Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [1]  PRZYJAC. [117]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
gerappa Poznań
Pamiętnik internetowy
gerappa

Agnieszka
Urodzony: 1979-10-29
Miejsce zamieszkania: POZNAŃ
29 / 180


2011-09-18

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Wielkim biegaczem BYĆ ! (czytano: 5262 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: https://picasaweb.google.com/104617059929125164683/20100918PoMaratonGniezno#5588398779530415474

 

Biegłam 21 km w kierunku Katedry Gnieźnieńskiej i mówiłam sobie: nigdy więcej tu już nie przyjadę, te podbiegi mnie zabiją, mam już dość, nigdy więcej! Głośno deklarowałam swoją wrogość wobec półmaratonu na trasie z Dziekanowic do Gniezna. Wszystko to działo się najpierw w moich myślach, potem ‘wyrażałam się szeptem’, potem coraz głośniej a na 19stym km już nie liczyłam się z obecnością innych biegaczy a szukałam wśród nich zwolenników mojej antypatii dla tej trasy. Dwudziesty kilometr za mną : Patrzyłam ku górze na Katedrę i mówiłam w niebo: Panie Boże nie pozwól mi umrzeć, nie teraz, nie kilometr od mety, jeszcze tylko 500 metrów i zostanie mi 600 metrów. To już blisko. Panie Boże cmentarz już za mną czyli może jeszcze nie teraz co ?... Oczywiście słowa modlitwy na trasie to była ostateczność w przypadku mojej osoby… Ale…!!!to było rok temu!

Zapisałam się na półmaraton w Gnieźnie, bo chciałam pokonać tą trasę. W ubiegłym roku to ona pokonała mnie. 33 Bieg Lechitów 2010 był moim pierwszym półmaratonem w mojej burzliwej karierze biegaczki. 8 lutego 2010 zapragnęłam ‘wielkim biegaczem BYĆ’ i nie zamierzam z tego celu rezygnować.

Rok 2011 jest dla mnie rokiem prawdy. Prawdy, że jednak książki są mądrzejsze ode mnie i że ja niekoniecznie muszę być niezniszczalna. Pokazał jak mogę być beznadziejna i jak mogę być zaje..sta! Kontuzja pokazała mi, że nie pozjadałam wszystkich rozumów i że przyszedł czas na dokształcenie. I zmieniłam wiele. Przesiedziałam (niekoniecznie grzecznie) na tyłku trzy tygodnie. W mojej głowie to jak dziura trzech miesięcy. Czytałam. I m.in. czytałam o Gallwayu, o cudach jakie czynią treningi interwałowe, wdrożyłam w życie bieżnię w czwartki. Na ostatnim treningu interwałowym sprawdzałam jak się czuję po 14 km. Analizowałam każdy cykl i …fajnie. Podbudowało mnie. Uwierzyłam, że można, że się da, że … i dziś już wiem, że nie wystarczy tylko mocno chcieć. Trzeba jeszcze trenować z głową. Biegałam jak dzikuska. Potrzebowałam gdzieś się rozładować i bieganie doskonale się do tego nadawało, jednak wiem, że chyba psychikę mam silniejszą niż ciało. Nadwyrężyłam to i owo… pozostanę przy czterech treningach biegowych tygodniowo. Uzupełnię spinningiem. Jak będzie mało to basen też będę nawiedzać. Tylko kto wytrzyma moje chlapanie na torze, ale to inny temat…

Do dzisiejszego półmaratonu przygotowałam się chyba pod każdym względem. Położyłam się wcześniej spać, choć na niewiele się mogło to zdać, bo rankiem byłam szybciej na nogach niż Kolega Świt. Bardzo się denerwowałam tym startem. To było niezależne ode mnie. W ramach relaksu odwiedziłam gabinet kosmetyczny, porządne śniadanie, wzorowe nawodnienie. Analiza pogody, temperatury wiatru, trasy, strategia z piciem sprawdziła się doskonale: zatrzymałam się tylko na jednym punkcie: na 15 km – dotankować swoje pojemniki z wodą, które miałam na pasie. Pas był uzbrojony jeszcze w batonika i pomadkę. Kolejny lekki posiłek przed startem… i batonik. Epizod z batonikiem będzie miał niebawem status anegdoty. Niestety batonik zaginął w trakcie mojej eskapady w krzaki nad jezioro w Dziekanowicach. Zorientowałam się długo po tym fakcie ubowolewając głośno nad moją stratą. Maciej mówi: idziemy szukać ? ale jak znajdziemy jemy na pół! I poszliśmy w krzaki – ja mówiłam którędy szłam a on się rozglądał. Już miałam zrezygnować pokazałam, gdzie wysiadałam a autobusu i Jest! Znalazł go! To ten! O kurcze warto było iść w krzaki z Maciejem. Piotrek mówi, że wyglądałam jak Lara Croft uzbrojona w pas, picie, komórkę, kabelki, słuchawki, batonik i pomadkę :) mówi, że brakowało mi tylko giwery … wiem, że daleko mi do niej ale poczuć się tak przez chwilę, przyjemna rzecz :)

No więc … to mądre czasopismo, którego jestem właścicielem od dwóch tygodni i miętoszę je w korkach za kierownicą, miętoszę we wszelkich poczekalniach i zaczytuję się głęboko – (bo niektóre fragmenty muszę czytać po kilka razy, bo zwyczajnie nie rozumiem) poczęstowało mnie smakowitym kąskiem w postaci artykułu na temat treningu metodą Gallowaya. Ten artykuł wpadł mi w ręce dopiero po półmaratonie w Pile, gdzie na koniec musiałam zastosować metodę Gallowaya zupełnie nieświadomie… Kiedyś Mateusz o tym wspominał ale jakoś szybko o tym zapomniałam. Ostatnie kilometry Piły maszerowałam i truchtałam. Rewelacji nie było ale wstydu tez nie :)
Przez cały bieg miałam w głowie złotą zasadę tegoż treningu: ‘Najpierw Ciebie będą wyprzedzać ale na koniec to oni zobaczą Twoje plecy’. I tak było. Zakładałam, że biegnę 600/400 m w tempie zbliżonym do 5’00/6’00 i plan był dobry tylko trasa nie ta. Szybko musiałam zweryfikować tempo bo te przeklinane rok wcześniej podbiegi próbowałyby mnie zabić po raz kolejny. Przestałam ściśle przestrzegać planu.

Zastanawiałam się dlaczego nie boli mnie Achilles? 1) bo jest zdrowy, 2) bo mam parcie na metę, 3) bo oszukuję samą siebie a tak naprawdę boli a ja nie czuję, że boli. Bardzo bałam się ponownego przeciążenia. Rozważałam nawet przerwanie biegu w razie bólu. Rozważanie trwało dokładnie dwa kroki.

Nadal biegłam swoje interwały ale sposobem Artura: mocno i słabiej. Kiedy było 400metrów słabiej, piłam, starałam się wyrównać oddech, rozluźniałam się w biegu, kontrolnie spoglądałam na pulsometr i przeliczałam ile mi jeszcze zostało… ile mam czasu i na ile mnie stać, myślałam czego chcę jak bardzo tego chcę, wiedziałam, że jest to w zasięgu mojej ręki, nie mogę tego tylko spartolić. Aga trzymaj do końca nie daj się wyprzedzić Wiesiowi. Wiesiu prowadził Koleżankę na Jej życiówkę. Przez cały bieg obejrzałam się za siebie tylko raz ok. 9 km i wtedy Go zobaczyłam. Wcześniej rozpoznałam już jego głos, wiedziałam, że jestem obserwowana i ze nie wolno mi się poddać. Można powiedzieć, że Wiesiu deptał mi po piętach do ok. 18 km – potem głos ucichł. Nie oglądałam się, nie zastanawiałam się czy biegnie, czy leży tylko parłam do przodu, nie odpuszczałam ani na chwilę, metr za metrem, krok za krokiem. Na tych odcinkach, na których rok wcześniej miałam SPA-cerek teraz wymiatałam jak petarda. I szybciej, i spinałam się i pokonywałam zakręt za zakrętem a okrzyki Kibiców słychać było coraz wyraźniej. Wyprzedzałam kolejne plecy, kolejną osobę i już! widać metę i zegar, szybciej Aga! Nie daj się, przecież potrafisz ! i jest życiówka! 1:57:56. Udało się. A jeszcze miesiąc wcześniej na mojej nodze ciążył gips. Jednak można. Nic mnie nie boli. Noga schłodzona, rozmasowana a w kolejce do realizacji czekają następne marzenia…

W linku film z mety 2010.
Na zdjęciu ... fragment epizodu z batonikiem :) Mój Anioł z Piły :)


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


tdrapella (2011-09-18,22:08): Gratulacje życiówki! A następne przed Tobą. A Wiesiu nie miał prowadzić na 1:55?
gerappa Poznań (2011-09-19,00:23): Jak się okazuje trzeba uważać, co się mówi do kobiet i w jaki sposób się to robi, bo może zostać to zrozumiane w różny :) sposób :D
gerappa Poznań (2011-09-19,00:24): dziękuję za życzenia :) postaram się o kolejne życiówki !
renia_42195 (2011-09-19,06:39): Gratuluję pokonania siebie i zdobycia życiówki :) Tak trzymaj i ciepłej jesieni życzę :)))
cander (2011-09-19,07:52): Agnieszka, spokojnie z tymi czasami:) W sobotę tak szybko wbiegła na metę, że nie zdążyliśmy z Jaśkiem nawet zdjęcia zrobić!!







 Ostatnio zalogowani
marczy
11:57
StaryCop
11:43
tete
11:28
kostekmar
11:28
conditor
11:20
sa111
11:05
pawko90
10:57
LukaszL79
10:43
INVEST
10:30
shymek01
10:20
s0uthHipHop
10:10
POZDRAWIAM
09:44
Leno
09:38
Wojtek23
09:05
kos 88
08:51
Gapiński Łukasz
08:40
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |