Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Afryka, 16 marca 2011, 10:40, 1691/131494Gaweł Boguta
Maraton Piasków: testując pustynię

LINK 1: STRONA INTERNETOWA RUN FOR LIFE
LINK 2: ARCHIWUM: ZAGRANICA - AFRYKA



Każdy kolejny dzień coraz szybciej przybliża naszą ekipę Run For Life (RFL) Ama Team do linii startu Maratonu Piasków. Niebywałe przedsięwzięcie zapoczątkowane przez Akademię Malucha Alantan, wspierane przez Fundację Nadzieja Doroty Stalińskiej daje szansę na lepsze życie siedmioletniemu chłopcu.

Żeby pomoc małemu Hubertowi odzyskać odrobinę codzienności, w kwietniu w Maroko, pobiegniemy we czwórkę. Ale nasza akcja zbierania pieniędzy i biegania zostaje na miejscu i wciąga coraz więcej dobrych ludzi.

Adagir cz. 1
Pod koniec stycznia wyruszyłem do Maroka na tygodniowe przygotowania do zbliżającego się wielkimi krokami Maraton des Sables (MdS). Agadir nie przywitał mnie wprawdzie wielkimi upałami, ale rozstanie z męczącą zimą dało od razu zastrzyk z endorfin.

Wielogodzinna podróż zakończyła się w hotelu w Agadirze. Jest pięknie, ciepło, a za oknem słychać szum oceanu. Odrobinę inaczej niż typowy polski styczeń. Czuję się jak przeniesiony na inną planetę. Palmy, basen, pomarańcze na drzewach, ludzie uśmiechnięci i radośni. Siłownia, kilka restauracji do wyboru, ciekawe różnorodne jedzenie. Wszystko dookoła wygląda niczym wycięte z kolorowych katalogów biur podróży. Żyć, nie umierać i biegać.

Czas w Maroku jest pojęciem względnym. Wyposażony w tę informację spokojnie czekam ponad godzinę na wypożyczenie samochodu. Obsługujący mnie pan z rozbrajającym uśmiechem mówi, że wszystko będzie. Ale za 5 minut.

Marrakeszu
Startuję w 240kilometrową podróż do Marrakeszu. Co istotne, samochodem. Każdy Marokańczyk – kierowca w swoim genotypie zaszyte ma 3 podstawowe zasady ruchu drogowego. Zasada pierwsza: trąbienie dostarcza informacji: jadę tu, nie zbliżaj się. Zasada druga: pasy uliczne są bardziej elementem ozdobnym niż wyznaczającym tor jazdy. Zasada trzecia, ostatnia: nie patrz w lusterka, wszystko co najważniejsze jest jeszcze przed tobą. Nie jestem Marokańczykiem. Chwilę zajęło mi pojęcie tego wszystkiego. Początek był łatwy, wyjazd z miejscowości turystycznej, później zbawienna autostrada do Marrakeszu. Na sam deser zostawiłem sobie koszmar jazdy samochodem po tym mieście.


Do hotelu położonego blisko startu maratonu docieram bez uszczerbku na zdrowiu. Kolejna lekcja z Marrakeszu uczy, że jeżeli chcę przeżyć muszę jak najszybciej poznać zasady ruchu pieszych. Zielone światło nie znaczy tu nic, podobnie jak pasy na jezdni. Zdawałoby się myśleć, że sam pieszy również nie znaczy nic. I jest to w połowie prawda. W grupie siła, czyli przechodzenie przez ulicę wymaga podłączenia się do zorganizowanej w tym celu grupy. Tego dnia zostaje mi jeszcze tylko bezpieczne sprawdzenie miejsca startu, krótkie zwiedzanie miasta i spokojna noc w hotelu.

Maraton
Poranek wita mnie deszczem i chłodem. Temperatura podawana przez różne źródła waha się pomiędzy 3 a 7 stopni Celsjusza, ale odczuwalność temperatury jest tutaj zupełnie inna niż w Polsce. Afrykańska ziemia jest nagrzana i spokojnie można biegać w krótkim rękawku.

Zaplanowany na 8.30 start opóźnia się. To dowód, że czas jest tutaj dość względny. Z kwadransem poślizgu udaje nam się wystartować. Deszcz szybko ustępuje i zostaje sam bieg ulicami „rzuconego na Atlas” Marrakeszu. Bez pewności co zastanę na punktach żywieniowych mam mały plecak z bukłakiem i żelami.

Organizatorzy podeszli do sprawy poważnie i faktycznie co 5km są punkty żywieniowe. Mamy wodę w półlitrowych butelkach (picie niebutelkowanej wody to duże ryzyko), daktyle, pomarańcze i kostki cukru. Lubię jednak czuć się w miarę bezpiecznie, korzystam z własnych zasobów.


Trasa biegu poprowadzona jest dość ciekawie. Pozwala obejrzeć znaczną część miasta. Ludzie dookoła nastawieni są bardzo przychylnie, kibicują żywiołowo. Biegnę zgodnie z planem. Chcąc maksymalnie wykorzystać tygodniowy pobyt tutaj na trening, biegnę raczej spokojnie. Od startu powoli, po czym stopniowo przyspieszam od połowy trasy. W końcówce zastanawia mnie brak oznaczonego kilometrażu. Cóż, do tej pory wyglądało to profesjonalnie dlatego co 5km mogłem spodziewać się tablicy. Niestety, od 40km aż do samej mety nie pojawiła się już żadna informacja... Mój Garmin kilka razy pokazał mi, że powinienem skończyć maraton. Trasa co prawda atestowana, ale czy ktoś sprawdzał atest pana stawiającego tablice? Szczerze wątpię, to przecież strata czasu.

Po dziwnie długim jak dla mnie finiszu, wpadam zmęczony na metę. Czas 3:39:02 zgadza się z założeniami spokojnego biegu. Dalej medal, picie, jedzenie i ogólna radość. Szybko jednak uciekam z mety do hotelu. Szybki odpoczynek i powrót do Adagiru.

Adagir cz. 2
Maraton w Marrakeszu zaliczam do bardzo udanych i przyjemnych. Stwierdzam jednak, że arabskie miasta przytłaczają mnie. Z nieskrywaną radością wracam na plażę Agdairu, gdzie dalej czeka na mnie trening. Co rano wychodzę na około 5km rozbieganie. Czasami boso, po plaży.

Nie chcę zostać pokonanym przez pustynię podczas MdS. Cały start muszę zaplanować w najdrobniejszych szczegółach, tam gdzie tkwi przysłowiowy diabeł. Nawet najdrobniejsza niedogodność po kilku godzinach biegu, może przekształcić się w poważne zmartwienie. Małe tarcie paska od plecaka często równa się głębokim ranom. Dlatego moim głównym celem było przetestowanie każdego elementu wyposażenia.

Najważniejszymi są ubranie i buty. Po wielu próbach zdecydowałem się na produkty marki RaidLight. Jej założyciej Benoit Laval wielokrotnie startował w MdS i wiele ze swoich wyrobów przygotował z myślą o tych właśnie zawodach. Wybrałem bluzę z długimi rękawami RaidLight Desert. Co na pustyni może wydać się z pozoru dziwne – długi rękaw, chroniący przed słońcem i piaskiem – może okazać się zbawieniem w czasie burzy piaskowej. Bluza jest bardzo lekka i przewiewna, nie krępuje ruchów.


Spodenki (RaidLight Stretch Raider) wybrałem jednak krótkie, chociaż wielu uczestników Maratonu Piasków ma długie. Z ciekawych patentów, mają one małe siateczkowe boczne kieszonki, w których można umieścić jakiś drobiazg: batona, żel energetyczny itp.

Skarpetki – tu wybór padł na sprawdzone już przeze mnie skarpetki firmy X-Socks. Są przede wszystkim wytrzymałe i dobrze chronią stopę.

No i chyba najważniejszy element: buty i stuptuty (ochraniacze). Po kilku testach zdecydowałem się na inov-8 roclite 295 – lekki but terenowy z dosyć agresywnym bieżnikiem, doskonale chroniący stopę od podłoża. But ten należy jednak zabezpieczyć, tak by piasek nie wsypywał nam się od góry każdym otworem.

Z pomocą przyszły stuptuty pustynne RaidLight. Niskie i lekkie, przeznaczone do biegania po pustyni gdzie piach i pył z uporem wpychają się do butów. Te z pozoru niegroźne drobinki na dłuższych dystansach to dla stóp swoista terapia papierem ściernym. Gruboziarnistym dla ścisłości. Mocowanie stuptuta do buta opiera się na rzepie, który trzeba przykleić dookoła tuż powyżej podeszwy. Na kostce stuptut utrzymuje się dzięki elastycznemu ściągaczowi. Na głowie obowiązkowo czapka z karczkiem, chroniąca kark i uszy przed słońcem.


W pełnym umundurowaniu pustynnego maratończyka, wrzucałem na plecy RaidLight Evolution Light – śmieszny i niewielki (20l + 4l) plecaczek, posiadający z przodu kangurzą torbę, na pustyni bardzo przydatny wynalazek. Całe jedzenie i picie potrzebne podczas etapu mam pod ręką. Dodatkowo, taka przednia kieszeń pozwala rozłożyć równomiernie obciążenie. A nie waży ono tyle co piórko! Na starcie plecak to 9kg! Jest w nim jedzenie i wszystko to, co niezbędne żeby przeżyć tygodniowy wyścig po pustyni! Organizatorzy racjonują jedynie wodę dla uczestników.

Z ważniejszych rzeczy, które lądują w plecaku oprócz jedzenia: folia NRC, gwizdek, kompas, lusterko sygnalizacyjne, pompka do odsysania jadu..., śpiwór, garnek, nóż i kilka innych drobiazgów. Nieodzownym elementem jest krem zapobiegający obtarciom. W ciągu tygodnia zawodów na pewno obetrzemy sobie najdziwniejsze nawet części ciała. Już na pierwszych treningach zauważyłem, że oprócz klasycznie chronionych przeze mnie części ciała, piramidalnie dochodziły jeszcze: brzuch, w miejscu przechodzenia pasa biodrowego od plecaka, i dół pleców w miejscu gdzie pod plecakiem przymocowany jest śpiwór. Na te wszystkie miejsca stosuję krem Alantan, zarówno przed, jak i po biegu. Zmniejsza tarcie, łagodzi skutki obtarcia i przyspiesza gojenie.

Zabawnie wystrojony codziennie wyruszałem na kilkunastokilometrowy, długi trening. Zazwyczaj trwał on kilka godzin, podczas których sprawdzałem jak zachowuje się zarówno mój organizm jak i sprzęt. Na początku pierwszego biegu musiałem prawdziwie zaprzyjaźnić się ze wszystkimi regulacjami plecaka, gdyż przednia torba obijała i podskakiwała koszmarnie (z przodu ląduje np. 1,5 litrowa butelka z wodą), uniemożliwiając sensowny bieg.

W końcu, po wielu próbach udało mi się wszystko wyregulować. Razem, biegniemy w tym samym rytmie. Moje dalsze spostrzeżenia dotyczyły m.in. lepszego umocowania śpiwora ze skłonnością do ucieczek na bok czy konieczności mocowania do plecaka czapki. W przeciwnym wypadku podczas silnego wiatru kapitalnie spełniłaby by funkcję podręcznego latawca. Same treningi codziennie dawały mi ostro w kość. Nie miałem już ochoty na wieczorne spacery po miejscowości i zwiedzanie okolicy. Marzyło mi się tylko dobre jedzenie (o które w Maroko nie jest trudno) i odpoczynek w pozycji horyzontalnej.


Podczas treningów w Adagirze zauważyłem, że ważnym elementem podczas MdS będzie siła biegowa. Widać, że w trening trzeba wpleść więcej podbiegów, popracować jeszcze trochę na siłowni. Plecak mocno dociąża, bieganie pod górę robi się trudne, a zbiegi niebezpieczne, kiedy nogi odmawiają posłuszeństwa. Kilka razy czułem się tak, jakbym miał nie wykonać już ani kroku w kolejny krok miał być tym ostatnim. Wtedy na chwilę przechodziłem w marsz, dając sobie czas na odpoczynek.

To był najpiękniejszy tydzień treningu w całym moim życiu! Sportowy początek podczas maratonu w Marrakeszu, później codzienne testy sprzętu i ostry trening. Z każdym dniem coraz więcej myślę o Run For Life i coraz mocniej wierzę, że uda nam się wszystkim szczęśliwie spotkać na finiszu i unieść zmęczone ręce w geście triumfu dla małego Huberta. Uda się. Musi!

Więcej informacji o projekcie na www.runforlife.pl oraz facebook.com/2011runforlife




Komentarze czytelników - 7podyskutuj o tym 
 

Magda

Autor: Magda, 2011-03-09, 12:06 napisał/-a:
zapowiada się ciekawa przygoda, mam nadzieję na regularne relacje

a i opis procesu przygotowań z pewnością zainteresuje wielu biegaczy....

 

Krzysiek_bie

Autor: Krzysiek_biega, 2011-03-09, 15:11 napisał/-a:
Nasz serwis został patronem medialnym uczestników wyprawy, więc o relacje możemy być spokojni:)

 

Magda

Autor: Magda, 2011-03-09, 15:15 napisał/-a:
wiem, doczytałam, będę pilnować :)

 

Magda

Autor: Magda, 2011-03-18, 16:18 napisał/-a:
tak jak myślałam, garść fantastycznych porad i źródło natchnienia, dziękuję i czekam na więcej

 

Magda

Autor: Magda, 2011-04-21, 13:53 napisał/-a:
LINK: http://www.sport.pl/lekkoatletyka/1,64989,9456576,

http://www.sport.pl/lekkoatletyka/1,64989,9456576,Maraton_Piasku__Ubezpieczenie_obejmuje_transport_zwlok.html


W papierowym wydaniu wyborczej jest trochę mniej szczegółowo.
Wynikało z niego, że start wszystkich pięciu Polaków opłaciła fundacja (dawało to 68 tys zł) co mnie lekko zbulwersowało. Nawet teraz, gdy wyszło że tylko 3 osoby były sponsorowane, nadal mam wątpliwosci.

Jestem całym sercem za akcjami charytatywnymi, sama startowałam w barwach AI w Maratonie Warszawskim w ubiegłym roku. Rozumiem że czasem zorganizowanie takiej akcji i przeprowadzenie jej może kosztować, ale nie widzę sensu, gdy zorganizowanie jej pochłania więcej pieniędzy od tych uzyskanych na szczytny cel.

Bo jesli udało się zebrać 20 tys dla Huberta, to wydanie ponad 40 tys na wysłanie biegaczy na Saharę mnie razi. Chyba lepiej byłoby wydać te 40 tys na Huberta. To moje osobiste zdanie.

Wiem, super przygoda.
Jednak mam też wątpliwosci, które pojawiły się przy fragmencie z kroplówką i tym, że biegacze mają inne normy. Tak, ci nieliczni ultrasi, którzy sprawdzali się w ekstremalnych warunkach. Mam poważne obawy, czy większosć biegaczy nie uzna się za bogów niepotrzebujących żadnej pomocy i przekraczający swoje granice w sposób nierozważny lub wręcz niebezpieczny.

Przy filmach z wyczynami kaskaderskimi zawsze pojawia się napis "nie rób tego w domu, to mogą tylko profesjonalisci". Może przydałaby się taka uwaga.

 

Mongetout

Autor: Mongetout, 2011-04-21, 14:04 napisał/-a:
Powodzenia.

 

Gerhard

Autor: Gerhard, 2011-04-21, 14:09 napisał/-a:
Mam wątpliwości nawet w przypadku profesjonalistów.
Zawodnik "Ma się prawo do jednej kroplówki". "Lekarz jest normalny, nasze normy nie".

 


















 Ostatnio zalogowani
Leno
16:19
StaryCop
16:17
Rychu67
16:06
mieszek12a
16:00
piotrhierowski
15:54
wd70
15:42
Stonechip
15:29
biegacz54
15:26
tytus :)
15:05
FEMINA
15:00
andre 84
14:39
arco75
14:27
AleCzas
13:34
akaen
13:20
kostekmar
13:19
tomsudako
12:59
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |