Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [71]  PRZYJAC. [87]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
snipster
Pamiętnik internetowy
rozrewolweryzowany rewolwer, stół z powyłamywanymi nogami...

Piotr Łużyński
Urodzony: 1977-05-23
Miejsce zamieszkania: Zielona Góra
117 / 338


2013-05-07

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
(chwilowa) samotność długodystansowca (czytano: 2237 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: http://youtu.be/xdMXvFBOlmE

 

Czasem, będąc w jakiejś niesprecyzowanej specjalnie sytuacji ma się takie dziwne uczucie, że czegoś brakuje, mimo iż się częściowo planowało ową sytuację.
To takie swoiste odwrotne Deja-Vu, jest a nie ma, miało być, albo raczej miałoby być to coś, czego jednak nie ma i żadne usilne próby wymuszonego myślenia nie sprawiają, że to coś staje się wyczuwalne.

Obecnie próbuję wyczuć, iż coś się zaczyna dziać w moim bieganiu, próbuję... ale to tak samo, jak z PRAWIE.
Prawie robi wielką różnicę.

Ktoś, gdzieś, kiedyś powiedział, że trening to tak naprawdę gwałt na żywym organizmie.
Można mniej więcej przypuszczać co się stanie albo co się chce osiągnąć, jednak nigdy się nie ma pewności, co się tak naprawdę wydarzy. Gdzie tu analogia do gwałtu? ;)
Gwałtem jest umęczanie się, katowanie, zamęczanie, odmęczanie, dotykanie mini-granic swojej podświadomości i cielesności, balansowanie na krawędzi, a wszystko w zacnej przecież idei - polepszenia siebie i pokonania siebie.
Definicja treningu jako gwałtu na organizmie jest chyba fajna.
Obecnie więc upraszczając, gwałcę sam siebie. Znaczy się samogwałt fachowo rzecz nazywając, ale taki... czysto fizycznie bez sprecyzowanej domieszki sexu, mimo obecności endorfin czasem, a to przecież sex... mentalny ;)

Bycie singlem jest trudne jak widać ;)

Wracając do mojego biegania ostatnim czasem, to jest trochę statystyk.
Pierwsza to taka, że przekroczyłem 5tysięcznego kilosa (odkąd posiadam Gremlinowską elektronikę).
Miło, jak na dwa lata.

Jednak inna jest mniej radosna. A pomyślałem o tym w sumie dokładnie w niedzielę wieczorem, kiedy to przekraczałem tego 5cio tysięcznika.
W głowie furczały mi słowa, że szkoda, że mnie nie było w Pszczewie, mimo iż usilnie namawiali mnie na ten wyjazd.
Niestety, ale nikt nie chciał mnie zrozumieć, że po wybieganiu 31km w sobotę, nie miałem najmniejszej ochoty na półmaraton następnego dnia, nawet treningowo.
Zmierzam tu właśnie do tej złotej myśli.

W przeciągu pół roku, pół roku... miałem trzy przerwy od biegania.

Pierwsza to spory odpoczynek po 3 maratonach i półmaratonie zrobionym w kalendarzowy miesiąc. Pięknie... po półtora roku biegania? teraz jak patrzę na to, stwierdzam, że to była głupota, a raczej nieodpowiednie przygotowanie i tak dalej. Prawie miesiąc przerwy.

Dwie kolejne przerwy są wynikiem przeciążenia Achillesa. Mało fajna sprawa, upierdliwa, bolesna.
Po drugiej przerwie myślałem, że jednak Orbitreki, rowerki i podobne... wiecie, pomogą, jednak nic nie zastępują biegania. Próbowałem powrócić, jednak okazało się, że za szybko. Po USG dostałem mentalnego dzwona. Zrobiłem więc kolejną przerwę - trzecią, był już marzec.

Minął nieco ponad tydzień po wznowieniu biegania i mówiąc wprost, postanowiłem poczuć znowu magię imprezy biegowej, jej atmosferę i otoczkę, zachciało mi się pobiec półmaraton w Przytoku, na hamulcach. Wyszło w sumie i tak za szybko, jednak te 21km wtedy, najdłuższy dystans pokonany po wznowieniu, pokazał mi, że czeka mnie daleka i długa droga do stanu normalnego.
Po paru różnych rozbieganiach tchnęło mnie, że moje bieganie to tak naprawdę jeden, wielki, spontaniczny spontan.
Postanowiłem to zmienić, wprowadzić jakiś plan w życie, systematyczność, jakieś małe cele, w konkretne dni konkretne rzeczy, dodać jakąś sztukę do tego wszystkiego.
Kiedyś wolny bieg, to było po prostu "fajnie mi się leci, ale nie mam tchu gadać".
Przewertowałem na Edmundo swoje poczynania i naprawdę myślę, że ja czasem to jak Kamikadze...
Zawody, po zawodach zamiast odpoczynku lecę robić Skipy, bo się naczytałem, że dają POWERA że HAAAAAAA! no i się załatwiłem, bo robiłem to na prędkościach startowych.
Inne zawody, po zawodach stara nuta - zamiast odpoczynku - kolejne ściganie po lesie - efekt wiadomy - kontuzja.
Żeby było ciekawiej, była w tym wszystkim pogoń za kolejnymi zawodami, za kolejną chęcią Endorfin. Z czasem jednak ból był coraz większy.
Potem oczywiście była znana wszystkim fanatykom chęć nadrobienia, wszystko na spontanie, bez ładu, składu.

Odczułem to boleśnie na jesień. Pętla się zamyka.
Jakbym poleciał połówkę w Pszczewie po sobotnich 31km, prawie bankowo miałbym czwartą przerwę, jeśli nie teraz, to za chwilę. Wybrałem więc luz.


Mamy więc początek maja, jestem jakoś po ponad miesiącu treningów, a tak naprawdę to jestem dopiero po dwóch tygodniach prawdziwych treningów.
Dla mnie obecnie jest zima, czas "orki" jak to Skarżyński ujmuje po swojemu, piłowania, dotykania swojej pustki, oszukiwania samego siebie, przezwyciężania tego co łatwe. Reklamowo można powiedzieć, iż jest to życie z ogniem, ale... tak naprawdę to jest mniej lub bardziej gwałt na sobie.
Można oczywiście biegać sobie po kilka km w truchcie, jednak jestem zbyt ambitny, aby takie coś mnie zadowoliło.
Bez obrazy, ale jak człowiek potrafi już wchodzić na drzewo, to chce wchodzić wyżej i wyżej, i nie tylko dla lepszych widoków czy owoców.
Zdobywać to natura człowieka, moja również.

Po ponad dwóch latach wiem już, że nie ma drogi na skróty, a ostatnie przemyślenia i tym bardziej ostatnie pół roku, pokazały mi, że nie można robić niczego na wariata. Trzeba działać wedle jakiegoś schematu, nie za szybko, nie za wolno, poprawiać słabe strony, mocne pielęgnować, aby wszystko razem potem, później, kiedyś, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila zakwitło.

Nie jest lekko, każdy trening odczuwam w jakiejś tam sferze, albo marzeń, albo realnej, albo mentalnej, albo fizycznej. Jest to jednak coś nowego, niezbadanego do tej pory przeze mnie.

Zebrało mi się na smucenie.
Niedawno oglądałem "Wstyd" (Shame po anglosasku), taka historyjka o pewnym Singlu, do którego nagle przyjeżdża siostra, która jak się okazuje jest singerką (śpiewaczką) do drogiego kotleta w lux knajpach.
W pewnym momencie właśnie ta kobieta zaczyna śpiewać znanym na całym świecie "New York, New York" niejakiego Sinatry (podobno ktoś znany ;)), tylko że w totalnie undergroundowym stylu. XFactory i podobne badziewia mogą się schować.

Zmierzam do tego, że czasem idąc do jakiegoś lokalu czuję się obecność tego czegoś, wyjątkowości, nieszablonowości. Czasem wystarczy Jazz z Winyla, czasem jakaś fikuśna dekoracja z odpowiednim naświetleniem. W tamtym akurat przypadku jest to wszystko oraz autorski śpiew wersji "Nju Jork".

Tęsknie właśnie za czymś takim w moim bieganiu. Czułem takie coś jeszcze niedawno, w tamtym roku, kiedy przekraczałem kolejne granice, kiedy wydawało mi się, że teraz już się nie da, a jednak się dało. Nie chodzi tu tylko o zawody, lecz także o normalne bieganie. Mimo wspomnianego spontanu, czasem czułem, że leci ze mną jakiś wolny ptasior, jakaś indiańska dusza, albo mongolska bo bliżej i nie za oceanem ;)
Na razie brakuje mi tego. Jestem słaby i dodatkowo osłabia mnie myśl, że czas tyka, a ja potrzebuję jeszcze więcej tych tyknięć. Cierpliwość jest cholernościowato niefajna, jednak na razie muszę sam z sobą długo długo, trochę.

i że niby o gwałcie?... ;)



Aloha

pl

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Emi (2013-05-07,23:40): Głupotą może nie było to, że pobiegles 3 maratony i polowke w tak małym odstępie czasu, ale to że leciales te maratony na czas bliżej 3-jki a nie 4-ki...sama przebiegłam trzy w przeciągu m-ca kalendarzowego, ale bardziej treningowo i odpukać nic mi nie było i nie jest. Mógłbyś ra pobiec wolniej i zobaczyć jak to jest, kiedy nie brak tchu i na dodatek dookoła jest mile (damskie) towarzystwo, z którym można od czasu do czasu pogadać i cieszyć sie wspólnym biegiem...zamiast kolki, bólu rzepki, kostki czy achillesa...uff rozpisałam się..dobranoc!
Emi (2013-05-07,23:42): Głupotą może nie było to, że pobiegles 3 maratony i polowke w tak małym odstępie czasu, ale to że leciales te maratony na czas bliżej 3-jki a nie 4-ki...sama przebiegłam trzy w przeciągu m-ca kalendarzowego, ale bardziej treningowo i odpukać nic mi nie było i nie jest. Mógłbyś ra pobiec wolniej i zobaczyć jak to jest, kiedy nie brak tchu i na dodatek dookoła jest mile (damskie) towarzystwo, z którym można od czasu do czasu pogadać i cieszyć sie wspólnym biegiem...zamiast kolki, bólu rzepki, kostki czy achillesa...uff rozpisałam się..dobranoc!
snipster (2013-05-07,23:44): Emi, jasne, można, tylko po odpowiednim treningu... a nie spontanie przeplatanym zawodami z kontuzją i przeciążeniem w tle ;)
jacdzi (2013-05-07,23:51): W bieganiu, podobnie jak w wielu zyciowych sytuacjach, nie ma drogi na skroty. Bez treningu i pracy ("samogwalt" jak to fajnie okresliles) piec razy w tygodniu " dupa zimna".
snipster (2013-05-08,08:33): Jacku, a no zimna zimna...
mamusiajakubaijasia (2013-05-08,08:37): Jak zwykle - świetny!
snipster (2013-05-08,08:48): Gaba, zebrało mi się wieczorem na przemyślenia...
Marysieńka (2013-05-08,09:13): Jeśli bieganie jest "gwałtem".....to dlaczego kocham je tak bardzo???? Takich "gwałtów" mogę doświadczać:))
paulo (2013-05-08,09:18): jeśli brakuje Tobie cierpliwości to spójrz na Marysieńkę :). Ładnie uczy się cierpliwości :) A tak poważniej to dasz radę. Robi się coraz piękniej i coraz fajniej.
snipster (2013-05-08,09:41): Maryś, bieganie jako gwałt to trochę uproszczenie. Z tym gwałtem to chodziło mi o trochę inny typ biegania...
snipster (2013-05-08,09:42): Paulo, grunt to pozytywne nastawienie ;)
Marysieńka (2013-05-08,10:50): Snipi....wiem, wiem domyśliłam się:))
snipster (2013-05-08,10:54): Maryś, najważniejsze to czerpać z tego przyjemność ;)
wlodara (2013-05-08,12:27): widzisz najgorsze jest to, że nie uczymy się na cudzych błędach... tak byłoby najprościej - wyciągnąć wnioski,ale tak już jest, że musimy sie o niektórych rzeczach przekonać na własnej skórze. jestem w podobnej do Ciebie sytuacji, bo też długo byłam wykluczona z treningów, plany startowe legły w gruzach, a teraz nastał czas ciężkiego powrotu i niestety obawa o odnowienie kontuzji już chyba zawsze będzie ze mną...
snipster (2013-05-08,12:56): Wlodara, czasem się udaje unikać błędów, czasem to nas nie dotyczy, a czasem jest tylko wrażenie, że to nie będzie mnie dotyczyło ;)
wlodara (2013-05-08,13:07): ja juz tego wrażenia nie mam :( na razie biegam w strachu, że kontuzja się odnowi. Ma to też swoje plusy, bo łatwiej mi nie szarżować i postawić na powolny powrót na biegowe ścieżki
snipster (2013-05-08,13:12): nie ma łatwej drogi ;)
Keicam (2013-05-09,07:53): Dzięki! Dodałeś mi otuchy, że nie tylko ja mam nieodpartą potrzebę włażenia na to drzewo coraz wyżej :)
snipster (2013-05-09,09:02): Maciek, człowiek coś z małpami ma jednak wspólnego, one też po tych drzewach latają i latają ;)
kasjer (2013-05-09,10:17): Mówią, że starość nie radość. I są w błędzie :) Kiedy tworzyłem profil na Maratonach to napisałem (i zostało to do dzisiaj) jakie mam marzenia co do rekordów. I już je wszystkie spełniłem. Biegam dalej ale już bez napinki na życiówki. Czasem sam się zaskoczę (1:47 na połówce w Warszawie, sam nie wiem jak to pobiegłem) ale nie muszę się już wspinać na wysokie drzewo :) Zostawiam to młodszym. 1 maja byłem na biegu ale nie biegłem. Widziałem (i fotografowałem) młodych ludzi włażących już na te najcieńsze gałązki i cieszyłem się z nimi. Stojąc pod tym drzewm :) Ale do takiego patrzenia na biegi pewnie potrzeba siwych włosów :)
snipster (2013-05-09,10:33): Kasjer, fajowo, napinka nie jest wskazana na dłuższy okres ;) nie chodziło mi jednak o napinanie czy spinanie się w imię wspinania z musu na najwyższe gałązki drzewa jak to fajnie ująłeś. Chodziło mi bardziej o to, że po kontuzji powrót nie może być z gorącą głową, jakiś plan, systematyczność, ułożenie w tym wszystkim mile jest widziane i raczej wskazane. Kibicowałem już na zawodach i wiem, że to też jest pewnego rodzaju ciekawe doświadczenie, jednak teraz bardziej bym cierpiał widząc tę euforię u innych, kiedy to miałbym wyłącznie... stać ;) Potrzebuję rozbiegania, rozkręcenia się, muszę swoje wypocić mówiąc kolokwialnie, zanim będę mógł ze spokojem szarżować po gałęziach czy nawet spokojnie zwiedzać drzewa. Jakoś tak ;)
Shodan (2013-05-09,19:51): Zakupy zrobiłeś duże: złamane 3h w M, złamane 40min na 10km, KMP w 1 rok… teraz jesteś przy kasie i trzeba za to zapłacić. Uszy, nogi do góry i fokus na rehabilitację. Młody facet jesteś, jeszcze masz sporo czasu na poprawę wyników i jeszcze kupa radochy na zawodach przed Tobą. Tylko nie zarżnij organizmu – to nie buty nie kupisz nowych. Wiem, że boli, bo sam też miałem kontuzję i trzy miesiące nie mogłem biegać i o pół roku przełożyłem termin wymarzonego debiutu maratońskiego. Cierpliwości i będzie dobrze!
snipster (2013-05-09,22:02): Eryk, no tak, poszalało się to teraz trzeba odpokutować ;) myślę, że pokuta chyba już jest za mną, teraz tylko nie zwariować i nie przeszarżować ;)
(2013-05-09,23:02): W Twoim przypadku nauka na własnych błędach chyba najlepiej działa :-)
snipster (2013-05-09,23:06): PiterPawle, zobaczymy bo pewności to nie ma ;)
Truskawa (2013-05-10,08:00): Smutny wpis. Nie wiem czy taki miał być ale taki jest. Ale spadłam ze stołka jaj poczytalam o tych skipach. :))) Dobre. :)
snipster (2013-05-10,09:00): Iza, w sumie to trochę racja, zbyt smutny, bieganie nie może być smutne, jednak powroty mimo iż są wesołe, bo to przecież powrót do najfajniejszego najulubieńszowatego zajęcia i pasji, jednak mają trochę smutku w sobie.... jest ciężko, szczególnie na początku. Tym bardziej, jeśli trzeba wybierać pomiędzy powrotem a szaleństwami na zawodach
dario_7 (2013-05-10,23:32): A mnie nieco dziwi, że mając opłacony Pszczew zdecydowałeś się jednak na mocną 30-tkę w dzień przed. Pojechałbyś do ludzi, poleciał z nimi "na lajcie" piękną trasą, a łącznie z rozgrzewką przed i truchtaniem po biegu miałbyś tą swoją 30-tkę i nie zamęczałbyś głowy smętnymi myślami o samogwałcie... ŻAŁUJ SAMOTNIKU!!! ;)))
snipster (2013-05-11,11:29): Dario, w Pszczewie na bank bym nie leciał po 5:15 na kilosa, a tego mi na razie brakuje, aby spokojnie na długich dystansach się rozbiegać. Lavaredo na horyzoncie jest przecież.







 Ostatnio zalogowani
akaen
13:20
kostekmar
13:19
AleCzas
13:12
tomsudako
12:59
stanlej
12:50
Hoffi
12:38
arco75
12:30
raczek1972
12:21
fit_ania
12:04
conditor
11:50
Kapitan
11:35
bolitar
11:29
42.195
11:15
gabo
11:12
Nicpoń
11:10
mariuszkurlej1968@gmail.c
11:06
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |