2009-09-20
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Dżi-Pi-Es, czyli o tym, jak plan wykonałem, a założonego celu nie osiągnąłem... (czytano: 2678 razy)
Wiadomo, że różnym urządzeniom technicznym nie należy wierzyć do końca. Nawigatorom GPS też. Można czasem przeczytać, czy zobaczyć w TV, jak ktoś, kierując się wskazaniami takiego satelitarnego „pilota” wjechał pod prąd w jednokierunkową ulicę, czy też wylądował w jeziorze. Dzisiaj ja też doświadczyłem zawodności GPS, choć, na szczęście, w mniej dramatycznych okolicznościach.
Jak pisałem poprzednio, chciałem w półmaratonie w Bytomiu złamać 1h50min. Aby tego dokonać, należało osiągnąć średnie tempo całego biegu 5:13 min/km. Wystartowałem, tak ja planowałem, trochę wolniej – pierwsze siedem kilometrów wyszło po 5:19. Równego tempa utrzymywać się nie dało, bo trasa była bardzo pofałdowana. Cały czas zbiegi i podbiegi. Na szczęście niezbyt strome, ale i tak wymuszały ciągłe przyspieszanie i zwalnianie. Ostatecznie jednak średnia prędkość całego odcinka wyszła jak należy. Biegło mi się dość dobrze. Może mogłoby być jeszcze ciut chłodniej, ale nie będę narzekał, bo duża część trasy przechodziła przez las, gdzie drzewa dawały dużo cienia, a punktów z wodą było chyba ze sześć. W każdym razie, czułem się dobrze i po minięciu siódmego kilometra zacząłem delikatnie podkręcać tempo. Nawet trochę za mocno, bo średnia tej „tercji” wyszła 5:09/km. Tak więc, w sumie miałem już średnie tempo całego biegu prawie takie jak chciałem. Wystarczyło biec dalej z taką prędkością i wykonanie planu wydawało się zagwarantowane. Zmęczenie trochę zaczynało już dawać się we znaki, ale tempo dalej trzymałem takie, jak trzeba. Co jakiś czas kogoś wyprzedzałem, co oczywiście też podnosiło na duchu. Na jakieś dwa kilometry przed metą zaczął się podbieg – chyba najgorszy na całej trasie. Długi i w pełnym słońcu. Musiałem dość mocno zwolnić, ale i tak wyprzedziłem na nim chyba z dziesięć osób. Bałem się trochę, że prędkość za bardzo mi spadła, ale gdy to mety został niecały kilometr, rzuciłem okiem na GPS i zobaczyłem, że średnie tempo z całego biegu wynosi 5:12. Byłem więc pewien, że wszystko świetnie się udało. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy na stoperze pojawił się czas 1:50, a do mety brakowało jeszcze ponad 100 metrów... Nawet gdybym finiszował w tempie Bolta, nie miałbym już szans na osiągnięcie tego magicznego dla mnie wyniku. No i co tu powiedzieć? Okazało się, że GPS mnie oszukał. Niezbyt dokładnie zmierzył dystans i w dodatku zapewne zaokrąglił tempo biegu nie w tą stronę, co trzeba. Dla Garmina sekunda, czy półtorej na kilometr, to zapewne dopuszczalny błąd pomiaru. Ale, gdy tych kilometrów jest ponad dwadzieścia, to zaczyna mieć to znaczenie. Gdy w domu przesłałem dane do komputera, tempo było już 5:13, natomiast przebiegnięta odległość 21,21 km. Czyli teraz, teoretycznie wszystko się zgadza. Gdybym przebiegł taki dystans z taką prędkością, to faktycznie powinno mi zabraknąć pół minuty.
Oczywiście, zdawałem sobie sprawę z pewnej niedokładności GPS, ujawniającej się szczególnie wtedy, gdy biegnie się po niezbyt płaskim terenie. Ale zwykle bywało tak, że Garmin „oszukiwał” w drugą stronę. W czasie treningu pokazywał mi tempo wolniejsze, a po korekcji danych w komputerze, okazywało się one lepsze. Teraz wyszło na odwrót... Szkoda, bo gdybym wiedział, to pewnie na tyle siły bym znalazł, aby te pół minuty gdzieś na trasie nadrobić.
Jaki z tego morał? Nie należy zbytnio wierzyć GPS i nie biegać na założony wynik „na styk”. Następnym razem spróbuję pobiec w tempie na 1:49. Wtedy ze złamaniem 1:50 nie powinno być problemów, a gdyby się okazało, że urządzenie pomyli się w drugą stronę, to jeszcze lepiej :).
Pomimo faktycznego niezrealizowania planu, z samego biegu jestem jednak bardzo zadowolony. Trasa naprawdę ładna – wymagająca, ale jednocześnie nie jakoś ekstremalnie trudna. Organizacja zawodów bardzo dobra. No i w końcu, jak by nie było, trzecią życiówkę w trzecim półmaratonie w życiu zrobiłem!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |