Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [126]  PRZYJAC. [286]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
mamusiajakubaijasia
Pamiętnik internetowy
"Byle idiota pokona kryzys; to co cię wykańcza, to codzienna harówka" - Antoni Czechow

Gabriela Kucharska
Urodzony: 1972-08-26
Miejsce zamieszkania: Rudawa / Kraków
398 / 580


2011-08-18

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Kurort w Kokotku... (czytano: 2984 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: http://kstanisl.wrzuta.pl/audio/2nFbJyL9FpU/005_-_deep_purple_-_perfect_strangers

 

Zaczęło się to we wtorek lub w środę.
Napisał Benek i jął mnie namawiać na udział w „Katorżniku” w zastępstwie Martyny.
Ponieważ mój stosunek do „Katorżnika” od lat był niezmienny i stały (to impreza zdecydowanie nie dla mnie), nie było mu łatwo. Ale w końcu na argument, że biegnie w naszej drużynie Rembrandt, i że swoim zwyczajem będzie zamykał stawkę, uległam.
Stwierdziłam, że w towarzystwie Rafa i jego imponującego wzrostu niczego się nie boję – nie utonę.
Decyzja zapadła!
Ale...
Ponieważ się zarzekałam,
i ponieważ moja własna obawa przed udziałem w przedsięwzięciu zalecała mi schowanie głowy w piasek,
wiadomo było, że do Kokotka jadę, bo biegną tam Jaś i Jerzyk, a ja autentycznie lubię tam kibicować.
O bieganiu ani słowa!
W przeddzień wyjazdu złamałam się i wyznałam prawdę Radkowi.
Nie odwodził mnie od zamiaru startu (dopiero w Kokotku wyznał mi, że chęć tę stłumił w sobie niemalże siłą), Piotrek mówił, że jeżeli pobiegnę z Rembrandtem, to spoko.
Pojechaliśmy.
W biurze weryfikacja, odebranie pakietu, pogawędka z Olą, którą wreszcie mam okazję poznać osobiście:)
A potem udaliśmy się w kierunku sceny, na której przygrywali już nasi ulubieni Czesi.(Co prawda ci z poprzednich edycji byli lepsi, bo acz zespół ten sam, to zmienił się jego skład, i tylko Sonia pozostała niezmienna).
Najpierw pogaduchy i jakieś tam piwko-piwko, a potem poszliśmy skakać.
Jak to mawia Golon: „Działo się” :)
Skakało się fajnie.
A potem dobiła do nas Ola i porwała nas w stronę Miodzia i jego towarzystwa. A wtedy to już zaczęły się dziać takie hulanki, że ho, ho!
Postanowiłam (z góry) nie przejmować się tym, że tańczyć to ja nie umiem, i szaleć:)
Na całego!
Co też czyniłam z pasją:)
Dużo można by o tym wieczorze pisać, a i tak nie udałoby się opisać wszystkiego.
Ale o jednym muszę.
I chcę:)
O facecie, którego nazwaliśmy wdzięcznym mianem „łowcy posagów”.
Kto zacz był? Nie wiem
Ale wiem, że cierpiał na zespół „nadruchliwych rąk”, co w połączeniu ze stanem upojenia powodowało, że co rusz próbował łapać kobiety za piersi, tudzież chwytać je w namiętne objęcia.
W pewnym momencie wystartował do mnie, a wtedy Radek osadził go krótkim: „Zostaw, to moja żona”.
Facet zostawił.
Nie minęło czasu wiele, kiedy wystartował do Oli. Wtedy Radek ponownie podszedł do gościa, i ponownie powiedział: „Zostaw, to moja żona”.
Facet jeszcze odrobinkę kojarzył, bo zdumiał się niepomiernie, i zapytał z szacunkiem: „To ile ty masz tych żon?”
Nie będę nawet ukrywać, że zdarzenie bawiło nas do końca pobytu w Kokotku:)
Nawet nie będę próbować opisać tańca i zachowania „króla parkietu”, bo zwyczajnie nie potrafię, ale była to naprawdę duża rzecz.
Się szalało:)
W pewnym momencie zlokalizował się Benek z Martyną i Tarzi z Justyną, ale nie miałam nawet czasu, by z nimi pogadać. Przecież szalałam:)
Pamiętam tylko, że stanowczo odmówiłam konsumpcji wódki z colą. Moim napędem była Muszynianka i granie Czechów.
(No dobra, przyznam się. Chciałam „zatańczyć” i „zaskakać” stres. A ten zwiększył się wydatnie, kiedy dowiedziałam się, że Raf nie biegnie, a zamiast niego pobiegnie Tarzi. Moje nadzieje na wysoki i wyluzowany biegowo hol diabli wzięli. A jakże ja sama pobiegnę ten legendarnie trudny bieg? No i przecież utopię się w jeziorze! Jestem niska. Za bardzo.)
No to szalałam.
W końcu Czesi przestali grać, i pożegnań nadszedł czas (Buuuu...)
Najpierw Miodzio podziękował Oli i mnie, mówiąc z mocą i głęboką wiarą we własne słowa, że rewelacyjnie się bawił, i że jesteśmy niesamowite! (Hm?)
A chwilę później na moje obawy dotyczące jutrzejszego biegu, powiedział: „Spoko Gabi. Ty jesteś twardzielką. Dasz radę!”
Miło się usłyszało, a potem miło poszło się na halę spać (dzieci spały już dawno).
Spało się źle. (Nie znoszę spać na materacu dmuchanym)
O siódmej udało mi się obudzić, ubrać, i z również obudzonym Radkiem ruszyć na gadany spacer.
Radek, jako dobry kolega, dawał mi praktyczne rady, bym wiedziała jak sobie z tym biegiem poradzić.
W pewnym momencie zapytał, czy umiem pływać.
Umiem.
Westchnienie ulgi, a tuż po nim opowieść o reakcji Krysi na wieść o moim starcie. Mianowicie Krysia, kiedy dowiedziała się, że mam startować, powiedziała Radkowi, że jeżeli nie umiem pływać, to on ma mnie od zamiaru odwieść.
Hi! Hi!
Na szczęście ja pływać umiem:)
A swoją drogą, to gęsta zupa roślinno-glonowa, która rozpościerała się u naszych stóp, do pływania nie zachęcała.
Pogadaliśmy, i pora była wracać na halę, bo czas płynął, a start biegu dzieci zbliżał się nieubłaganie.
Na hali śniadanie dla panów K., ubieranie, a potem...czas na start z tymi moimi maluchami.

Największy ubaw miałam z Jerzysia, który bardzo chciał wystartować, a jednocześnie bardzo się tego bał (nie bez wpływu na jego obawy były opowieści starszych braci o bagnie po szyję). Ale... w końcu podjął męską decyzję o starcie, wystartował, ukończył... i przeżywa ten fakt do dziś:)
Po nim Jasiu – stary praktyk. To już jego trzeci „Katorżnik”.
A potem, po swoim prysznicu i przebieraniu, moje dzieci dowiedziały się, że ich mamusia startuje:)
A mamusia nie była już zestresowana, bo dowiedziała się, że Michał z Anią biegną, i umówili się na wspólne pokonywanie trasy.
Piotrek po usłyszeniu tej wiadomości powiedział, że wobec tego dobrze, a jednocześnie wyraził ubolewanie, że Michał nie jest wyższy.
Po czym od razu dodał, że nie ma to większego znaczenia, bo i tak on będzie pierwszą osobą, którą będą ratować.
ERGO: jestem bezpieczna:)

Przebieranie, oklejenie butów taśmą (przeklnę ją), i czas na start.
Z Michałem, którego lekko zjada stres, ale dzielnie to ukrywa, i z Anią ustawiamy się w boksie startowym i humor nas nie opuszcza. Odliczanie, start, skok do wody i...kurde! Ale zimno! Zarówno Michał, jak i ja dochodzimy do wniosku, że od tej zimnej wody zaraz odpadną nam drugorzędne cechy płciowe. Na szczęście nie odpadają, więc żartując i śmiejąc się radośnie, idziemy do przodu, od razu zajmując zaplanowane pozycje (no, ostatni jesteśmy, bo ustaliliśmy, że naszym celem jest pokonanie trasy, a nie walka z czasem).
Idziemy, zbieramy z siebie wodną roślinność, co jakiś czas w przecince szuwarów ukazują się nam Benek z Martyną i Piotrek z dziećmi, którzy fotografując nas, dopingują dzielnie.
Oczywiście w nasze szaleństwo i żarty wciągamy od razu żołnierza zamykającego (z urzędu) start naszej grupy.
W pewnym momencie robi się jakby głębiej, więc zaczynam płynąć. Niedużo – kilkanaście metrów, ale...niespodziewanie zupełnie okazuje się, że w adidasach wcale nie pływa się tak źle:)
Obchodzimy to jeziorko (może nie dokoła, ale jednak spory kawał trasy wiódł po dnie jeziora – 3 kilometry?), i wyłazimy na brzeg:)
Oczywiście po to, żeby zaraz zacząć się taplać w rowach melioracyjnych.
I tu dobra rada: Jeżeli komuś wydaje się, że „Grzyb” w Ciechocinku śmierdzi, to niech się przeleci po trasie „Katorżnika”.
„Grzyb” w porównaniu do tego smrodu pachnie zgoła upojnie:)
Michał z Anią zostawiają mnie na pastwę żołnierza i zawodnika z KRD. Nie boleję nad tym, ale za każdym razem kiedy będę ich widzieć, będę wykrzykiwać rzewne teksty typu „Michał, ja cię tak kochałam, a ty mnie zostawiłeś!”. Ania, która przywykła już chyba do mojego typu poczucia humoru śmieje się z tego szczerze:)
Póki co, jestem w cuchnących rowach. Wskok do rowu, kilka kroków w nim, wyłażenie z rowu, wskok do rowu, kilka kroków w nim, wyłażenie z rowu, wskok do rowu, kilka kroków w nim, wyłażenie z rowu, wskok do rowu, kilka kroków w nim, wyłażenie z rowu, wskok do rowu, kilka kroków w nim, wyłażenie z rowu, wskok do rowu, kilka kroków w nim, wyłażenie z rowu, wskok do rowu, kilka kroków w nim, wyłażenie z rowu, wskok do rowu, kilka kroków w nim, wyłażenie z rowu, wskok do rowu, kilka kroków w nim, wyłażenie z rowu, wskok do rowu, kilka kroków w nim, wyłażenie z rowu, wskok do rowu, kilka kroków w nim, wyłażenie z rowu, wskok do rowu, kilka kroków w nim, wyłażenie z rowu, wskok do rowu, kilka kroków w nim, wyłażenie z rowu, wskok do rowu, kilka kroków w nim, wyłazenie z rowu, wskok do rowu, kilka kroków w nim, wyłażenie z rowu, wskok do rowu, kilka kroków w nim, wyłażenie z rowu, wskok do rowu, kilka kroków w nim, wyłażenie z rowu.... Przebóg, jakie to nudne!
Ale brnę. Wielce zdumiewa mnie fakt, że facet z KRD, który brnie ze mną słabnie coraz bardziej. A przecież posuwa się w moim tempie!
Hmmm....
Wojak na końcu dodaje nam ducha (bardziej mojemu towarzyszowi niż mnie, bo ja cały czas wyprostowana z dumnie wypiętą piersią bawię się tymi rowami. Oczywiście w momentach, kiedy nie używam „słów”. A używam ich, kiedy przywalę golenią w podwodny konar, gałąź, korzeń. Czasem potykam się o coś i wywracam – to zawsze mnie bawi. Ale generalnie – wsiegda w pieriod:)
W pewnym momencie dochodzę Michała i Anię:) He, he:)
Więc dalej posuwamy się razem.
Michał zaczyna mieć dość, Ania zaczyna być zmęczona, ja zaczynam być znudzona (no, wybaczcie, ale z pięćdziesiąt wskoków i wyjść z rowu melioracyjnego – a tyle tego mniej więcej było – potrafi znudzić.)
Zaczyna się małe urozmaicenie. Teraz do rowów nie wskakujemy, tylko zjeżdżamy z wysokich brzegów na tyłkach jak po zjeżdżalni. Lubię zjeżdżalnie:)
A za chwilę kolejne urozmaicenie: zamiast rowu melioracyjnego brodzimy w bagnie:)
Miodzio:)
Fajnie jest. Autentycznie mi się to podoba. Może to też kwestia tego, że nie jestem zmęczona, tylko rozbawiona.
Nie bez znaczenia jest to, że na trasie biegu spotykam samych dżentelmenów. Wielu z mijających mnie facetów mówi ze szczerością w głosie, że mnie podziwia, i że szacun.
Hm....zaczynam podejrzewać coś, co wcześniej nie kluło mi się nawet w głowie, a co wiele osób sygnalizowało: ja chyba rzeczywiście jestem bardzo silna i mam sporą wytrzymałość; tylko szybkości nie mam za grosz.
Jak to wczoraj Miodzio powiedział? „TWARDZIELKA” :):):)

I nagle...A Miracle!!
Kończy się bagno, rowy, las, i...wchodzimy znów do jeziora. Wtedy też wygłaszam znamienną uwagę „Patrzcie, jaka ironia losu; od kilku godzin taplamy się w wodzie, a tymczasem tak się człowiekowi chce pić, że nie wiem.” Ania i Michał zgadzają się z tą tezą bez zastrzeżeń.
Jeziorem docieramy do betonowego molo, na które mamy się wspiąć po sznurowej kratce w wielkimi okami. W chwili, kiedy widzę, że potem z tego molo mamy zeskoczyć do wody, postanawiam obejść tę przeszkodę. Za dużo razy w życiu się topiłam, by w ogóle próbować. To jest zwyczajna fobia. (Pomijając tendencyjnie mój lęk przestrzeni.). Wojak pilnujący trasy pyta mnie o numer i informuje o potencjalnej dyskwalifikacji.
Wracam przed przeszkodę i patrzę z przerażeniem w sercu w górę.
Po czym mówię pod nosem „Ja się zesram ze strachu, a nie skoczę. Mój bieg się skończył”.
W międzyczasie podchodzi do mnie dziewczyna, która zamykała bieg kobiet z godziny 12.00. Mówi, że pokonamy to razem, żebym nie rezygnowała, bo to już jest końcówka. Ja jej na to, że co z tego, że końcówka, jeżeli ja nie jestem w stanie tego pokonać. Dziewczyna przekonuje. A przekonująca jest.
Zaczynam się wspinać na te drabinkę, nie wierząc przesadnie w sukces przdsięwziecia. Michał z Anią już dawno zeskoczyli i poszli dalej:(
Nagle, jak królik z kapelusza, pojawia się dwóch uczestników biegu innej narodowości i zadają mi konkretne pytanie:
- Need you a help?
- Yes, I need a help.
Przytrzymują mi drabinkę, a kiedy okaże się, że mam nieco przykrótkie nogi i za słabe ręce, po prostu każą sobie stanąć na ramionach, po czym prostują się podnosząc mnie tym samym do góry.
Jeszcze pokonuję barierkę i jestem na molo.
Ufff....
Dziewczyna mówi, że skaczemy.
Ja patrzę w dół, i wiem, że NIE SKOCZĘ!
Choćby się świat walił i palił – nie skoczę!
Mówię jej, że mam lek wysokości, że to jest silniejsze ode mnie, że nie dam rady.
Chyba mam w twarzy coś szczególnego, bo dziewczyna zaczyna przekonywać wojaka, żeby mnie puścił. Ten jest zasadniczy jak rzadko, i stanowczo mówi „NIE”. Ja informuję dziewczynę, że schodzę z trasy, bo nie skoczę. Co innego łażenie po jeziorze i brodzenie po bagnach, a co innego skok z wysokości do wody. Nie jestem w stanie tego zrobić.
Dziewczyna podejmuje dyskusję z wojakiem; używa argumentów, że ludzie skracają trasę na potęgę, bo tak chcą, a tu kobieta ma na samej końcówce lęk wysokości i żeby się nie wygłupiał tylko mnie puścił.
Ludzie zgromadzeni na molo przekonują faceta, żeby mnie puścił i nie kazał mi skakać...robi się ciekawie...
W końcu facet pyta mnie:
- Naprawdę pani nie skoczy?
- Nie. Jeżeli muszę skoczyć, to rezygnuję. To jest silniejsze ode mnie
- Naprawdę ma pani lęk wysokości?
- Naprawdę.
- To niech pani idzie. Ale ja to zgłoszę na mecie.
- Dobrze, niech pan zgłosi, ale proszę mnie nie zmuszać do skoku, bo go nie wykonam.
- Dobra. Proszę iść!

Przełażę przez tych ludzi i czem prędzej z powrotem włażę do jeziora. Dziewczyna czeka na mnie. Dalej razem, aż dojdzie swoje zawodniczki, a ja pójdę do przodu (znów w błotnej melasie do kolan, ale to nie stanowi dla mnie problemu.)
Jestem trochę zdenerwowana.
Przy którejś mijance widzę Michała z Anią. Mówię mu, że mnie facet zdyskwalifikował i widzę w oczach Michała popłoch. To moja mała zemsta:)
Wchodzę do budynku, na końcu którego są wybuchy:)
Idę i docieram do dość długiego i ciemnego korytarza. Chce mnie wyprzedzić jakiś chłopak. Wtedy strzelam tekstem tak totalnego kobietonka, że potem sama z siebie się śmieję:

- Przepraszam, czy możesz mnie przeprowadzić przez ten korytarz?
- ???
- Boję się ciemności...

Chłopak jest lekko wcięty wyznaniem, ale rękę mi daje i przez korytarz przeprowadza.
Potem chce mi też pomóc przy włazie do piwnicy, ale mu dziękuję. Nie jestem łajzą, tylko boję się ciemności, a tam jest dość widno:)
Biegnę sobie dalej, i w pewnym momencie zaczynam już słyszeć okrzyki Piotrka, moich chłopców, Radka, i jakichś nieznanych mi kobiet, które w krzyk wkładają najwięcej zapału:)
Mijam ich radośnie, prześlizguję się przez dziurę w bramie (a w przeciwieństwie do innych kobiet robię to bez cienia zastanowienia czy się zmieszczę. Przecież wiem, że tak), i laskiem truchtam do ostatniego odcinka trasy.
Moi już stoją i krzyczą:)
Przeszkoda z opon, potem półkręgi betonowe, przejście pod kładką, skok przez zwój drutu kolczastego, ławeczka, i wbiegam na molo. Jaś zachęca mnie do żwawego biegu. No to żwawo biegnę. Jeszcze Benek cyka mi fotkę, jeszcze – na samej mecie wymijam dwóch ucieczkowiczów a Alcatraz, i na mojej szyi zawisa podkowa, a w łapie ląduje izotonik.
Nareszcie mogę się napić:)
Wychodzę do moich, Piotrek cyka mi fotki i odbiera podkowę – jest ciężka i urywa mi niemalże szyję, jeszcze fotki, gratulacje od dzieci i.....widzę, że na kolanach sunie do mnie Michał przepraszając w głos, i zastrzegając się, że dał ciała, i że nie powinien, i że....
Patrzę na niego z góry, każę się objąć za stopy, mówię mu, co o tym myślę, po czym obchodzę go dokoła i wymierzam sprawiedliwość. Mocno wymierzam!
Michał nie chowa urazy.
(Na marginesie...powie mi wtedy, że kiedy zobaczył przy tym molo, jaką mam wściekłość w oczach, to był pewny, że albo mnie wojak puści, albo go pobiję:)

Jeszcze wstępna kąpiel pod prysznicem nad jeziorem, dekoracja na podium, potem prysznic przy hali i pogawędka z moją wybawczynią, która w tym czasie właśnie kończyła swoje ablucje.

Przebieram się, biorę kupon na zupę i idę coś zjeść.
Zjadam:)
Potem na pogawędkę – bardzo konkretną tym razem – do Michała, a potem pod scenę, bo tam już lokalna kapela weselna przygrywa.
Najpierw szczękościsk, bo ten rodzaj przygrywania zupełnie mnie nie cieszy, a potem ruszamy z Olą i Kasią w tany. Radek nie bardzo ma ochotę i siłę (chyba).
Szaleję, bo ja siłę mam.

A potem nocne Polaków rozmowy, idziemy spać, rano Radek wyjeżdża, my dosypiamy, potem idziemy do sąsiedniego ośrodka, w którym jest fajne mini-zoo, a potem czas w drogę do domu:)


I wiecie co?
„Bieg Katorżnika” to mit samców napompowanych testosteronem:)
Jeżeli była go w stanie pokonać taka słabizna jak ja...
(Oczywiście nie dotyczy to tych, którzy walczą o czas. Ale ci, co zaledwie kończą, nie powinni snuć legend;)

Generalnie bawiłam się bardzo dobrze.
BAWIŁAM! A nie walczyłam:)

Nasza drużyna zajęła siódme miejsce:)
Chłopcy nie byli na mnie źli – po prostu cieszyli się, że ukończyłam:)






PS. Co do jednego miałam świętą rację. Na miss mokrego podkoszulka to ja się nie nadaję:)




I jeszcze jedno...
W linku piosenka, którą dedykuję Oli, Miodziowi i Radkowi.
Taka...przypominajka:)


Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


Gerhard (2011-08-18,11:05): Nimfa błotna ;)
Hepatica (2011-08-18,11:12): :)))Ok, moze nie Miss ale na bank Missis!!!:)))
Hepatica (2011-08-18,11:21): A co do relacji , to tak jak mozna było sie spodziewać jest świetna!!! Nie do końca jednak zgodze sie z Toba, że to mit napompowany testosteronem:))). To poprostu bieg jak wiele innych z tą moze róznica, ze ma taki bagnisty i przygodowy charkter:)))i przed każdym może stawiac wiele wyzwań:))) No i nie mów, ze nie musiałaś podczas jego trwania walczyć... Może nie wyczerpałas swojego organizmu tak jak inni ale jednak walczyłas- a walka na pomoście, a prośba o pomoc w ciemnosciach, a walka z pragnieniem, a złość na Admina:)))???.
Truskawa (2011-08-18,13:36): Tajemnicą pozostanie dla mnie dlaczego niektórzy tak się fiksują na słowie "bieg" w odniesieniu do Katorżnika.To jest najfajnieszjsza zabawa w jakiej brałam udział. Jest fantastycznie i atmosfera jest nieziemska. A podkowa na koniec dla wszystkich, którzy ukończyli jest adekwatną nagrodą. To nie jest łatwe zadanie, żeby ukończyć Katrożnika ale bez przesady. Każdy może tego dokonać. :)
Rufi (2011-08-18,13:44): Ach, w koncu sie zdecydowalam przeczytac ten dlugi tekst. A jednak myslalam ze skoczysz :-)
Rufi (2011-08-19,08:34): ...i uważam, że powinnaś pobiec setkę.
mamusiajakubaijasia (2011-08-19,08:36): Setkę?! Teraz?!!!!!
mamusiajakubaijasia (2011-08-19,08:37): Tez uważam, że powinnam, ale jeszcze nie w tym roku ;)
mamusiajakubaijasia (2011-08-19,08:38): Iza, sama mądrość z Ciebie wyszła. Świetna zabawa - TAK; bieg - absolutnie NIE!.................................(Na marginesie - myślałam, że będziesz...)
mamusiajakubaijasia (2011-08-19,08:40): Krysiu, masz rację, oczywiście. Ale wszystkie te niedogodności odbywały się w cieniu świetnej zabawy i jednego wielkiego śmiechu:)
mamusiajakubaijasia (2011-08-19,08:41): Michał, to z "Grzybem" było przede wszystkim prawdziwe. Kurcze flaszka! Jak tam śmierdziało!!!
fog (2011-08-19,17:27): Przegladam fotki z Katorznika, w tle Purple i jest mi po prostu miodziowo na samo wspomnienie...;D
Rufi (2011-08-19,23:03): To kiedy?przyszly rok?
mamusiajakubaijasia (2011-08-22,09:36): Może się uda. Chciałabym:)
jacdzi (2011-08-22,22:54): You did it!!! You are hero!!! A wpis rewelacyjny!!!







 Ostatnio zalogowani
raczek1972
12:21
fit_ania
12:04
conditor
11:50
Kapitan
11:35
bolitar
11:29
42.195
11:15
gabo
11:12
Nicpoń
11:10
mariuszkurlej1968@gmail.c
11:06
ikswopil@onet.pl
11:03
AntonAusTirol
10:52
michu77
10:42
rolkarz
10:28
jann
10:23
jaro109
10:11
dejwid13
09:52
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |