i ‘już byłam w domu’… a w domu padło pytanie [z pretensjami] : ‘dlaczego tak długo’ ? ‘czy mam im coś do powiedzenia’ ?... nie muszę chyba pisać jak była moja reakcja…
Jeszcze się dobrze nie umyłam… a już planowałam swoją kolejna wyprawę… właśnie tą o której chce tu pisać…
W międzyczasie zaliczyliśmy kilka ciekawych wycieczek np.. na Śnieżkę z Karpacza, do Skalnego Miasta, pobiegłam treningowo Wielka Pętlę Izerską… był dzień z Drogą Pod Reglami… i wycieczką wokół Szklarskiej Poręby… dla każdego coś miłego…

Mieć Szrenicę za oknem i na nią się nie wskrabać ? w sobotę wyruszam przed siebie na cały dzień. Biorę mapę dwie naładowane komórki, więcej jedzenia i zamierzam zobaczyć więcej niż ostatnio. Postanowiłam po raz kolejny przełamać swoje lęki, udowodnić sobie, że ograniczenia nie istnieją, że to tylko jest w mojej głowie a ja nad tym panuję… itd. itd… Plan grupy tak się ułożył… że znów byłam skazana na samotna wyprawę… dam radę. Dam radę. Nie speniam.

Miałam wyruszać o 9tej… ale jakoś mi się nie spieszyło… porządne śniadanko, pakowanko plecaka, kijki w dłoń i fruuu ! przypuściłam (haha) swój atak :) spojrzałam w niebo :) uśmiechnęłam się : okno pogodowe jest. Potruchtałam w stronę Wodospadu Kamieńczyk, potem na Halę Szrenicką… nic się nie działo, rozglądałam się cały czas na boki i nic… wysoko nie było… na Hali Szrenickiej zjadłam w promieniach słońca jabłuszko, było tak soczyste jak w miniony poniedziałek :)

Z Hali Szrenickiej udałam się w kierunku samej Szrenicy – sam szczyt nie porywa ale za to widoki tak… nic mi się tam nie działo… dopóki nie zaczęłam zmierzać zielonym szlakiem … oj … wirował mi tam świat troszeczkę, dałam radę… piękne widoki… kilka fotek i … miałam na chwilkę wdepnąć na szlak czerwony by potem znów wejść na zielony [Mokra Droga] i zmierzać w kierunku Schroniska Pod Łabskim Szczytem… zauroczona pięknem trasy i widoków doszłam do Twarożnika i dalej przed siebie… że coś jest nie tak zorientowałam się jak Śnieżne Kotły stały się coraz bardziej wyraźne - w sensie coraz bliżej a schronisko pozostawało coraz bardziej w dole… no nie… będąc na Szrenicy kontaktowałam się z Piterem i Jasiem… oni podążali w kierunku Śnieżnych Kotłów i zrobili sobie przystanek w owym schronisku… mieliśmy się tam spotkać… kiedy do nich dzwoniłam miałam 1,7 km do spotkania … a teraz szłam szłam i szłam … garmin pokazywał, że minęło już 2,1 km a ja nie na tym szlaku… bosssko … tradycji stało się za dość… zgubiłam się po raz kolejny :) tylko, że teraz to ja wiedziałam gdzie jestem… a w poniedziałek nie bardzo…

…no i szłam i szłam i czekałam tylko na jakieś ‘odbicie’ w dół… znalazłam małą wąską stromą ścieżynkę znak pokazywał 1,1 km… pierwsza myśl: jak się sprężę, i zrobię to szybciej to się nie skapną, że się spóźniłam [myśl zupełnie bez sensu… bo zadzwonili gdzie jestem i skąd będę szła… musiałam się przyznać] … poza tym ta ścieżka była bardzo stroma i strachliwa… ale myśl, że schronisko jest coraz bardziej pomagała … a potem to czego tak bardzo oczekiwałam po takich wyprawach: trawa, słońce, piwo i nicość… nigdzie się nie spieszyć … nie mieć zasięgu komórki… poleżeć, podoodychać, zjeść i wybrać drogę ‘do bazy’…

Nastąpiła analiza mapy… pokazałam mniej więcej którędy zamierzam wracać… i rozstaliśmy się… Piter z Jasiem na Śnieżne Kotły, potem na Szrenicę i zjazd kolejka w dół… a ja dołem zostawiałam kotły z boku. Najpierw czerwono-czarnym szlakiem a potem czerwonym… ścieżka piękna, urozmaicona i otoczona drzewami … czyli taka jaką lubię nie była ‘otwarta’. Z czerwonego szlaku na niebieski – ten wydawał się bardziej odludnym… nie spotkałam na tym odcinku nikogo. Ale dopóki na trasie widziałam oznaczenia, wszystko było w porządku… wszystko nagle stało się takie proste, ze szlagu na szlak, wszystko zgodnie z planem… zostało mi jakieś 5-6 km do bazy… dużo czasu zostało… umówiliśmy się z Piterem i z Jasiem na wspólny obiad…

…postanowiłam zapuścić się ciut dalej – nie wracać Drogą Pod Reglami tylko zaliczyć Trzy Jawory, udać się w kierunku Michałowic a potem Wodospad Szklarki i dopiero wtedy na obiad… jednak… nie takie proste się to okazało… zgubiłam się w pobliżu Szklarki… zielony szlak za Michałowicami okazał się niezbyt dobrze oznaczony i … obiad się lekko ode mnie oddalił… krążyłam i krążyłam… w końcu nie widziałam już żadnych oznaczeń szlaków, nie było słychać ludzi ani samochodów… tylko ja i dzika przyroda… a ja byłam już wściekle głodna… nie wiedziałam już gdzie biegnę… czasem słyszałm z oddali ludzi, czasem nie… w końcu dobiegłam do jakieś drogi, okazało się, że wybiegłam z drugiej strony Szklarki… przez ten czas odebrałam 3 telefony od Piotrka w przeciągu 30 min i za każdym razem ‘jestem w pobliżu Wodospadu’ – ani razu nie kłamałam – i za każdym razem nie wiedziałam gdzie jestem… - potem już tylko 4,5 km do knajpki na pyszny obiadek… nie musze chyba mówić, ze Piter i Jasio w tym czasie zdążyli wejść na Kotły, potem na Szrenicę, zjechać, wrócić do Pensjonatu, wziąć prysznic, przebrać się i czekać na mnie z zamówionym obiadem przy stoliku…

…żałuję, że trwało to tak krótko. Karkonosze to niezwykle piękne Góry, które nie sposób zobaczyć w tydzień. Pewnie wrócę tam szybciej niż mi się wydaje. Mój lęk wysokości nie zniknął, nie zmniejszył się nawet trochę, nie nauczyłam się z nim sobie radzić… nie wiem co mam zrobić by przestać się bać… jestem w punkcie wyjścia. Wiem, że jak wrócę tam będzie tak samo… znów wirówka, miękkie nogi i nie rozumiem tylko co sprawia, ze mnie tak tam ciągnie… wiem jednak jedno: wrócę tam.

na zdjęciu: całuski z Karkonoszy :) w tle Samotnia :)
przepiękne miejsce ...


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


mamusiajakubaijasia (2013-08-01,19:58): Taaak, "Karkonosze to niezwykle piękne Góry" :))
adamus (2013-08-01,22:07): Aguś, czytając ten wpis miałem wrażenie, że czytam blog Marysieńki :) Bo Marysia podobnie jak TY ma lęk wysokości nawet w stosunkowo łatwych miejscach. Musicie kiedyś razem pojechać w górki i definitywnie pożegnać się z tymi lękami :)))) P.S. Zazdraszczam Wam tego wyjazdu :D
cander (2013-08-02,09:12): Nie ma się co dziwić że się denerwowaliśmy... tą trasę emeryci robią w 4 godziny. Po 3h się trochę niepokoiłem, po 4h zacząłem się denerwować a po 6h miałem telefon w ręce żeby dzwonić po GOPR
tomyek (2013-08-04,12:33): Biegłaś Wielką Pętlę Izerską? Udało mi się podczas biegu spotkać panią Marysieńkę, ale Ciebie niestety nie dostrzegłem. Karkonosze mają swój niepowtarzalny urok, zapraszamy częściej!
dario_7 (2013-08-05,13:49): Aga, głowa do góry! Za każdym kolejnym razem będzie coraz lepiej... - Pokaż lękom, że jesteś górą! Pokaż górom, że się nie lękasz!... - A wówczas te ostatnie odwzajemnią się coraz piękniejszymi widokami ;))
tygrisos (2013-08-06,21:59): Lęk trzeba oswoić, stopniowo i pomału. Ale też trzeba mu spojrzeć prosto w oczy, inaczej nie zobaczysz z czym masz do czynienia. Na każdym kolejnym "piętrze" uświadamiać sobie jego nierealność. Czyli iluzje, którą tworzy umysł.







 Ostatnio zalogowani
Leno
08:22
biegacz54
08:09
luki8484
08:01
platat
07:59
michu77
07:56
arturgadecki
07:51
Mikesz
07:12
kos 88
07:12
Januszz
06:35
Bartuś
06:33
Stonechip
06:06
drago
05:59
romangla
05:39
42.195
04:23
Admin
03:00
krunner
01:53
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |