2013-05-27
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Sztafeta Częstochowa-Bydgoszcz (czytano: 1019 razy)
W czwartek wyleciałam z pracy szybciej niż zwykle. Obrałam kierunek Brzoza. Stamtąd mieliśmy ruszyć do Częstochowy, żeby potem biegiem wrócić do Bydgoszczy.
W Częstochowie byliśmy około 23:00, bo że tak powiem, trudno było dojechać do Domu Pielgrzyma :-). Trochę się uśmialiśmy ale w końcu dotarliśmy. O prawie północy „krótka” odprawa. Najczęstszym stwierdzeniem
Zbyszka było „Słuchajcie. Krótko…”.
Wiedzieliśmy, że czeka nas coś trudnego. Przede wszystkim ogromny wysiłek ale też duże przedsięwzięcie logistyczne. Niby wszystko jasne co i gdzie ale jednak jak się wchodziło w szczegóły, to wyglądało, że nie wszystko wiadomo.
Poszliśmy spać z myślą, że „jakoś to będzie”.
Pobudka wcześnie rano. Na 7:00 msza, w której uczestniczymy ubrani już jak do biegu.
Sama msza jest zupełnie inna jak wszystkie. Nie wiem dlaczego ale ciągle mi się ryczeć chce. Może dlatego, że mam ważną intencję?
Godzina 8:00 planowany wybieg z Częstochowy. Jeszcze na 7:30 lecimy z Danką na śniadanie, na którym mam „przyjemność” zderzyć się z typowym moherem, który pewnie na jakąś pielgrzymkę przyjechał ale zieje agresją na odległość. Uwielbiam takich „katolików”.
Start w końcu następuje o 8:30. Przed nami jedzie radiowóz. Atmosfera jest nieziemska :-). Pierwszy etap biegniemy wszyscy razem – 10km. Potem część zostaje a 3 osoby biegną jeszcze przez ok. 20km. I tak do wieczora: ktoś biegnie, kto inny wsiada do samochodu i jedzie gdzieś zjeść. Za biegaczami jedzie samochód oznaczony flagami. Wygląda to pięknie.
O 16:00 mam swoją zmianę. Mamy biec 22km. Trochę się boję, bo nie pamiętam kiedy tyle ostatnio biegłam. Sama zmiana w sztafecie wyzwala u mnie uczucie wzruszenia. Klepiemy się w dłonie i lecimy dalej.
Na zdjęciu zmiana sztafety...i niestrudzona Danka :-)
W trakcie mojego biegu okazuje się, że trasa się ciut zmieniła i musimy pobiec więcej. O mamo! A mnie już wszystko boli! Nie dość, że więcej, to po jakiś polach, piaskach i górkach. Za jakie grzechy? Zaczyna we mnie wzmagać agresja :-) W pewnym momencie widzimy radiowóz. Sławek, który ze mną biegnie mówi: „pewnie po nas”. Śmieję się, że „na pewno”. Ale radiowóz uparcie stoi. Mijamy go, udaję, że nic nie widzę. A tu wysiada policjant i mówi: „Biegacze do radiowozu!”. Oboje go ignorujemy! Myślę sobie „niech się Zbychu tłumaczy :-)))))”. Zadzieram głowę do góry i niewzruszona biegnę dalej (nawet mnie nagle wszystko przestaje boleć!). Aż tu nagle zza radiowozu wyskakuje dwóch biegaczy, którzy dają nam zmianę :-). To sobie dowcip zrobili :-). Kochany pan policjant podwozi nas 1,5km do naszych samochodów, skąd zabierają nas na nocleg. Trochę byłam zła. Toż te półtora bym dobiegła, ale z drugiej strony ucieszyłam się, że ktoś się o nas martwił. W końcu zamiast 22 pobiegliśmy 26 a to dla mnie prawie zabójstwo było, biorąc pod uwagę, że takich dystansów od roku nie biegałam.
Nocleg był w zasadzie północlegiem, bo o 3:00 musiałam wstać. Czułam się fatalnie. Bolały mnie kolana i lewy Achilles. W końcu miałam w nogach 36km. Do tego kompletnie niewyspana. Trudno, dalsza część spania w samochodzie.
Całą noc ktoś biegnie – ludzie, którzy dojeżdżają z Bydgoszczy. Jedni biegną 3 godziny – podobno byli wyziębieni i zmoknięci niesamowicie.. bo kolejny dzień biegania, to zimno i deszcz. Co jakiś czas otwierają się drzwi samochodu, ktoś wysiada, ktoś inny wsiada – strasznie mokry. Wszystkim każę się rozbierać i otulać śpiworem.
Postanawiamy zmieniać się co godzinę a nie dwie, żeby się nie wyziębić. Lekko nie jest. A czy ktoś obiecywał, że będzie lekko? Zbyszek radzi, żeby biegali tylko mężczyźni. Dobra, sobie myślę, to co się będę wychylać….aż tu nagle patrzę a Danka wyskakuje z samochodu i biegnie! O nieeeee! Jak ona biegnie to ja nie pobiegnę? Trudno, achilles boli, trzeba go rozbiegać. Wyskakuję z samochodu na zmianę i lecę 6,5 km, potem kolejne 2,5 żeby skończyć w Brzozie. Achilles przestaje boleć.
Jesteśmy w hotelu. Na chwilę wchodzimy do SPA, żeby chociaż trochę się wygrzać. Posilamy się pysznym żurkiem i o 14:30 ruszamy z Brzozy do Bydgoszczy. Znowu prowadzi nas policja. Jest pięknie.
Pomimo tego, że biegniemy naprawdę wolno – jest to dla mnie najcięższy odcinek. Jestem kompletnie mokra i obolała. Około 16:00 docieramy do Fary. I tu niespodzianka: jest Maria, Emila i Darek :-) Przyjechali kochani nas przywitać :-). Pomimo tak parszywej pogody.
Na zdjęciu ostatni zakręt i "meta" :-)
Wchodzimy do Fary, zanosimy pod ołtarz różę, którą wieźliśmy z Częstochowy i wysłuchujemy koncertu chóru specjalnie dla nas :-).
Było ciężko, przynajmniej dla mnie. Gdybym w tym roku przygotowywała się do maratonu pewnie byłoby lżej. W dwa dni zrobiłam razem około 60km. Myślałam jeszcze o tym, żeby na drugi dzień pojechać do Nakła na piętnastkę. Pewnie dałabym radę ale jak zobaczyłam minę Michała po tym jak wspomniałam o kolejnym biegu to odpuściłam :-). Cóż, w końcu nie było mnie w domu prawie 3 dni :-). Ale boli mnie. Bardzo mnie boli, że nie biegłam w Nakle. Tak mnie boli, że nie chcę nic z tego biegu oglądać. I nie chcę nic słyszeć o tym biegu, bo mnie z żalu skręca :-).
Sama sztafeta, to było niesamowite przeżycie. W życiu nie przypuszczałabym, że wezmę udział w czymś takim. I nie byłam do końca tego pewna. Ale jak widziałam zaangażowanie ludzi, wzruszenie na twarzach i walkę o to, żeby jeszcze trochę pobiec na końcówce, to wiedziałam, że jestem we właściwym miejscu o właściwej porze.
I udało nam się. Było trochę przygód: zabrakło nam paliwa w samochodzie jak jechaliśmy do Częstochowy – najpierw wkurzenie, potem śmiech :-), jakiś śnięty kierowca wjechał w tył naszego sztafetowego samochodu, który jechał za biegaczami. Potem szyba w jednym samochodzie się zepsuła i trzeba było jechać cały czas z otwartą – no w tym deszczu oczywiście :-). Cóż, to było wielkie przedsięwzięcie, przygody musiały być.
Szczęśliwa, zmęczona i kompletnie mokra :-)
Ten bieg pozostanie na zawsze w mojej pamięci.
Dziękuję Zbyszkowi za to, że coś takiego wymyślił i zorganizował i że zaprosił mnie do tej sztafety. Poznałam wspaniałych ludzi zakręconych podobnie jak ja :-). I wiecie co? Zupełnie już jestem zregenerowana! Aż jestem zła, że treningi zaczynam od wtorku! Trzeba jakiś basen albo rower dzisiaj wymyśleć :-).
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Truskawa (2013-05-27,11:11): Zjadłaś ten kwiatek z głodu? Nie dawali wam jeść? :) Truskawa (2013-05-27,11:13): Trzy dni Cię nie było i tylko tyle tekstu?? Za mało kotek, ale fajnie się czytało, choć wpis trochę taki zero-jedynkowy. Trochę jak regulamin. :) Rufi (2013-05-27,11:17): Nie przesadzaj :). Całe dwie strony w Wordzie :-) Truskawa (2013-05-27,11:19): No dobra, niech będzie. Ale Nakła też mi strasznie żal więc wiem co czujesz. :( Marysieńka (2013-05-27,11:20): Jak ja Ciebie rozumiem...od sztafety Polska Biega minęły 4 lata, a na jej wspomnienie, gębusia mi się raduje:)) dario_7 (2013-05-27,16:10): Takie sztafety to całkiem inna inszość. I długo się je pamięta! Super Ela! :))) whyduck (2013-05-27,16:10): A ja nie znam tego uczucia, ale zazdroszczę bo domyślam się, że to jest oczyszczające przeżycie. No i oczywiście gratuluję. Maria (2013-05-27,20:30): A ja tak byłam cholernie ciekawa o co chodzi z ta różą;) Gratulacje zwłaszcza przy tej pogodzie! jacdzi (2013-05-28,00:03): Rewelacyjny pomysl i rewelacyjna realizacja. Tylko gratulowac. A Maria pokazala klase witajac Was w Farze. Rufi (2013-05-28,07:41): Jacek, a jaka elegancka była :-) Ach te usta czerwone :-)...też takie czasami mam o! :-P paulo (2013-05-28,08:15): fajnie, że udział w zawodach potrafi dać tyle szczęścia. Pozdrawiam Rufi (2013-05-28,08:17): Paulo, to nie były zawody :-)
|